Zajrzeć w dziką czeluść

Zajrzeć w dziką czeluść

Speleolodzy z Wałbrzycha w jaskini Patkov Gust w Chorwacji pobili głębokościowe rekordy świata Do Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie, do jej części dostępnej dla turystów, każdy może wejść i poczuć się zdobywcą. Ta chęć okazuje się tak powszechna, że jaskiniowy biznes rozkwitł niebywale. Przed wejściem wyrósł spory pawilon, gdzie można odpocząć, solidnie się posilić, a nawet obejrzeć jaskinię na filmie. To ostatnie przeżycie jest bezcenne dla cierpiących na klaustrofobię, którym przewodnicy już w pierwszych słowach stanowczo odradzają dalszą wędrówkę. Ale pozostałych zapraszają do zwiedzania – w grupach i w ściśle wyznaczonym czasie. Turyści maszerują więc w nieodzownych kaskach wygodnym chodnikiem, dobrze oświetlonym i zabezpieczonym przed wszelkimi niebezpieczeństwami. I tylko zgaszenie na chwilę światła ma dać przedsmak mocy jaskini i w tym momencie naprawdę zmrozić niepokojem. Dla wygody turystów zaś jest niemal wszystko. Ci bardziej rozleniwieni mogą np. od parkingu podjechać pod samą jaskinię specjalnym wózkiem elektrycznym (pozostały transport jest tu zakazany). A na trasie wszyscy zaopatrują się w mniej lub bardziej gustowne pamiątki. Jeżeli tak fascynuje jaskinia oswojona i uładzona na wszelkie sposoby, to co dopiero robią z ludźmi czeluście dzikie i nieokiełzane? Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy urządził minionego lata dwie speleologiczne wyprawy w góry Taurus w Turcji i do Chorwacji. Ta ostatnia przyniosła znaczące sukcesy. Trafić do klubu Speleolodzy z Wałbrzycha na świat zdają się już stale spoglądać z wysoka, jakby gdzieś z wyżyn gór Bolkar (zachodnia część Taurusu Środkowego) albo Himalajów. Schodzą na głębokości niewyobrażalne chyba nawet dla miłośników sportów ekstremalnych, nie mówiąc już o zwykłych górskich wędrowcach. Zjeżdżają na linie ponad tysiąc metrów w głąb jaskini, np. tej w Austrii, zwanej mało romantycznie P35. Minionego lata w jaskini Patkov Gust w górach Velibit w Chorwacji pobili głębokościowe rekordy, osiągając coś porównywalnego z mistrzostwem świata w innych dziedzinach. Takie otchłanie nazywają studniami i ten chorwacki rekord padł właśnie w tego rodzaju tworze. – To było nasze czwarte podejście. Poprzednio dojście do dna albo uniemożliwiał śnieżno-lodowy korek, albo w ogóle warunki były zbyt niebezpieczne – wspomina Jacek Szynalski, szef chorwackiej wyprawy. Udało się tym razem, zeszli na głębokość 1045 m. Odkryli też wejście do dalszych partii jaskini. Tutaj naprawdę byli pierwsi. Wędrowanie nieznanymi korytarzami Patkov Gust czeka ich podczas przyszłych wypraw. W rozmowie padają nazwy kolejnych jaskiń, których zdobycie również zalicza się do głębokościowych rekordów. A Chorwaci są zdecydowanie bardziej pomysłowi w nazewnictwie. Speleolodzy eksplorują m.in. Hades czy Divkę Gromovnicę (Gromowładną Kobietę). Na takie wspominanie można natrafić podczas cotygodniowych spotkań w Wałbrzyskim Klubie Górskim i Jaskiniowym, ale trzeba mieć szczęście. Bo arystokraci gór mają wiele innych spraw do omówienia. Sam klub jest w miejscu trochę nierealnym, w siedzibie Państwowej Straży Pożarnej. A lokal – w stanie zawieszonego remontu. Tymczasem oni zjawiają się tłumnie, często z rodzinami. Maluchy nieco rozrabiają, ale te już trochę starsze szybko cichną zafascynowane magią (?) miejsca, tak jak najmłodsza latorośl Jacka Szynalskiego. W oczach potomka rodzi się pytanie: kiedy wyruszę z ojcem, przecież nastoletnia siostra już była, i to przy zdobywaniu słynnego Patkov Gust. Wspominanie jednak musi się rwać, bo właśnie teraz, na przełomie roku, są w trakcie przygotowań do kolejnych wystaw fotografii z wypraw i zawodów speleologicznych. Ekspozycje zaplanowano w klubach w kilku pobliskich miejscowościach. Szykują zaproszenia, foldery… Trzeba dbać o image i wykorzystać sytuację, kiedy naprawdę mają się czym pochwalić. To nie tylko sprawa satysfakcji. Cóż oni by zdziałali bez sponsorów? Liczy się dosłownie każdy ofiarowany kawałek wyposażenia. Dlatego nie zapominają przy okazji wspomnieć o przyjaciołach z wałbrzyskiej Cameli czy Dompolu. Wśród nomadów W jaki sposób znajdują gdzieś w świecie partnerów do swoich wypraw (obie w 2007 r. odbywały się w międzynarodowym składzie)? Tu służy im przede wszystkim internet. Tak nawiązali kontakt z podobnym klubem w Izmirze w Turcji. – Jaka przepaść kulturowa! To duże miasto, uniwersyteckie, z nowoczesnym przemysłem. Z takich środowisk pochodzili członkowie ekipy gospodarzy, w której były również kobiety, bez kwefów oczywiście. Jechaliśmy jednak w głąb kraju, tam, gdzie nie docierają turyści – podsumowuje Sebastian

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2008, 2008

Kategorie: Kraj