Zakazany księżyc

Zakazany księżyc

„Na srebrnym globie”, czyli twarde lądowanie Andrzeja Żuławskiego Kuba Mikurda – reżyser i scenarzysta, autor filmów dokumentalnych. Absolwent psychologii na UJ, doktor filozofii. Autor licznych publikacji o kinie. Wykładowca łódzkiej Filmówki Najpierw Borowczyk, teraz Andrzej Żuławski i legenda „Na srebrnym globie”. Żuławski jest ci bliski? – Mój stosunek do Żuławskiego jest dość typowy, czyli niejednoznaczny. Te filmy zawsze były dla mnie fascynujące i odpychające zarazem. I właśnie dlatego, że nie jestem w stanie ustalić, co właściwie o nich myślę, to kino cały czas siedzi mi w głowie. Tak było z „Na srebrnym globie”. Pamiętam okładkę „Fantastyki” z lutego 1989 r., gdy film na chwilę wszedł do kin. To była scena na plaży, dziwna procesja z postaciami w powłóczystych strojach, z poszarpanym sztandarem. Miałem osiem lat, ale klimat tych zdjęć zrobił na mnie niesłychane wrażenie. Dopiero 10 lat później skojarzyłem te obrazy z nazwiskiem. Byłem po „Szamance”. Wiedziałem już wtedy, że polskie kino ma jakiś problem z Żuławskim, że to jeden z twórców „źle obecnych” czy – jak to czasem się pisało – „twórców osobnych”. Kiedy w 2011 r. w gronie teoretyczek i teoretyków napisaliśmy manifest Restartu Polskiego Kina, w którym postulowaliśmy powrót do formy i eksperymentu w kinie, Żuławski w pewnym sensie nam patronował. Potem zacząłem coraz uważniej przyglądać się historii „Na srebrnym globie”. I zrozumiałem, że jest w tym potencjał na film. Jest rok 1901. Jerzy Żuławski, przedstawiciel dekadentyzmu i symbolizmu, współpracownik „Chimery”, a prywatnie stryjeczny dziadek Andrzeja, pisze „Na srebrnym globie”. Książka była wdzięcznym materiałem do adaptacji? – Uważam, że takim jest do dzisiaj. Oczywiście proza Jerzego Żuławskiego pisana jest językiem z początku wieku, ale jeśli rozkodujemy jej sens, okaże się, że doskonale zniosła próbę czasu. Pierwsza część trylogii księżycowej, czyli „Na srebrnym globie. Rękopis z księżyca”, powstała w tym samym czasie, kiedy Georges Méliès kręcił „Podróż na Księżyc”, pierwszy w historii film SF. A jednak ciężar gatunkowy i filozoficzny tych utworów jest nieporównywalny. Méliès bawi się prostą historią przygodową, dla Żuławskiego podróż w kosmos jest wyzwaniem egzystencjalnym. Była to książka, która nie tylko wyprzedziła epokę i przełamała ówczesną konwencję pisania, ale też poszła dużo dalej. Żuławski pokazał ciemną stronę podboju kosmosu. To historia cokolwiek pesymistyczna i beznadziejna. – Trochę jak u Lema – gdzie tylko człowiek się uda, tam zawsze znajdzie człowieka. „Solaris” jest przecież opowieścią o tym, że możemy lecieć w najdalsze rejony galaktyki, ale nigdy nie uciekniemy od bagażu bycia człowiekiem ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nawiasem mówiąc, powieść Żuławskiego była określana przez Lema jako jedna z najlepszych powieści SF w historii. Piotr Kletowski w wywiadzie rzece z Andrzejem Żuławskim sugerował, że ta książka to trochę anty-Biblia. Trawestacja tak podstawowych dla religii chrześcijańskiej toposów jak pierwsi rodzice, Bóg, Mojżesz prawodawca czy Mesjasz. Słusznie? – Faktycznie, jest to pewnego rodzaju trawestacja, gdzie „Na srebrnym globie” byłoby Starym Testamentem, a „Zwycięzca” Nowym. Tropy są czytelne. Pierwszy tom mówi o grupie kosmonautów, która ląduje na Księżycu i tam tworzy nową cywilizację. Część druga to historia Marka, kosmonauty nowego pokolenia, który po latach pojawia się na Księżycu i zostaje przez mieszkających tam ludzi wzięty za Mesjasza, mającego ich wybawić od Szernów. I podobnie jak w Ewangelii zbawiciel zostaje zamordowany. W tym sensie są to książki ukazujące narodziny religii, ale w ujęciu antropologicznym. Żuławski pokazuje, jak wybitne jednostki stają się figurami wręcz boskimi. Religia rozwija się na zasadzie mityzacji, przeinaczeń, personalnych ambicji, a na dodatek nie ma zbawienia po śmierci Mesjasza. Na tej podstawie można powiedzieć, że to książka antyklerykalna. Taka adaptacja mogła w PRL się podobać. – Tak, choć sam Andrzej Żuławski mówił o tej kwestii różnie. Kiedy przekonywał władze kinematografii do realizacji filmu, podkreślał materializm powieści. W tym sensie, że pokazuje ona rozwój religii jako zjawiska socjologicznego i psychologicznego. Ale potrafił ten sens obrócić. Po latach tłumaczył zatrzymanie filmu tym, że władze przestraszyły się tej historii, ponieważ pokazywała, że impuls religijny, rodzaj tęsknoty duchowej, pojawia się w człowieku zawsze i wszędzie – nawet na najdalszej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2021, 48/2021

Kategorie: Kultura