Zawód tłumacz

Zawód tłumacz

Tłumaczy z prawdziwego zdarzenia jest niewielu. Dominują chałturnicy s„ „Tłumaczenie literackie przypomina trochę przerzucanie węgla. Nabieramy na szuflę i wrzucamy do pieca. Każda grudka to słowo, a każda szufla to kolejne zdanie i jeżeli człowiek ma dostatecznie mocne plecy i silną wolę, aby wytrwać przez osiem albo dziesięć godzin z rzędu, to ogień nie zgaśnie””, pisze Paul Auster w „Księdze złudzeń”. Zdaniem amerykańskiego pisarza i tłumacza literatury francuskiej (a także wykładowcy studium przekładowego na Uniwersytecie Princeton), tłumaczenie wymaga innego rodzaju energii niż pisanie własnej książki, bo tłumacz to odtwórca tekstu, a nie autor. Jego praca jest mozolna, rzemieślnicza, odpowiedzialna, ale i tak zawsze pozostaje w cieniu autora oryginału. Zdolności mam przeciętne Ludzie na ogół sądzą, że tłumacz doskonale zna język utworu, który tłumaczy. Tymczasem często wcale tak nie jest. Kazimierz Brakoniecki, poeta i eseista, który tłumaczy z francuskiego, o swojej francuszczyźnie wyraża się powściągliwie: – Moje zdolności językowe są przeciętne. Francuskiego nauczyłem się na lektoracie na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy nie wierzyłem, że znajomość języka do czegokolwiek mi się przyda. Zacząłem tłumaczyć w stanie wojennym, traktowałem to jako odtrutkę na smutną rzeczywistość polityczną. Na Zachód pierwszy raz w życiu wyjechałem w 1991 r., w wieku 39 lat. Przygodę z tłumaczeniem zaczął od Wiktora Hugo. Przekład przesłał Jerzemu Lisowskiemu, redaktorowi naczelnemu „Twórczości”, ale on bardzo go skrytykował. Wtedy zrozumiał, że nie potrafi tłumaczyć klasyki. Za to jego antologia współczesnej poezji bretońskiej jest lekturą na uniwersytetach nie tylko u nas, lecz także w Czechach i na Słowacji. – O wiele lepiej należy znać język, na który się tłumaczy. Jako poeta być może głębiej rozumiem i intuicyjnie czuję język – uważa. Robert Stiller tłumaczy książki z angielskiego, niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego, szwedzkiego, czeskiego, słowackiego, malajskiego, hebrajskiego, jidisz i sanskrytu. Prozę i poezję. Wydał ok. 200 książek, z czego trzy czwarte to przekłady. Studiował „tylko” polonistykę, indologię, slawistykę i skandynawistykę, inne języki poznał samodzielnie, z książek albo podczas długich pobytów zagranicznych. Twierdzi, że bardzo dobrze zna tylko jeden język – polski. Na pytanie, iloma językami mówi biegle, odpowiada, że biegłe mówienie to ostatnie kryterium, jakie można stosować, określając kompetencje tłumacza literackiego. I najczęstsze nieporozumienie: – Każdym językiem biegle mówi kilka milionów ludzi, to żadne osiągnięcie. – Można być świetnym tłumaczem, znając średnio język oryginału, i na odwrót, znać doskonale obcy język, ale zupełnie nie radzić sobie w roli tłumacza. Bo tłumaczenie to całkiem inna sprawność językowa niż czytanie, rozumienie, pisanie i mówienie w innym języku – wyjaśnia dr Wojciech Gilewski, były prezes Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich. – Nie polega na znajdowaniu odpowiednich haseł w słowniku, ale na umiejętności tworzenia nowej rzeczywistości w nowym języku. Jednak do słowników i leksykonów zaglądają prawie wszyscy. – Odpowiedzialny tłumacz korzysta ze wszystkich pomocy, jakie istnieją – uważa Robert Stiller. – Ja korzystam nawet, gdy tłumaczę z angielskiego. Nie dlatego, że nie znam słów, ale żeby uprecyzyjnić dany wyraz w danym kontekście. Mało tego – jeśli coś zostało przełożone na polski pięć razy, to w czasie pracy mam przed sobą otwartych pięć przekładów. Poprawianie autora Jednym z częstych dylematów tłumaczy jest sprawa błędów i potknięć autora. Poprawiać je czy nie? Co zrobić, jeśli autor raz nazywa swojego bohatera Knut, a po kilkuset stronach Hans, myli czas i miejsca akcji itd.? – Moim zdaniem, tłumacz jest zawsze niewolnikiem autora. Lojalnym, rzetelnym, ale jednak niewolnikiem. Nie wolno mu zatem poprawiać błędów, bo tłumaczenie musi przylegać do oryginału. Zdarzało mi się znajdować błędy u autora, np. to samo drzewo raz nazwał klonem, raz jesionem i tak zostawiałem – mówi Tadeusz Ostojski, tłumacz literatury niemieckiej, m.in. Ericha Marii Remarque’a i Helmuta Kirsta. Robert Stiller uważa, że to kwestia własnych rozstrzygnięć tłumacza. – Jeśli błędy robi byle kto w byle jakiej książce, to je poprawiam, a jeśli autor większej klasy, to nie wypada. Kolejny dylemat: jeśli autor pisze zdania długie na pół strony albo i na całą stronę, dzielić je w tłumaczeniu? Zmieniać tryby, okresy warunkowe? Upraszczać składnię, by zmniejszać stopień trudności tekstu? Łagodzić wulgaryzmy? Jak oddać słownictwo erotyczne, które we francuskim jest tak bogate,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 41/2004

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska