Kino tylko dla maniaków?

Kino tylko dla maniaków?

Przed festiwalem filmowym w Gdyni Rozpoczynający się dziś (17 września) 32. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nie przyniesie zapewne żadnego znaczącego przełomu w polskim kinie, na jaki niektórzy czekają od lat. Wśród 22 konkursowych filmów trudno doszukać się jakiegoś wspólnego czy przynajmniej podobnie brzmiącego języka, charakterystycznego dla dzisiejszej generacji, chyba że tym językiem jest różnorodność. Przed Gdynią odżywa więc stary spór o to, czym powinno być polskie kino – dziedziną sztuki służącą do opowiadania zajmujących historii, czy zarazem medium dialogu ze zbiorowością o najważniejszych wyzwaniach i problemach współczesności. Zdania, jak zwykle, są podzielone. Jest w tym coś z pęknięcia pokoleniowego: o ile tzw. starzy twórcy myślą jeszcze o kinie, które powinno wskazywać szlaki towarzyszącemu mu pokoleniu, o tyle ci młodzi uciekają przed taką uniwersalistyczną wizją, ponieważ bardziej zajmują ich losy jednostkowe, uwikłane w znaną nam codzienność. – Przez wiele lat uczyłem młodych ludzi na wydziale reżyserii, teraz uczę na wydziale scenariuszowym, mam więc dobry kontakt z młodzieżą filmową – mówi Piotr Szulkin. – I mam świadomość totalnej porażki. Usiłowałem ich wtłoczyć w reguły kina, w którym społeczność jest stroną, momentem wyjścia oraz momentem dojścia. Te nauki i tego rodzaju świadomość okazały się teraz nie tylko nieprzydatne, ale wręcz obciążające; w tym sensie zrobiłem młodym ludziom krzywdę. Nasze kino pogardza społecznością. Dziś z polskim kinem jest tak jak ze sprzedażą jajek na straganie: nie chodzi o jajka, chodzi tylko o to, by je sprzedać – dodaje. Czy jest coś na rzeczy w tej goryczy Szulkina? Spójrzmy na tegoroczne konkursowe debiuty. Na przykład „Aleja gówniarzy” Piotra Szczepańskiego to opowieść o młodym bezrobotnym poloniście, który po rozstaniu z dziewczyną chce uciec z Łodzi do Warszawy, żeby się odnaleźć; akcja filmu rozgrywa się w ciągu kilkunastu godzin. Podobny zabieg skrócenia czasu akcji, tym razem do okresu „od świtu do świtu”, zastosował inny debiutant, Grzegorz Pacek. Jego film „Środa, czwartek rano” to obyczajowa opowieść o dwojgu samotnych młodych ludziach, którzy szukają szczęścia, czyli miłości. Jest też wśród debiutantów śmiałek, który postanowił zrealizować kryminał o gangsterze, zakochującym się w kobiecie, porzucającym dla niej świat zbrodni i wypowiadającym wojnę swoim byłym kolegom z mafii („Świadek koronny” Jacka Filipiaka). Czy to jest nurt, głos generacji, odpowiedź na teraźniejsze, a nie ponadczasowe problemy? Bez wątpienia nie. Według Xawerego Żuławskiego, który w ubiegłym roku debiutował filmem „Chaos”, oczekiwanie na jakiś spójny nurt w polskiej kinematografii jest płonne, bo taki nurt już się raczej nie pojawi. – Myślę, że widzowie spragnieni są w kinie prostego języka, który opowiada o naszej szarej codzienności, mimo że jednocześnie mówi się, iż jesteśmy już zmęczeni pokazywaniem na przykład polskiej biedy – twierdzi Żuławski. – Moim zdaniem, cała nadzieja w indywidualnościach. Nie chodzi o indywidualizm rozumiany jako jakieś artystyczne, niezrozumiałe dzieła, lecz o to, by tematyczna rozpiętość filmów była jak największa – podkreśla. O różnorodności i braku generacyjnego klucza polskiego kina mówi też Feliks Falk, twórca „Komornika” obsypanego w Gdyni nagrodami w 2005 r.: – Ciągle nie można mówić o jakiejś nowej generacji filmowej, a wiem, że takie są pragnienia krytyki. Jest wprawdzie wielu debiutantów, ale trudno mówić o uderzeniowej grupie, która by się wyraźnie zaznaczyła swoją sztuką. Pojawia się jednak sporo poważnych filmów, które nie są łatwe dla publiczności. Wielu reżyserów próbuje penetrować rejony, których dotychczas baliśmy się badać. Falk podkreśla też dominację kina komercyjnego i swoistą niszowość produkcji ambitniejszych. – W tej chwili dominuje przede wszystkim kino komercyjne, które ma olbrzymią publiczność, ale któremu brakuje głębszych przesłań – mówi. – Oczywiście powstają filmy ambitne, ciekawe debiuty, ale one są częściej dostrzegane na świecie niż w Polsce, bo polska publiczność nie bardzo chce je oglądać. Myślę jednak, że to dobrze, że polskie kino stało się różnorodne, bo na pewno nie byłoby dobrze, gdyby powstało sześć filmów mówiących o tym samym – konkluduje. Tegoroczny festiwal w Gdyni odbędzie się w cieniu pozakonkursowego „Katynia” Andrzeja Wajdy, filmu, którym reżyser powrócił nie tylko do artystycznej formy, ale pokazał też, na czym może polegać wielkie kino, dotykające

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2007, 38/2007

Kategorie: Kultura