Zakładnik Berlusconi

Zakładnik Berlusconi

Nowy premier Włoch może rządzić dzięki poparciu skrajnie ksenofobicznej prawicowej Ligi Północnej Włosi znów dali szansę „Kawalerowi”, jak nazywają Silvia Berlusconiego z powodu przyznanego mu niegdyś przez prezydenta orderu Kawalera Pracy. Niezniszczalny miliarder, postać niezwykle dynamiczna i niekonwencjonalna w polityce, która państwo traktuje jak własny, prywatny koncern Fininvest, po raz trzeci od 1994 r. wygrał wybory. Nie przeszkodziło mu, że jest bohaterem licznych procesów o oszustwa podatkowe i przekupstwo. Jego zwolennicy wygrali wybory powszechne, wysoko pokonując centrolewicę. Najbardziej kontrowersyjny europejski polityk, którego żenujące zachowania i dowcipy na europejskich salonach sprawiły, że londyński „The Economist” zatytułował złośliwie swój najnowszy artykuł na jego temat „Powrót błazna”, zapewnił: „Nie jestem ten sam, co w 2001 r.”. I obiecał, że wyciągnie kraj z marazmu gospodarczego. Jedna z pierwszych obietnic, jakie złożył właściciel wszystkich prywatnych sieci TV we Włoszech, brzmiała: „Nie będę się bawił w telewizyjny teatrzyk polityczny, nie będę robił konferencji prasowych i nie będę czytał gazet, które oczywiście będą występowały z nieprzyjaznych mi pozycji”. Przeciwnicy odczytali to jako deklarację, że nie będzie się liczył z opinią publiczną. Europa się boi Tym razem nie czarował wyborców swoim bogactwem, jak robił to przed wygranymi wyborami z 2001 r., kiedy zapewniał: „Skoro ja potrafiłem dojść do takiej fortuny, przy mnie wzbogacicie się i wy”. Dziś Włosi czują się sfrustrowani złą koniunkturą gospodarczą i Berlusconi zmienił taktykę. W ostatniej kampanii deklarował: „Pragnę zostać postacią polityczną, która zmieni kraj”. Dwaj najbardziej liczący się w świecie politycy, George W. Bush i Władimir Putin, uznali, że powinni jak najszybciej spotkać się ze zwycięzcą. Putin już trzy dni po włoskich wyborach przyleciał prywatnie, w drodze z Libii, do „carskiej” rezydencji Berlusconiego na Sardynii, gdzie spotykali się już poprzednio w rodzinnej atmosferze. Prezydent USA ma w najbliższym czasie zjeść z Berlusconim kolację. Obaj uważają go za europejskiego polityka, który najlepiej ich rozumie. W siedzibie władz Unii Europejskiej w Brukseli zwycięstwo wyborcze media mogula, magnata medialnego, jak nazywa go prasa światowa, wzbudziło obawy, których źródłem są doświadczenia drugiego półrocza 2003 r., kiedy Włochy przewodniczyły Unii. Berlusconi miał wtedy efektowne entrée w Brukseli, oświadczając, że „przybywa z królikiem w cylindrze” i zaraz rozwiąże wszystkie spory związane z traktatem konstytucyjnym UE. Okazało się, że nie ma żadnego pomysłu. Wszyscy natomiast zapamiętali wywołaną przez niego burdę polityczną, która zakończyła się chamskim atakiem na europejską lewicę. Berlusconi porównał lidera niemieckich socjalistów, Martina Schulza, do „kapo z obozu koncentracyjnego”. Toteż José Manuel Barroso, również prawicowy polityk, gratulując mu telefonicznie zwycięstwa, wyraził ostrożnie nadzieję, że „w chwili tak ważnej dla europejskiej integracji (…) przyszłe stosunki (między Rzymem a Brukselą) będą owocne i konstruktywne, zgodnie z włoską tradycją”. Mówiąc o „tradycji”, miał na myśli swego poprzednika na stanowisku przewodniczącego Komisji Europejskiej, a następnie premiera Włoch, prof. Romana Prodiego, którego różnobarwny lewicowo-katolicko-postchadecki rząd upadł po przegranych wyborach z 13-14 kwietnia. Schulz, który jest obecnie jednym z liderów Europejskich Socjalistów, zapewne pamiętając, jak potraktował go Berlusconi, powiedział bez dyplomatycznych ogródek o tym, co budzi szczególne obawy w Brukseli. Nowe ugrupowanie koalicyjne Berlusconiego, Lud Wolności, uzyskało w 630-osobowej Izbie Deputowanych 276 mandatów, ale wygodną większość zapewnia mu 60 mandatów Ligi Północnej, która startowała tym razem samodzielnie w wyborach i podwoiła swój stan posiadania w porównaniu z wyborami z 2006 r. – Berlusconi na czele rządu – oświadczył Schulz – stanie się więc zakładnikiem Ligi, „partii skrajnej ksenofobicznej prawicy dążącej do secesji (północnych Włoch), partii skrajnych eurosceptyków, która dla Włoch i Europy stanowi autentyczne zagrożenie”. „Roma ladrona” Rada Miejska Cittadella, pełnego uroku, otoczonego murem 20-tysięcznego miasteczka w najbogatszym zakątku Europy, jakim jest region Veneto (Wenecki), uchwaliła w listopadzie na wniosek burmistrza Massima Bitonciego, lokalną ustawę: odtąd wolno się tu osiedlać tylko rodzinom, których roczne dochody wynoszą co najmniej 5 tys. euro na osobę. Mieszkańcy zobowiązani są też wykazać, że zajmują mieszkania w dobrym stanie, w których na jedną osobę przypada co najmniej 14 m kw. Ustawa została zatwierdzona przez krajowe władze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2008, 2008

Kategorie: Świat