Nowelizacja ustawy o spółdzielniach to prosta droga do katastrofy mieszkaniowej Grupa posłów Platformy Obywatelskiej stworzyła projekt ustawy narzucającej przekształcanie spółdzielni we wspólnoty mieszkaniowe. „Dziennik. Gazeta Prawna” popiera ten akt prawny, pisząc: „Spółdzielnie mieszkaniowe konsekwentnie okradały, naciągały lokatorów”. Pan, z racji swych funkcji, odgrywa kluczową rolę w tym związku przestępczym. Zanim stanie pan przed prokuratorem, pytam: co pan ma na swoją obronę? – Spółdzielnie mieszkaniowe, jako jedyne podmioty o charakterze prywatnym, podlegają od 2005 r. nadzorowi ministra infrastruktury. Ma on prawo żądać wyjaśnień, a w wyniku skarg lokatorów może doprowadzić do lustracji spółdzielni. Dotychczas, na podstawie tych skarg, minister złożył tylko jedno doniesienie do prokuratury, jeszcze niezakończone rozstrzygnięciem sądowym. To chyba najlepsza odpowiedź co do okradania. Jeśli ktoś czuje się okradany, niech natychmiast zawiadomi organa ścigania. „Gazeta Prawna” pisze, że władze spółdzielni „żerują na coraz bardziej ubezwłasnowolnionych mieszkańcach”. Może zastraszeni lokatorzy boją się zeznawać? – Władze spółdzielni mieszkaniowych nie mają żadnych możliwości zastraszania lokatorów. To zarządy spółdzielni są czasem zastraszane przez lokatorów, co bywa uciążliwe. Nie ma żadnego innego podmiotu prawnego, w którym udziałowiec miałby tak szerokie przywileje informacyjne i kontrolne jak członek spółdzielni mieszkaniowej. On ma prawo żądać okazania każdej faktury i umowy, czego nie może np. domagać się akcjonariusz spółki. Tak więc każdy członek może w praktyce sprawować indywidualną kontrolę wszelkich wydatków i działań spółdzielni. Na wniosek mniejszości można też podzielić spółdzielnię – i wiele takich mniejszych spółdzielni już powstało. Odrzuca pan zarzut prowadzenia działalności przestępczej. Ale przecież tego nie napisał żaden brukowiec, lecz poważny dziennik specjalizujący się w tematyce prawnej, który żąda, by mieszkańcy mieli prawo „odebrania zarządom tego, co dawno powinno być ich”, czyli zagrabionego mienia. – Nie znam artykułu o spółdzielczości mieszkaniowej opublikowanego przez „Gazetę Prawną”, który zachowywałby choć pozory obiektywizmu. Nieraz wysyłałem sprostowania do tych tekstów, żadne nie zostało wydrukowane. Liczę, że „Gazeta Prawna” poda konkretne przykłady okradania i ubezwłasnowolniania lokatorów. Gazeta ta twierdzi też, że spółdzielczość mieszkaniowa wytwarza zbędne koszty. To znaczy, że jesteście niegospodarni. – Ogromna większość kosztów utrzymania lokalu mieszkalnego – energia cieplna, woda, kanalizacja, śmieci, podatek, ubezpieczenie – jest całkowicie niezależna od tego, jak bardzo prezesi „okradają” lokatorów. Te koszty to ok. 70% opłat za mieszkania. Remonty i konserwacje stanowią ponad 20% kosztów, niestety dwa razy za mało, by racjonalnie dbać o majątek spółdzielczy. Na zbędne i wygórowane koszty, czyli administrowanie, zostaje tylko 9%. Ale da się z tego wykroić środki na dobre pobory prezesów, których trudno ruszyć z ciepłych posad? – Słowo prezes brzmi dumnie, pod warunkiem że nie chodzi o prezesa spółdzielni mieszkaniowej, który w przekazie medialnym często jest pasożytem. Prezesi spółdzielni mieszkaniowych marzą, by objęła ich ustawa kominowa, niestety zarabiają znacznie mniej. I mało kto może łatwiej stracić posadę niż oni. W każdej chwili może ich odwołać rada nadzorcza, rozwiązując stosunek pracy; mogą też nie dostać absolutorium na walnym zgromadzeniu członków. Projekt poselski PO przewiduje, że jeśli choć jeden lokator przekształci spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu w odrębną własność, to budynek spółdzielczy automatycznie staje się wspólnotą mieszkaniową. Czy dla mieszkańców będzie lepiej, gdy znajdą się we wspólnocie, a nie w spółdzielni? – Ta ustawa nie daje wyboru, gdy ktoś ma odrębną własność lokalu, musi być członkiem wspólnoty mieszkaniowej. Także dziś, na życzenie większości posiadaczy mieszkań spółdzielczych, można powołać wspólnotę. Nawet pojedynczy budynek może się przekształcić w odrębną spółdzielnię albo we wspólnotę mieszkaniową. Ponieważ jednak zainteresowanie tworzeniem wspólnot w zasobach spółdzielczych jest nikłe (objęło niespełna 4% lokali), ustawodawca uznał, że dla dobra mieszkańców trzeba ich do tego zmusić. W istocie chodzi o to, by zlikwidować spółdzielnie mieszkaniowe, będące strukturami niezależnymi od władz. Ich członkami jest prawie 10 mln ludzi, spółdzielnie mają własne organizacje, które w sprawach mieszkaniowych patrzą naszemu państwu na ręce. I mają co krytykować, skoro w 2006 r. udział nakładów na sferę mieszkaniową stanowił 0,45% wydatków budżetu państwa, a w 2009 r. tylko 0,3%. Państwo, zamiast aktywnie rozwiązywać problemy
Tagi:
Andrzej Leszyk