Zaoczniak, czyli student drugiej kategorii

Zaoczniak, czyli student drugiej kategorii

Kierunek nie jest bardzo istotny, liczy się głównie mgr przed nazwiskiem na wizytówce i na pieczątce Ewa biega nerwowo po korytarzu, zaczepiając kolegów. – Nie wiecie, jak dorwać tę kobietę z filozofii? – dopytuje się natarczywie. Ewa na co dzień pracuje w straży miejskiej. Na studia (teraz trzeci rok historii) wróciła po czteroletniej przerwie. Wcale nie jest pewna, czy dyplom uchroni ją przed zwolnieniem, ale z takim papierem nawet na kuroniówce będzie czuła się pewniej. Tomek z tego samego roku martwi się, że z siatki godzin zniknęły przedmioty pedagogiczne. Będzie musiał je uzupełnić, a to oznacza kolejne wydatki i wydłużenie czasu kształcenia do sześciu lat. Bez studenckiej fantazji Młodzieżowi jeszcze, tak między dwudziestką a trzydziestką, ale ubierają się jak urzędnicy – bez cienia nonszalancji czy przekory. W zachowaniach też są wyciszeni i układni. Nie tracą czasu na akademickie dyskusje. A nawet gdy udaje się ich w nie wciągnąć, starannie dobierają słowa, nieufni, podejrzliwi, spięci – bez studenckiej fantazji, buntu, zwariowania. Przeważnie pochodzą z rejonu Trójmiasta albo dojeżdżają kolejkami z okolic Tczewa, Malborka i Elbląga. Rzadko trafi się między nimi ktoś z innej części kraju lub ze wsi. Grupka z trzeciego roku zaocznej ekonomii wpadła na uniwersytet tylko na chwilę, by sprawdzić wyniki egzaminu z historii. Za tydzień mają poprawkę, a nie znają jeszcze ocen z poprzedniego terminu. – Najgorsze jest to latanie po całym mieście – narzekają. – Geografię zdawaliśmy w Gdyni, historię mamy na Przymorzu, a na przedmioty kierunkowe znów wracamy do Sopotu – wściec się można. Rzucają nami jak piłką. Nie matura, lecz dyplom Pracowita sobota zawitała też na filologię polską. Grupki zestresowanych studentek w oczekiwaniu na egzamin wertują nerwowo stosy kserokopii. Niektóre przyszły nawet ze swoimi dziećmi. Radek z Gosią zajęci są wyłącznie sobą. W czarnych swetrach i skórach odcinają się od grzecznej reszty. Chociaż oboje pracują w zawodach praktycznych, zamarzyła się im odrobina humanistyki. Gdyby nie twarde realia życiowe uciekliby do niej jak najszybciej. Ania ze skarbówki jest mniej sentymentalna. Chce tylko zdobyć magistra. Próbowała już na ekonomii i prawie. Ale zamiast wkuwać kodeksy, woli uczyć się o postaciach historycznych „Potopu” czy prądach literackich. Równie praktyczna jest Jola z transportu morskiego. Pracuje w zespole, gdzie średnia wieku wynosi 25 lat. Tam liczy się tylko kariera, a ukończenie studiów to jeden ze szczebelków. – Szef wciąż nam powtarza – parodiuje swojego pryncypała – najpierw praca, potem nauka. Kiedy trzeba przyjść do firmy w sobotę, studia idą w kąt. Krzysiek uważa, że Jola ma i tak wyrozumiałego szefa. – Czasami lepiej nie wspominać, że się studiuje – radzi. – Pracodawcy strasznie grymaszą. Dla nich idealny kandydat to ktoś do 25 lat, już z dyplomem i kilkuletnią praktyką w zawodzie. Gdyby chciało się sprostać tym wymaganiom, trzeba by zacząć od kołyski. Zdaniem rzecznika Uniwersytetu Gdańskiego, dr. Tomasza Jóźwiaka, w ostatnich latach na studiach zaocznych nastąpiła wymiana pokoleniowa. Tę niegdyś zdominowaną przez ludzi w średnim wieku formę studiowania zawojowała teraz młodzież. – Jeden z wykładowców – mówi Gosia z filologii polskiej – nazwał nasz rok ciekawym zjawiskiem socjologicznym. Kiedyś na ten kierunek trafiały przeważnie same nauczycielki uzupełniające wykształcenie; dziś należą do mniejszości. Ze zmianą pokoleniową wiąże się zmiana motywacji studiowania. Te mogą być najróżniejsze. – Mój znajomy posiadający dobrze płatną pracę zdecydował się na zaoczną politologię z nudów, bo nie ma co robić wieczorami w domu – puszcza oko Katarzyna z piątego roku zaocznego prawa. – Najwięcej chętnych na zaoczne trafia jednak z odzysku; to ci, którzy nie dostali się na studia dzienne. Innych pchają rodzice, jeszcze innych motywuje wizja zawodowego awansu, wreszcie jest i grupa takich, którzy ciągną po dwa, trzy kierunki na dziennych i zaocznych jednocześnie, bo obecnie lepiej mieć kilka specjalności w garści – tłumaczy mi Gosia, sama studiująca na pierwszym roku dziennej anglistyki i trzecim zaocznej polonistyki. Oprócz tych praktycznych, a czasem i niezwykłych motywacji, wszystkim generalnie przyświeca jeden nadrzędny cel: jak najszybciej zdobyć magistra. Dla niektórych, tak jak dla Ani, nawet kierunek nie jest istotny, liczy się tylko mgr przed nazwiskiem na wizytówce,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman