Zasada wzajemnych ustępstw

Zasada wzajemnych ustępstw

Polska nie może marzyć o rozwoju bez członkostwa w UE, alternatywne alianse: Polska – Stany Zjednoczone czy też Polska – Rosja to gorsze rozwiązania Negocjacje Polski z Unią Europejską o nadanie nam statusu członkowskiego od samego początku cechują się defensywnością ze strony naszych negocjatorów: Polska występuje w nich w charakterze ubogiego krewnego, który przeprasza, że śmie prosić o przyjęcie do Unii. Z wielu różnych powodów takie podejście jest bezzasadne. W UE, podobnie zresztą jak w wielu innych organizacjach międzynarodowych, obowiązuje zasada „reciprocity”, to jest wzajemności ustępstw, czyli – coś za coś. Ci, którzy o tym wiedzą, nigdy nie wychodzą przed szereg, a więc dobrowolnie nie rezygnują z jakichkolwiek ograniczeń w handlu zagranicznym bez wzajemnych ustępstw ze strony partnerów. Do takich ustępstw nawołują oczywiście politycy unijni, obiecując złote góry, zwłaszcza przy okazji wizyt składanych za granicą bądź goszczenia u siebie polityków z innych państw. Znamy to bardzo dobrze z autopsji. Zapewnienia polityków nic jednak nie kosztują; po powrocie do kraju szybko zapominają oni o składanych obietnicach, a życie wraca do twardej rzeczywistości. Największy błąd w procesie wchodzenia do Unii popełniliśmy w roku 1990. Polska dokonała wtedy jednostronnej, radykalnej liberalizacji importu, przekształcając „stary” system opierający się na szczegółowym kontyngentowaniu importu na „nowy” – wykorzystujący wyłącznie cła. Zamysł polityczny był zacny: Polska chciała pokazać światu, że sama z siebie, przez nikogo nieprzymuszona, wprowadza narzędzia polityki handlowej właściwe zliberalizowanej gospodarce rynkowej. Niestety, tego typu gesty polityczne drogo kosztują; dlatego też w dojrzałych gospodarkach rynkowych nie ma bezpośrednich przekładni między deklaracjami polityków a decyzjami wykonawczymi rządu. Co gorsze, Polska wprowadzając w 1990 r. nową taryfę celną, ustaliła możliwie najniższy jej poziom, niebędący w jakimkolwiek stopniu ekwiwalentem zlikwidowanych kontyngentów. A można było przy okazji wprowadzić wysokie cła – pozwalały na to postanowienia Rundy Urugwajskiej, dokładnie precyzujące system przeliczeń kontyngentów na cła. Tak zresztą postąpiły Czechy, Słowacja i Węgry. Polska chciała być hojna dla innych, dając „dobry” przykład. Niestety, ta polityczna brawura w sferze ekonomicznej kosztowała nas nieprawdopodobnie drogo. Po pierwsze, oznaczała jednostronne otwarcie polskiego rynku; w efekcie już w 1991 r. import z UE do Polski zwiększył się aż o 80%, w warunkach stosunkowo niewielkiego zwiększenia eksportu z Polski do Unii. Kraje UE absolutnie nie zareagowały na polski jednostronny gest, ani myśląc o likwidacji kontyngentów ograniczających import z Polski. Nie dość na tym – gdy w następnych latach doszło do negocjacji z krajami UE w związku ze stowarzyszeniem, a Polska poprosiła o zniesienie kontyngentów i obniżkę taryf celnych, zażądano od nas wzajemności. Polska musiała więc spełnić ten warunek, obniżając proporcjonalnie do ustępstw Unii nawet te i tak już niezwykle niskie cła. Dobrodziejstwa polskiego rynku W całym dotychczasowym okresie transformacji polski rynek okazał się dla krajów UE wymarzonym miejscem zbytu olbrzymich ilości towarów i usług trudnych do ulokowania gdzie indziej. Eksport z tego ugrupowania do Polski sięgnął w latach 1990-2000 prawie 193 mld euro, zaś import – jedynie 131 mld euro; dodatnie (dla UE) saldo bilansu handlowego wyniosło więc w tym okresie aż 62 mld euro. Tym samym Polska przyczyniła się w poważnym stopniu do sfinansowania zatrudnienia w Unii: w ujęciu rocznym netto UE mogła dać pracę w granicach 800 tys.-1 mln osób, Polska zaś musiała taką liczbę osób pozbawić pracy. Ważnym czynnikiem zwiększającym eksport z UE do Polski w całym analizowanym okresie były bezpośrednie inwestycje kapitałowe. Większość tych inwestycji lokalizowanych na terenie Polski zorientowana jest na nasz rynek wewnętrzny, w znacznie mniejszym stopniu – na eksport. Co więcej, są one jednocześnie proimportowe, a więc wymagają przywozu do Polski nie tylko maszyn i urządzeń niezbędnych do rozwoju produkcji, lecz także produkowanych w krajach Unii zespołów, podzespołów i części wykorzystywanych do montażu gotowych produktów sprzedawanych na polskim rynku. Takim przykładem są również hipermarkety oferujące nie tylko towary przemysłowe, lecz także żywność wytwarzaną poza naszymi granicami. Ciekawe jest przy tym, że Unia w swych stosunkach zewnętrznych (z krajami spoza ugrupowania) miała w analizowanym okresie olbrzymi deficyt wynoszący 128 mld

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 43/2002

Kategorie: Opinie