Brak opieki kardiologicznej niweczy skutki leczenia Sukcesy kardiologii interwencyjnej i kardiochirurgii zmniejszyły nieco lęk o serce. Bo skoro w ciągu roku w Polsce wykonuje się, na ogół z powodzeniem, ok. 27 tys. operacji kardiochirurgicznych, i to na wysokim poziomie, ponad 200 tys. koronarografii i więcej niż 110 tys. zabiegów angioplastyki wieńcowej, łatwo uwierzyć, że serce zawsze można wyleczyć. Wadliwe czy uszkodzone zastawki wymienia się, wchodząc do serca przez niewielkie nacięcie tętnicy udowej. Także bez otwierania klatki piersiowej poszerza się naczynia wieńcowe doprowadzające krew do serca lub je protezuje. Rozwija się elektrokardiologia umożliwiająca wykonywanie ablacji, czyli niszczenia w sercu miejsc odpowiadających za arytmię. Wszczepia się coraz mniejsze i doskonalsze rozruszniki serca. W dodatku te zabiegi prowadzone są w taki sposób, że zwykle chory przebywa w szpitalu tylko kilka dni. Zawał też już nie przeraża tak bardzo jak kiedyś. Co prawda, występuje u ponad 87 tys. osób rocznie, ale w pierwszych dobach w szpitalu umiera mniej niż 10% dotkniętych nim chorych. Pozostali wracają do domu, zwykle po czterech-pięciu dniach. Leczenie musi trwać Mimo tych sukcesów w leczeniu choroby serca i układu krążenia nadal są przyczyną prawie połowy wszystkich zgonów (45,8%), a w pierwszym roku po wyjściu ze szpitala umiera ok. 10% osób, które przeżyły zawał. Są to skutki braku dobrze zorganizowanego systemu terapii i opieki kardiologicznej. – Gdyby chorzy po operacjach kardiochirurgicznych i zabiegach kardiologicznych oraz po zawałach serca byli objęci dobrą opieką i rehabilitacją kardiologiczną, żyliby na pewno znacznie dłużej – twierdzi prof. Piotr Jankowski, przewodniczący Komisji Promocji Zdrowia Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. – Dzięki właściwej rehabilitacji i edukacji prowadzącej do zmiany stylu życia można by zmniejszyć ryzyko ich zgonu nawet o kilkadziesiąt procent. Wychodząc ze szpitala po zabiegu czy leczeniu zawału, chorzy zazwyczaj czują się dobrze i wielu z nich uważa się za wyleczonych. Przestają więc zajmować się swoim zdrowiem i wracają do dotychczasowych nawyków: niewłaściwego odżywiania, biernego odpoczynku, palenia papierosów. Nie wszyscy rozumieją, że nadal muszą się leczyć. Zabieg operacyjny czy wyleczenie zawału nie usunęły przecież przyczyn ich głównej choroby – miażdżycy albo nadciśnienia, które doprowadziły do zagrożenia życia. Niektórzy zaniedbują nawet przyjmowanie leków. Tylko ok. 26% chorych po zawale zostaje objętych programem rehabilitacyjnym, a są rejony, gdzie ten odsetek jest jeszcze mniejszy. Tymczasem pacjenci po zabiegach kardiologicznych lub po zawale serca z powikłaniami powinni być rehabilitowani w warunkach szpitalnych. Natomiast w rehabilitacji prowadzonej ambulatoryjnie uczestniczy tylko ok. 6% tych chorych. Choć zdaniem prof. Jankowskiego bywa ona nawet skuteczniejsza od szpitalnej, ponieważ zwykle trwa dłużej, a wskazówki dotyczące zmiany stylu życia, jakie pacjent otrzymuje, może on od razu wprowadzać do codziennego życia. Co więcej, za jego pośrednictwem porady docierają do całej rodziny, edukacja kardiologiczna ma więc większy zasięg. Kolejka do kardiologa Po wyjściu ze szpitala pacjent najpierw idzie zazwyczaj do najbliższej przychodni – do lekarza pierwszego kontaktu. Ten przepisuje mu te same leki, jakie zaordynowano w szpitalu, i kieruje go do specjalisty. Kolejki do kardiologa są jednak długie, więc czeka wiele miesięcy. Z badań przeprowadzonych na Śląsku, gdzie opieka medyczna jest lepsza niż w innych regionach, wynika, że tylko co drugi pacjent po zawale trafia w ciągu roku do kardiologa, a w pierwszych trzech miesiącach jedynie co czwarty. Chorzy wychodzący ze szpitala po zawale mogą liczyć na konsultację kardiologa dopiero po średnio 95 dniach. W wielu rejonach kraju czekają znacznie dłużej. Tymczasem prof. Jankowski przekonuje: – Dysponujemy badaniami, które wskazują, że konsultacja kardiologiczna w pierwszych tygodniach po szpitalnym leczeniu zawału czy operacji kardiologicznej wiąże się z mniejszym ryzykiem śmierci. Mamy za mało specjalistów, także kardiologów, znacznie mniej w stosunku do liczby mieszkańców niż w innych krajach europejskich. Z drugiej strony kolejki do specjalistów byłyby mniejsze, gdyby lekarz pierwszego kontaktu nie kierował do nich także pacjentów niewymagających specjalistycznego leczenia. Kiedy więc powinien skierować pacjenta do specjalisty, a w jakich sytuacjach sam prowadzić jego leczenie? Czy może odmówić wypisania skierowania? Niełatwo to stwierdzić, nie ma takich kryteriów, które lekarzowi pierwszego kontaktu ułatwiałyby podjęcie decyzji. Nie chcąc narażać się na niezadowolenie podopiecznych, najczęściej










