Zawiedzione nadzieje arabskiej wiosny

Zawiedzione nadzieje arabskiej wiosny

Ponad dwa lata temu obywatele państw arabskich zażądali godnego traktowania, sprawiedliwości społecznej i wolności. Na razie bezskutecznie Ponad dwa lata temu – na przełomie 2010 i 2011 r. – obywatele Tunezji, Egiptu, Syrii, Libii oraz innych państw arabskich masowo wyszli na ulice, aby się domagać godnego traktowania, sprawiedliwości społecznej, a przede wszystkim wolności, czyli demokracji. Żaden z tych postulatów nie został do tej pory zrealizowany. W pierwszych dwóch przypadkach skończyło się na dymisjach autorytarnie rządzących prezydentów, lecz ich ojczyzny – szczególnie Egipt – i tak staczają się w otchłań niestabilności politycznej. W Syrii wybuchła brutalna wojna domowa, trwająca do chwili obecnej i zbierająca śmiertelne żniwo każdego dnia – sytuacja kraju jest beznadziejna, a szerszy komentarz w tym wypadku zbyteczny. Jedynie w Libii obchody drugiej rocznicy wybuchu powstania świętowano radośnie, co nie oznacza, że państwo wkroczyło na ścieżkę stabilności i rozwoju. Przyjrzyjmy się sytuacji politycznej w Tunezji, Egipcie oraz w Libii. W objęciach tunezyjskich radykałów Kiedy na początku 2011 r. uciekał prezydent Zin el-Abidin Ben Ali, Tunezyjczycy wierzyli, że będzie już tylko lepiej. Tamtejszy proces transformacji został zaplanowany trafniej niż w Egipcie, ponieważ najpierw wybrano Konstytuantę, a na później odłożono kwestię nowej ustawy zasadniczej, po przyjęciu której mają się odbyć wybory parlamentarne. W Egipcie najpierw wybrano parlament, który później rozwiązano, a następnie zabrano się do tworzenia konstytucji, co zaogniło konflikt między islamistami a sekularystami. Nie znaczy to, że Tunezyjczycy nie mają powodów do narzekań, aczkolwiek, jak stwierdził na łamach „Foreign Affairs” amerykański analityk Aaron Y. Zelin: „Tunezja ma największą szansę stać się skonsolidowaną demokracją, choć stare i nowe bariery czynią ten proces niezwykle trudnym. Tunezyjczycy martwią się coraz gorszą sytuacją ekonomiczną, niskim poziomem bezpieczeństwa oraz niekończącym się impasem politycznym”. Końca impasu faktycznie nie widać, co już przybliża Tunezję do Egiptu. Zabójstwo Szukriego Belaida na początku lutego tego roku doprowadziło do najpoważniejszego kryzysu od ponad dwóch lat. Polityk był liderem lewicowego Ruchu Demokratycznych Patriotów – formacji opozycyjnej wobec umiarkowanie islamistycznej Partii Odrodzenia, która ma najwięcej reprezentantów w Zgromadzeniu Konstytucyjnym. Zabójstwo Belaida znów skłoniło Tunezyjczyków do wyjścia na ulice, a liczne protesty w różnych miastach rozpędzała policja. Sytuacja stała się na tyle poważna, że do kraju musiał wrócić prezydent Monsif Marzuki, przebywający akurat w Kairze. Sekularysta Belaid najpewniej budził niechęć rosnących w siłę salafitów, na których politycy rządzącej Partii Odrodzenia chuchają i dmuchają, pozwalając im rozwijać skrzydła. Sprawców morderstwa nie udało się ustalić, choć zatrzymano czterech podejrzanych. Śledztwo trwa. Głównym problemem politycznym Tunezji stali się zatem salafici, przy czym wielu krytyków obecnego rządu zarzuca umiarkowanym islamistom przychylność wobec środowisk związanych z najbardziej prawicowym odłamem fundamentalizmu. Tymczasem salafitom sprzyja nie tylko pogubiona Partia Odrodzenia, lecz także uwarunkowania obiektywne. Gospodarka Tunezji jest bowiem w opłakanym stanie, co przyczynia się do radykalizacji młodych ludzi, nadal wykluczonych z udziału w życiu politycznym. Postautorytarne państwo nie rozwiązało ich problemów – tych, które pchnęły Mohammeda Buaziziego do samospalenia, co zapoczątkowało wydarzenia nazwane arabską wiosną. Tunezyjscy ekstremiści wyszli z cienia po obaleniu dyktatora, po czym skoncentrowali się na atakowaniu wszystkiego, co nie jest zgodne z najbardziej konserwatywnym spojrzeniem na prawo muzułmańskie. Krytykują nie tylko licznych sekularystów, lecz także polityków Partii Odrodzenia – za nazbyt liberalne podejście do państwa oraz do religii, a raczej za niewystarczającą ilość religii w państwie i w polityce, co dla salafitów jest grą o sumie zerowej (czyli zysk jednych oznacza taką samą przegraną drugich). Bezpośrednim efektem chaosu, jaki zapanował po zabójstwie Belaida, była dymisja premiera Hammadiego al-Dżibaliego, któremu liderzy partyjni nie pozwolili na utworzenie technokratycznego gabinetu. Jego następcą został inny działacz Partii Odrodzenia, Ali Larajedh, dotychczasowy minister spraw wewnętrznych. Jemu dla odmiany zezwolono na podjęcie misji utworzenia rządu składającego się głównie z apolitycznych fachowców. Kolejnym problemem politycznym jest tekst nowej ustawy zasadniczej, który został już opracowany, ale nie ma zgody co do jego treści. Najbliższe tygodnie pokażą, czy Tunezja pogrąży

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2013, 2013

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa