W ich pracy jedno słowo może zdecydować o życiu lub śmierci Policyjny negocjator jest trochę jak spowiednik. Nie tylko musi uważnie słuchać, ale przede wszystkim ma zdobyć zaufanie rozmówcy. Od księdza różni go to, że nie rozgrzesza i nie obiecuje raju. Musi doprowadzić do rozładowania napięcia i rozwiązania konfliktu. Właśnie tak stało się w TVP, gdy do telewizyjnego studia wtargnął 22-letni Adrian M., biorąc strażnika jako zakładnika. Mimo że dzięki nim wiele operacji kończy się sukcesem, policyjni negocjatorzy niechętnie pokazują twarz i ujawniają nazwisko. Choć od nich zależy rozwój wielu wydarzeń, wolą pozostać w cieniu. Dlatego negocjator, który doprowadził do szczęśliwego zakończenia dramat w gmachu przy ul. Woronicza, pozostaje anonimowy. – To był człowiek około trzydziestki. Mówił do napastnika takim miękkim, łagodnym, spokojnym głosem. Było słychać, że wytrenowanym. Obserwowałem negocjacje przez 15 minut – opowiada Marcin Włodarski z TVP 3, który był świadkiem wydarzenia. – Negocjator robił wszystko, by napastnik odłożył broń. Dawał mu do zrozumienia, że rozmowa o ewentualnym spełnieniu warunków będzie możliwa tylko wtedy, gdy zrealizuje tę prośbę. „Będziemy o tym rozmawiać, jeżeli odłożysz broń”, mówił. Gdy napastnik domagał się, aby do studia wszedł kamerzysta, negocjator tłumaczył mu, że nikt tego nie zrobi, ale nie z niechęci do niego, lecz dlatego, że ludzie po prostu boją się go. Sprawca nie widział negocjatora, cały czas porozumiewali się przez interkom. Potem mnie wyproszono. Wrażliwi twardziele Takie sytuacje to dla policyjnych negocjatorów normalka. „Sprawca sytuacji kryzysowej” – jak mówi się w oficjalnym policyjnym żargonie – to najczęściej osoba grożąca samobójstwem, chory psychicznie, porywacze, przestępcy, którzy biorą zakładników. Pewien negocjator musiał interweniować, gdy zdesperowana brakiem wypłaty 150-osobowa załoga przetrzymywała w zakładzie likwidatora i jego żonę. Doszło do niebezpiecznych przepychanek. Kilkugodzinne pertraktacje zakończyły się sukcesem i zakładników uwolniono. Wrocławski negocjator, który chce pozostać anonimowy, wspomina jak „targował się” o życie dziewczyny ze złamanym sercem. Zrozpaczona, po kilku głębszych dla kurażu, wspięła się po rusztowaniu na 11 piętro budynku. Nie chciała żyć, ale w porę pojawił się przy niej – niczym Anioł Stróż – policyjny negocjator. Przez niemal pięć godzin siedział przy niej na krawędzi życia i śmierci i rozmawiał. Nie skoczyła. W pracy negocjatora decydujące są predyspozycje psychiczne. Dlatego kandydaci muszą przejść szczegółowe badania i testy psychologiczne sprawdzające m.in. odporność na stres, szybkość reakcji, zdolność podejmowania błyskawicznych decyzji. Wbrew obiegowym opiniom nie muszą ukończyć studiów psychologicznych. A nawet nie jest to wskazane. Negocjator powinien być natomiast kontaktowy, elastyczny (np. wiedzieć, kiedy należy ustąpić, kiedy warto zrobić dwa kroki w tył, aby później móc posunąć się o trzy kroki do przodu). Nie może być człowiekiem zakompleksionym, o niskiej samoocenie, nadwrażliwym, o słabej osobowości (osobowość sprawcy może być tak silna, że istnieje niebezpieczeństwo, iż negocjator ulegnie jego wpływom i zacznie się z nim utożsamiać). Negocjatorowi nie wolno się wywyższać. Niezbędną cechą jest cierpliwość. Liczy się również umiejętność pracy w zespole. Nie ma gotowych recept Negocjatorem może zostać tylko osoba, która tego chce i odbyła minimum trzyletnią służbę w policji. Kandydaci na negocjatorów biorą udział w specjalistycznych kursach. Podstawą nauki są symulacje, czyli rozpatrywanie konkretnych przypadków. Ćwiczenie w grupie hipotetycznych zdarzeń jest konieczne. Nie ma gotowych recept, które wystarczy wbić do głowy. Nie ma, bo to… zwalnia z myślenia. – Człowiek szuka gotowego rozwiązania zamiast skoncentrować się na danej sytuacji. A przecież każdy przypadek jest inny, każdy sprawca jest odmienny – wyjaśnia stołeczny policjant. – Koncentrujemy się na praktyce. To trochę tak jak z jazdą samochodem. Można nauczyć się teorii, wsiąść do samochodu i nie wiedzieć, jak się prowadzi – tłumaczy jeden z naszych rozmówców. Podczas symulacji nie jest łatwo być negocjatorem, ale niełatwe okazuje się też odgrywanie roli sprawcy. Trzeba umieć wczuć się w tę postać, wiedzieć, jak może się zachować. Czasem zdarzają się zabawne sytuacje. – Kiedyś podczas szkolenia „sprawca” już chciał się poddać, a wtedy prowadzący negocjacje kursant rzucił znamienne: „Ale niech pan pamięta, że chodzi