Tłumacz jest fachowcem, nie rzemieślnikiem – wyjaśnia Joanna Ziemska, autorka przekładów książek laureatki literackiego Nobla Joanna Ziemska nie uważa się za interesującą osobę. Mówi, że wykonuje swój zawód „chyba dobrze”. Jest tłumaczką, mieszka w Wiedniu, prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Wiedeńskim. Ma „na koncie” tłumaczenia Elfriede Jelinek. Spotkanie z panią Joanną to najpierw spotkanie z radością kolorów, które przyoblekają piękną i bezpośrednią kobietę. Pytam, czy zawsze jest taka barwna. – Pastele dla mnie nie istnieją! Stara mieszczańska kamienica w dobrej dzielnicy Wiednia. Mieszkanie na poddaszu, do sufitu daleko, obrazy, przestrzeń, wyjątkowej urody okna. Kawa czy herbata? Kawa. Siadamy przy rozłożystym stole, gospodyni szuka świeczek, śmieje się, że to pewnie robota syna – zapomniał je dołożyć po swoim romantycznym wieczorze… Życie jej rodziny zatoczyło koło – od c.k., przez obóz w Mauthausen, aż do Wiednia jako wyboru, choć wymuszonego realiami Polski gomułkowskiej. – Najciekawsza część historii mojej rodziny to pokolenia wstecz, np. dziadek ze strony mamy był podwładnym cesarza Franciszka Józefa, mieszkał na terenie Galicji, potem był w legionach. Rodzina ze strony taty, Wandel, pochodzi od XVII-wiecznych osadników holenderskich, protestantów, którzy wyemigrowali do Niemiec, potem trafili do Góry Kalwarii, która zapraszała osadników – opowiada pani Joanna. Jej dziadek, Ludwik Wandel, obywatel niemiecki, podarł paszport po dojściu Hitlera do władzy. Stryj, o siedem lat starszy od Jerzego, ojca Joanny, brał udział w obronie Warszawy, a potem przeprowadzał polskich oficerów na Węgry. – Pomiędzy jego kolegami był kapuś, stryjowi się udało, ojca i innych aresztowano. Trafili na Pawiak. II Sąd Doraźny skazał starszych na śmierć, a mojego ojca (rocznik 1918) na dożywotni pobyt w obozie koncentracyjnym. Najpierw w Sachsenhausen, potem jednym z pierwszych transportów, w maju 1940 r., ojciec trafił do Gusen – wspomina córka jednego z pierwszych więźniów obozu nazywanego Vernichtungslager für polnische Intelligenz (obóz zagłady polskiej inteligencji) w systemie Mauthausen-Gusen, który zaliczał się do obozów III kategorii, tych o niezwykle surowym reżimie. Jerzy Wandel właściwie budował razem z innymi więźniami ten obóz, w Gusen powitanie nie pozostawiało wątpliwości: „Zagłada poprzez pracę“. Pracowali w kamieniołomach, przy produkcji broni i silników lotniczych, budowie potężnej, ciągnącej się kilometrami sztolni Bergkristall. To największa budowla nazistowskiej Rzeszy w Austrii, istniejąca do dzisiaj, wstydliwie częściowo zalana betonem i skazana na zapomnienie. Jerzy przebywał w Gusen do samego końca wojny, do maja 1945 r. – Na pewno pomogło tacie, że był wysportowany, zahartowany, pewnie i to, że znał język niemiecki, jeszcze z ewangelickiej szkoły kupieckiej. Tata chciał żyć. Cudów nie ma – musiał mieć szczęście. Córeczka tatusia Nie byłaby tą osobą, którą jest dziś, gdyby nie ojciec. Córeczka tatusia, jak mówi, przez dwa lata mieszkała tylko z tatą w Wiedniu. Miała wtedy dziewięć lat. Najpierw jednak wyzwolenie, Linz. Ocalałemu z morderczego obozu w Gusen Jerzemu Wandlowi proponowano wyjazd do USA. – Chętnie zapraszano takich ludzi jak ojciec, którzy mogli dzielić się doświadczeniami. On chciał wracać do Polski. Rodzice pani Joanny poznali się w 1939 r., krótko przed wojną. Matka, Maria, działała w AK, była łączniczką, świetnie znała język niemiecki, po powstaniu trafiła do obozu w Pruszkowie. Jerzy Wandel po powrocie do Polski otworzył sklep z farbami przy Zielnej, dziś stoi tam kawałek Pałacu Kultury. W 1947 r. pobrali się; wkrótce zabrano im i kamienicę, i sklep. Koledzy z obozu pomogli znaleźć pracę w zaopatrzeniu Ministerstwa Zdrowia. – Pamiętam, jak tata pokazywał mi strzykawki i inne sprzęty, które kupowali dla szpitali. Mała Joasia bywała też na cenzorskich pokazach filmów. Mama pracowała w kinematografii, Joasia więc pewnie jako jedno z pierwszych polskich dzieci oglądała „Księgę dżungli”, bajki amerykańskie, filmy radzieckie i czeskie; wiele z nich nie weszło do dystrybucji. Potem ojca posadzono. Wandlowie uznali, że w tym kraju nie ma przyszłości. Postanowili wyjechać. Obywatelstwo niewyjaśnione – Wyjechałam z tatą na wycieczkę do Pragi i Wiednia tuż przed Bożym Narodzeniem. Byliśmy wpisani na paszport zbiorowy – wspomina. To o tyle ważne, że kiedy po latach Joanna Ziemska zrzekała się polskiego obywatelstwa,
Tagi:
Beata Dżon









