Zgadzam się z Szekspirem

Zgadzam się z Szekspirem

Z ubrania Hamleta w strój hiphopowca korzystają reżyserzy, którzy nie mają pomysłu na wystawienie sztuki Peter Brook (ur. w 1925 r.) – reżyser teatralny, operowy i filmowy, pedagog, autor książek i manifestów. Jego specjalnością stały się sztuki Szekspira i dramaty takich pisarz jak Dürenmatt, Genet i Sartre. Po światowym sukcesie „Snu nocy letniej” (koniec lat 60.) przeniósł się do Paryża, gdzie od 1970 r. kieruje Międzynarodowym Ośrodkiem Poszukiwań Teatralnych (CIRT), w 1974 r. przekształconym w Międzynarodowy Ośrodek Twórczości Teatralnej (CICT). Z międzynarodowym zespołem aktorów od ponad 30 lat prowadzi tam poszukiwania form przekazu, które są zrozumiałe dla ludzi różnych kultur i narodów. – Czy można mówić o współczesnym świecie za pomocą klasyki? Nie lepiej za pomocą sztuk współczesnych? – To sprawa intuicji reżysera. Ja postępuję zgodnie z prostą zasadą: przychodzi czas, kiedy czuję, że dana sztuka i dane problemy pasują do siebie. Na przykład jeśli chodzi o współczesny temat konfliktów zbrojnych i wojen, to nie znam niczego bardziej przejmującego, uniwersalnego i współczesnego od hinduskiego eposu „Mahabharata”. – W ostatnich latach w Polsce powodzeniem widzów, zwłaszcza młodych, cieszy się teatr brutalny. Co to znaczy? – Zgadzam się z Szekspirem, który twierdził, że teatr jest zwierciadłem swoich czasów, czyli to, co się dzieje w życiu, może być przeniesione na scenę. Jeśli życie jest brutalne, dlaczego tego nie pokazać w teatrze? Jestem przeciwnikiem cenzury, uważam, że nie ma takiego tematu, aspektu działania człowieka, który powinien być zabroniony w teatrze. – Czy oglądanie wulgarnych przedstawień, pełnych okrucieństwa, zmieni widzów na lepsze? – Gdyby założyć, że teatr może czynić ludzi lepszymi, trzeba założyć również, że może czynić ich gorszymi, czyli wyrządzać zło. Na szczęście tak nie jest. Teatr może jedynie sprawić, że widzowie w bardziej osobisty sposób przeżyją to, co zobaczą na scenie, że ich to poruszy. Trudno oczekiwać, żeby współczesny teatr poruszał publiczność idyllicznymi spektaklami. – Czego powinniśmy oczekiwać od teatru? – Żyjemy w epoce, kiedy ludzkość coraz szybciej spada coraz niżej. Technika i technologia fantastycznie się rozwijają, a poziom człowieczeństwa upada, brutalizuje się. Hindusi powtarzają za „Mahabharatą”, że nastała Czarna Epoka. Na początku świata była Złota Epoka, szczęśliwy świat szczęśliwych ludzi. Jednak w ciągu milionów lat ludzkość schodziła na coraz niższy poziom, aż w końcu zeszła na najniższy, czarny poziom, gdzie czerń oznacza brak światła, ciemność, pomieszanie i chaos. Żyjemy w absurdalnym świecie, gdzie przeciwnicy polityczni walczą ze sobą w imię dobra przeciwko złu. Teatr nie może tego zmienić, ale może to pokazać, wstrząsnąć widzem i skłonić go do refleksji. – Zatem teatr powinien być społecznie zaangażowany, polityczny? – Teatr, jeśli jest ważny, zawsze jest polityczny i zaangażowany. – Co pan sądzi o uwspółcześnianiu klasyki poprzez zewnętrzną formę, tj. ubieranie aktorów we współczesne stroje, np. Hamleta w strój hiphopowca, puszczanie modnej muzyki itd. – Z takich pomysłów korzystają reżyserzy, którzy nie mają pomysłu na wystawienie danej sztuki. Tym, co jest interesującego w „Hamlecie” dla współczesnego widza nie jest problem, czy słuchać hip-hopu, czy rocka, ale zabijać czy nie zabijać. Tak odczytany „Hamlet” miałby dziś sens. – Jaki teatr nie ma sensu? – Teatr negatywny, który tylko krytykuje i wyśmiewa, który pokazuje, że świat jest bez sensu, a ludzie źli. Robić taki teatr, to rezygnować z jego siły. Ta siła tkwi u podstaw teatru, u źródeł tragedii greckiej. Starożytni twórcy wiedzieli, że tragedię należy pokazywać w taki sposób, aby uczyniła widzów mądrzejszymi, silniejszymi, afirmującymi życie. Świat nie jest gównem, nawet jeśli żyje na nim wielu gówniarzy. Najłatwiej jest wszystko negować, tylko że to nie ma sensu. – Pracuje pan od wielu lat z artystami wywodzącymi się z różnych krajów, kontynentów i kultur. Wierzy pan, że sztuka może być ponadkulturowa, uniwersalna? – Tylko w małej skali, w zespole kilkudziesięciu osób, które dojrzewają do porozumienia poprzez wspólne ćwiczenia, pracę i rozmowę. Marzenie, że można dojść do takiego porozumienia w makroskali jest czystym, nic niewartym idealizmem.   Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2007, 2007

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska