Złe czasy dla obłapiaczy
Komisja Europejska definiuje pojęcie napastowania seksualnego. Czy nastąpi lawina skarg poszkodowanych kobiet? Angela K. z Aten była przyzwyczajona, że niemal wszyscy koledzy w biurze ozdabiają miejsce pracy “erotycznymi” kalendarzami. Nie dziwiła się, gdy w jej obecności opowiadano z upodobaniem “pieprzne” dowcipy. Rozumiała nawet, że szef od czasu do czasu szczypie ją w pupę – w końcu przecież jest szefem. Kiedy jednak pewnego piątkowego popołudnia usiłował włożyć jej rękę pod spódnicę i ściągnąć majtki, 26-letnia Angela doszła do wniosku, że przebrała się miarka. Poszła na skargę do dyrektora przedsiębiorstwa. Ten uprzejmie wysłuchał jej słów i powiedział z uśmiechem: “Nie dostrzegam tu niczego złego. W naszej firmie panuje po prostu przyjacielski klimat. Przełożony chciał tylko wyrazić pani uznanie jako pięknej kobiecie”. Angela po dłuższym namyśle postanowiła złożyć wymówienie, uznała jednak, że nie złoży formalnej skargi. “Wywołasz tylko skandal. I tak nie masz szans na wygraną”, radziła jej rodzina. Debbie G. z Cardiff przepracowała jako sekretarka zaledwie dwa tygodnie. Odeszła, gdy szef zapowiedział, że za popełniane błędy będzie karana chłostą (“bambusowym kijem po gołym tyłku”). Władze Unii Europejskiej pragną obecnie sprawić, by podobne niepożądane zaloty i przejawy seksualnej agresji w miejscu pracy nie uchodziły bezkarnie. Jak pisze hamburski tygodnik “Der Spiegel”, komisarz UE do spraw socjalnych, Anna Diamantopoulou z Grecji, przedstawiła projekt ustawy po raz pierwszy definiującej pojęcie słownego i czynnego napastowania seksualnego w miejscu pracy lub nauki. Zgodnie z projektem, jeśli “niepożądane, ukierunkowane na płeć zachowanie powoduje naruszenie godności osoby”, czy też przyczynia się do powstania “wrogiego środowiska, w którym dochodzi do zastraszeń lub obelg”, ofiary, kobiety i mężczyźni, będą mogły z powodu dyskryminacji podawać sprawy do sądu. Za szczególnie poważne uznane zostaną przypadki, w których przełożony, grożąc sankcjami służbowymi lub kusząc obietnicami awansu w karierze zawodowej, zmusza pracowników do seksu. Ustawa ta ma również określić jednolite sankcje karne. W Brukseli chodziły słuchy, że niektórzy z komisarzy sprzeciwią się nowemu prawu, jednak projekt został przyjęty bez poważniejszych dyskusji. Jeśli zaakceptują go także inne gremia ustawodawcze UE – Rada Ministrów i Parlament Europejski, wówczas kraje Unii będą musiały zmienić swe ustawodawstwo narodowe i powołać niezależne urzędy przyjmujące skargi od ofiar seksualnego mobbingu. Instytucje takie istnieją już w Austrii, Wielkiej Brytanii i w Holandii. “Zamierzamy zmusić pracodawców do stworzenia wolnego od wszelkiego rodzaju napastowania klimatu w miejscu pracy”, mówi niemiecka politolożka, członkini gabinetu komisarz Diamantopoulou, Barbara Helfferich, która odegrała poważną rolę w kształtowaniu nowego prawa. Barbara Helfferich przez kilka lat wykładała w USA i postanowiła wykorzystać w Europie swe amerykańskie doświadczenia. Jak wiadomo, w Stanach Zjednoczonych napastowanie seksualne (sexual harrassment) jest poważnym problemem, także ekonomicznym. W ciągu ostatnich 10 lat liczba spraw o napastowanie seksualne podwoiła się. Zacierają ręce adwokaci, pobierający królewskie honoraria, zaś przedsiębiorstwa płacą gigantyczne odszkodowania. W ubiegłym roku koncern Daimler-Chrysler został skazany w pierwszej instancji na zapłatę 21 milionów dolarów rekompensaty pani mechanik Lindzie Gilbert. Sąd orzekł, że z powodu licznych obscenicznych fotografii i rysunków w miejscu pracy pani Gilbert przez lata poddawana była napastowaniu seksualnemu. Niemal co miesiąc zapada nowy wyrok. Na początku czerwca br. firma przemysłu spożywczego Grace Culinary Systems z Maryland zobowiązała się wypłacić milion dolarów 22 kobietom, emigrantkom z Ameryki Środkowej, słabo mówiącym po angielsku, które brygadziści usiłowali zmusić do seksualnej uległości. W Stanach Zjednoczonych dyrektorzy firmy nie mogą się tłumaczyć, że o niczym nie wiedzieli. Każde przedsiębiorstwo jest zobowiązane stworzyć “przyjazny klimat” w miejscu pracy, bez pornograficznych plakatów, kalendarzy czy wygaszaczy komputerowych ekranów. Przełożeni, wyszkoleni na specjalnych seminariach, tępią więc bezlitośnie wszelkie przejawy “napastowania seksualnego”. Publicyści zaczęli już lamentować, że doprowadza to do kompletnego zaniku prywatności. Szef ma bowiem nie tylko prawo, ale i obowiązek sprawdzić, czy jego pracownik nie wysyłał e-mailem koleżance czułych liścików i czy nie otwierał pornograficznych stron w Internecie. Barbara Helfferich zaproponowała, aby niektóre z amerykańskich rozwiązań przyjąć na Starym Kontynencie. Zgodnie z projektowanym prawem to firma będzie musiała udowodnić przed sądem, że nie umożliwiła