Nie ma problemu braku pieniędzy, jest tylko problem braku zaufania „Co, u licha, dzieje się z Amber Gold?”, pytały przez kilka dni największe polskie media. Wyszło na jaw, że inwestujący w złoto, platynę i tanie linie lotnicze czempion gdańskiego biznesu był nie tylko właścicielem upadłych linii lotniczych OLT Express, ale też przedmiotem zainteresowania Komisji Nadzoru Finansowego i prokuratury. Gdy napięcie sięgnęło zenitu, gruchnęła wiadomość, że prezes Marcin Plichta to osobnik czterokrotnie skazany w przeszłości za przestępstwa finansowe. Do tego syn premiera Michał Tusk przyznał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że zawarł kilka umów z OLT Express i przyjął z tego tytułu wynagrodzenie.W komentarzach telewizyjnych i licznych publikacjach prasowych pojawiła się sugestia, że Amber Gold to piramida finansowa lub parabank, który za chwilę runie. Zdenerwowani klienci ruszyli do oddziałów, domagając się zwrotu swoich pieniędzy. Nikt nie wierzył w zapewnienia prezesa Plichty, że ryzyka nie ma, spółka działa zgodnie z prawem, a jej kłopoty to wynik skoordynowanej akcji Komisji Nadzoru Finansowego i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wspartych przez prokuraturę. Prezes twierdził, że banki na polecenie KNF wypowiedziały spółce umowy na prowadzenie rachunków i to jest główny powód wstrzymania wypłat. Przekazał też mediom notatkę z gryfem tajności, sporządzoną jakoby w ABW, w której była mowa o operacji „Ikar” wymierzonej w spółkę.Konferencję prasową, na której Plichta bezpardonowo atakował wspomniane instytucje, transmitowały na żywo największe telewizyjne kanały informacyjne. Następnego dnia przed oddziałami Amber Gold ustawiły się wozy transmisyjne. Dziennikarze liczyli na dantejskie sceny z udziałem rozjuszonych klientów. Nic takiego się nie stało. Jedynie kilka osób żaliło się, że zerwało umowy ze stratą od 30 do 37%.Konsternację mediów pogłębił komunikat spółki, z którego wynikało, że posiada ona majątek o wartości 149,5 mln zł,jej zobowiązania wobec 7 tys. klientów wynoszą zaś 80 mln zł. Czas pokaże, ile było w tym prawdy. Pytanie, co się stało, pozostaje bez odpowiedzi. Chciwość jest dobra Finansowym półświatkiem rządzą proste, żeby nie powiedzieć prostackie, reguły. Po pierwsze, wystarczy zapewnić ludzi, że bez wysiłku mogą pomnożyć pieniądze, a, nie zadając zbędnych pytań, przyniosą ci swoje oszczędności. Nie ma problemu braku pieniędzy, jest tylko problem braku zaufania.Nie jest prawdą, że w przeszłości nie było ostrzeżeń przed działalnością Amber Gold. Komisja Nadzoru Finansowego już w 2009 r. umieściła spółkę na liście podmiotów nieposiadających zezwolenia na wykonywanie czynności bankowych. Zawiadomiła też prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W sierpniu 2010 r. Małgorzata Pietkun na portalu NowyEkran.pl opisała z detalami działalność gdańskiego czempiona i jego prezesa. Kilka razy w 2010 r. o Amber Gold pisała „Gazeta Wyborcza”. Każdy, kto szukał informacji o tej firmie, mógł je bez trudu znaleźć. Mógł zadzwonić na infolinię Amber Gold, usłyszeć o oferowanych produktach i wyciągnąć właściwe wnioski. Dlaczego spółka wtedy nie zakończyła działalności? Przy życiu utrzymywała ją żądza zysku klientów. I wiara, że się uda.Nie pierwszy to przypadek, gdy rodacy, skuszeni nadzwyczajnymi profitami, gotowi byli powierzyć kapitały „młodym, zdolnym profesjonalistom”. Fakt, że w przeszłości nie raz obietnica nadzwyczajnych zysków zmieniała się w koszmar, był bez znaczenia.4 kwietnia 2006 r. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd cofnęła zezwolenie na prowadzenie działalności maklerskiej WGI Dom Maklerski SA. Był to początek upadku słynnej Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej zarządzanej przez panów Macieja S. i Łukasza K. Przy czym WGI Dom Maklerski działała w świetle prawa i pod surowym nadzorem KPWiG.Klienci WGI oszacowali swoje straty na 320 mln zł. Śledztwo, podobnie jak w sprawie Amber Gold, prowadziły prokuratura i ABW, lecz nie przyniosło one spektakularnych rezultatów. Nie wiemy do dziś, czy Warszawska Grupa Inwestycyjna była perfekcyjną piramidą finansową, czy też mieliśmy do czynienia z nietrafionymi inwestycjami. Po jakimś czasie Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych wypłacił poszkodowanym przez WGI Dom Maklerski 30 mln zł. Dzięki staraniom syndyka udało się też odzyskać 40 mln zł z amerykańskich rachunków jednej ze spółek wchodzących w skład grupy WGI. Co stało się z resztą pieniędzy, nie wiadomo.Panowie Maciej S. i Łukasz K. nie spędzili nawet dnia w areszcie, czym dowiedli, że przestrzeganie prawa i stosowny nadzór kompetentnego organu stanowią pierwszy, niezbędny, warunek bezpiecznego biznesu.Drugim warunkiem okazali
Tagi:
Marek Czarkowski