Ponad 800 sztuk monet i precjozów leżało 360 lat pod posadzką bydgoskiej katedry Skarb, czyli prawie 500 złotych monet, ponad 200 sztuk złotej biżuterii i inne precjoza, tkwił zaledwie 12 cm pod podłogą. Pod betonową wylewką i kamiennymi płytami, którymi wyłożono prezbiterium bydgoskiej katedry pw. św. Marcina i Mikołaja. To jeden z najstarszych murowanych kościołów bydgoskich. Zbudowany z czerwonej cegły w XV w. w stylu gotyckim. Stoi w sercu miasta – przy Starym Rynku i jednocześnie na brzegu rzeki Brdy. Wielu bydgoszczan chciałoby zobaczyć, gdzie dokładnie znaleziono ten niesamowity skarb. Też chcę, ale Robert Grochowski, archeolog, który go odkrył i ciągle kieruje pracami archeologicznymi w katedrze, stanowczo oponuje: – To skrajnie niebezpieczne. Prezbiterium po otwarciu krypt grobowych pełne jest bakterii i zarodników grzybów sprzed wieków, które mogą być bardzo niebezpieczne dla ludzkiego organizmu. Jeśli pani nie ma specjalistycznego kombinezonu i maski, to stanowczo odradzam wejście do krypt. Niedawno musiałem przegonić ekipę telewizyjną, która skorzystała z okazji, że wychodzili pracownicy, i wślizgnęła się do środka. Przecież to ogromna lekkomyślność! Ozdoby choinkowe? Początkowo prace w bydgoskiej katedrze miały się ograniczyć do wymiany posadzki w prezbiterium i wyrównania jej poziomu. Ekipa budowlana zabrała się do roboty 20 grudnia ub.r., a Robert Grochowski miał ją tylko nadzorować pod kątem archeologicznym. Jednak gdy robotnicy zaczęli obniżać poziom wyższej części prezbiterium, wyłoniły się sklepienia sześciu XVI-wiecznych ceglanych krypt grobowych, dotąd nieprzebadanych. – Spodziewaliśmy się, że będą tam krypty. Bo w każdym średniowiecznym kościele są takie. Ale nie wiedzieliśmy, ile ich jest, jak duże są, jak głęboko zlokalizowane ani co zawierają. Konserwator wojewódzki podjął więc decyzję o przebadaniu krypt. Ruszyły prace archeologiczne. 2 stycznia br. usuwano piasek znad krypty nr 6. Nagle w odległości 1,25 m od ściany południowej kościoła coś metalowego zachrzęściło w piasku. – Pan przyjdzie zobaczyć – zameldował Grochowskiemu pracownik, Michał Kochański. – Jakieś ozdoby choinkowe odkopaliśmy. Archeologowi wystarczył jeden rzut oka, żeby ocenić, że to żadne ozdoby choinkowe, tylko misterna, złota siatka na włosy. – Ale to nie podniosło mi ciśnienia. Tego typu ozdoby niekiedy są znajdowane pod kościelnymi posadzkami – tłumaczy Grochowski. – Jednak po wyjęciu siatki pokazały się złote monety. Jedna, druga, trzecia, piąta, dziesiąta… I to już nie było zwyczajne. Przerwałem prace i zadzwoniłem do szefowej bydgoskiej delegatury wojewódzkiego urzędu ochrony zabytków: „Mamy skarb!”. Elżbieta Dygaszewicz przyjęła informację z niedowierzaniem. Ponieważ jednak jej biuro znajduje się po sąsiedzku, w katedrze pojawiła się błyskawicznie. I od razu straciła zimną krew. To był skarb! – Tymczasem moment nie sprzyjał odnajdywaniu skarbów. Tuż po Nowym Roku wielu pracowników delegatury było na urlopach. A tu należało zmontować ekipę, która da wsparcie, zwłaszcza numizmatyczne, panu Grochowskiemu – wspomina. Padło więc na Jarosława Kozłowskiego, numizmatyka z bydgoskiego muzeum okręgowego. Nie dał się ponieść entuzjazmowi Elżbiety Dygaszewicz opowiadającej o niespodziewanym odkryciu, ale poszedł do katedry i… Złoty dukat Tymfa Jarosław Kozłowski: – Pierwsza moneta, jakiej dotknąłem, to był polski podwójny dukat Jana Kazimierza z 1652 r. Złota moneta, wyjątkowa. Spojrzałem na rewers. Zobaczyłem inicjały Andrzeja Tymfa (tego samego, od którego wzięło się powiedzenie: dobry żart tymfa wart) – dzierżawcy mennic królewskich w XVII w., m.in. mennicy bydgoskiej. Serce mi szybciej zabiło, ręce zaczęły się trząść. I choć szybko się zorientowałem, że tę akurat monetę wybito w Poznaniu, nie miałem już wątpliwości, to był naprawdę skarb! Tym bardziej że po wyjęciu pierwszych monet pojawiły się następne. A to wciąż nie był koniec. Wkrótce nie mieliśmy w co je pakować. Elżbieta Dygaszewicz pobiegła do pobliskiego sklepu plastyków. – Kupiłam małe, estetyczne woreczki na monety. Jedną paczkę, 50 czy 60 sztuk. Uznałam, że wystarczy – mówi. Szybko się okazało, że nie. Posłany po kolejne jej zastępca wrócił z jedną paczką. Też przekonany, że wystarczy. Gdy i te się skończyły, Sławomir Marcysiak, miejski konserwator zabytków w Bydgoszczy, kupił następne. Znów jedną paczkę. Archeolodzy zaś ciągle wydobywali nowe monety. – A potem zamknięto sklepy i musieliśmy sobie










