Nic, tylko obóz

Nic, tylko obóz

Uczestnicy Marszu Żywych muszą zrozumieć, że w Oświęcimiu i Brzezince mieszkają dziś zwykli ludzie Wiadomość o zabytkowej kamienicy Haberfelda, która rozsypała się kilka dni temu w Oświęcimiu, podały wszystkie światowe agencje. Informacji o tym, że podczas Marszu Żywych runął strop jednego z domów w Brzezince, publicznie nie ogłoszono. Do tej drugiej katastrofy doszło, gdy helikoptery z VIP-ami schodziły do lądowania na płytę boiska miejscowego klubu sportowego. – Nagle, jak coś łupnęło! – wspomina jedna z mieszkanek ulicy Zapłocie. – Sąsiad myślał, że ktoś bombę podłożył za tę wojnę z Irakiem… W powszedni dzień wieś niczym się nie wyróżnia. Ktoś obcy nie domyśliłby się, że kilkaset metrów stąd jest mur dawnego obozu zagłady. Ludzie niechętnie mówią o Marszu Żywych, o uciążliwościach obozowej strefy ochronnej. Trudno żyć normalnie obok miejsca, na które patrzy cały świat. – Proszę napisać, że odnosimy się do uczestników Marszu Żywych z pełnym szacunkiem – mówi sołtys Agata Dybczak. – Ale ten ostatni unieruchomił nas w domach na cały dzień. Marsze w Brzezince zawsze kulały organizacyjnie, przy czym zarówno ich uczestnicy, jak i mieszkańcy wsi mieli i nadal mają samopoczucie załóg dwóch oblężonych twierdz. Zanim ceremonia nabrała uroczystego charakteru z udziałem najwyższych rangą dostojników państwowych, młodzi Żydzi stanowili grupę sterylnie wyizolowaną, pilnowaną przez gęsto rozstawionych agentów Mossadu, rozpędzających na boki nawet akredytowanych dziennikarzy i fotoreporterów oraz brzezinian, którym zdarzyło się nieopatrznie wyjrzeć za próg swych domów. Do zaognienia atmosfery wokół pierwszych przemarszów przyczyniało się i to, że nikt nie pomyślał o… toaletach dla uczestników. Efekt był taki, że do tego celu wykorzystywano okoliczne pola. – Wbiegł nam do mieszkania obcy mężczyzna. Zaczął coś mówić, chyba po angielsku, my nie znamy tego języka, więc nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Nagle patrzymy, a on stoi w… kałuży! Ludzka rzecz, więc wpuściliśmy go do łazienki. Wyprał spodnie i pobiegł w mokrych za swoimi – opowiada jeden z mieszkańców. Od dwóch lat razem z żydowską młodzieżą uczestniczą w przemarszu uczniowie oświęcimskich szkół, którzy znają już angielski, więc skończyły się kłopoty z porozumiewaniem się. Czas rozsądnej rozmowy Czerwony gmach dawnego Karmelu przy ulicy Leszczyńskiej w Oświęcimiu robi wrażenie opuszczonego. Papieski krzyż ledwo sterczy zza wysokich krzaków, zaś płyty chodnikowe przed wejściem do budynku przerosła trawa. A przecież jeszcze kilka lat temu filmy i fotografie z tego miejsca prezentowały telewizje i gazety całego świata. Tu skakał przez płot nawiedzony rabin Weiss i stawiał krzyże nawiedzony Kazimierz Świtoń. W Karmelu zderzyły się wówczas ze sobą dwa fanatyzmy: judaistyczny i katolicki. Włodzimierz Paluch pracuje w samorządzie od kilku kadencji, był radnym, wiceprezydentem miasta, a teraz pełni funkcję przewodniczącego rady miejskiej: – Największą satysfakcję czerpię z tego, że ekstremiści nie znaleźli szerszego poparcia i że od kilku lat mamy do czynienia, również ze strony żydowskiej, z rozumnymi ludźmi. Już nie unikamy trudnych tematów. Zwracamy uwagę, że izraelskie służby specjalne podczas Marszu Żywych zachowują się obcesowo. Przy okazji ostatniego marszu doszło do incydentu, którym dotknięci poczuli się radni. Samorząd otrzymał zaproszenie do wzięcia udziału w przemarszu, ale kiedy chcieliśmy zgłosić chętnych ze swojego grona, usłyszeliśmy, że jest już za późno. Brzezinka każdą propozycję inwestycji, która ma służyć ludziom zwiedzającym obóz, traktuje podejrzliwie. W połowie lat 90. pojawiła się we wsi para izraelskich architektów, których wizje szokowały mieszkańców. Twórcy postulowali wyburzenie domów wzdłuż drogi do Bramy Śmierci i stworzenie ogromnego jeziora, w którego wodach „odbijałyby się resztki obozowej panoramy”. Zagraniczni urbaniści żądali 500-metrowej, a miejscami nawet szerszej strefy ochronnej muzeum, co także wiązałoby się z wyburzeniami domów i uniemożliwiało budowę nowych. Do szewskiej pasji doprowadziło miejscowych żądanie usunięcia… kościoła usytuowanego w budynku byłej komendantury obozu. Na dodatek zachodnie gazety, a za nimi również polskie zaczęły informować, że na terenie byłego obozu wędkuje się w stawach wypełnionych ludzkimi prochami. I że nocami nieznani sprawcy przekopują teren w poszukiwaniu kosztowności po więźniach. Miejscowi uznali te doniesienia za obraźliwe. – Jestem przeciwny pomniejszeniu muzeum.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 21/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Adam Molenda