Znowu na szlaku

Znowu na szlaku

Trzeci obóz rowerowy wychowanków Domu Dziecka w Ełku sponsorowany przez nasz tygodnik

Tegoroczna trasa rowerowej wyprawy dzieciaków z Ełku prowadziła przez Mazury Północne oraz Suwalszczyznę i była najbardziej forsowna i niezwykła ze wszystkich. Od 14 do 25 lipca przejechano prawie 600 km, przeważnie puszczańskimi bezdrożami i polnymi dróżkami. Rowerzystów odwiedzam w sobotę, w przedostatni dzień obozu w Augustowie.
Rafał i Krzysiek, wysłani na zwiady, wypatrują mnie od razu i triumfalnie prowadzą do schroniska. Opowiadaniom nie ma końca, przede wszystkim zmieniła się ekipa. Sześciu starych odeszło, trójka się usamodzielniła, reszta ma praktyki zawodowe, ich miejsce zajęli młodzi. Z obozowej trzynastki po dwóch odcinkach, w Węgorzewie odpadł też Grzesiek, nie dał rady i odwieziono go do Domu Dziecka. Reszta kręci ostro do przodu. Iwona i Monika, jedyne dziewczyny w zespole, dorównują kolegom. Chociaż Monika, zdaniem chłopców, ma fochy, a jak zaczyna grymasić, to lepiej jej nie wchodzić w paradę. Czesław, najstarszy w grupie, właśnie dziś obchodzi nieco spóźnione 18. urodziny. Jest symboliczny tort, są życzenia. Później solenizant, zmachany jazdą i zmęczony wrażeniami, daje nura do śpiwora i ucina sobie poobiednią drzemkę.
A my rozkładamy mapy oraz analizujemy przejechaną trasę, snując wspomnienia.
– O tu, w Puszczy Boreckiej zgubiliśmy drogę, a panu Jarkowi zepsuł się aparat, w Błąkałach w pobliżu Stańczyków, gdzie są te ogromne mosty, z kolei zabłąkał się pan Czarek. Ale największym pechowcem obozu okazał nasz rzecznik prasowy – Piotrek już na pierwszym odcinku zaliczył glebę, potem znów wjechał w dziurę i tak go wyrzuciło, że zatrzymał się w krzakach, robiąc salto w powietrzu, a jakby tego jeszcze było mało w Gołdapi zakrztusił się podczas kąpieli. Oprócz przygód Piotra mieliśmy też dwie wpadki z obiadami, które, choć zamówione, przeszły nam koło nosa, np. dzisiaj jedliśmy pizzę w lokalu, bo bar przy schronisku jest nieczynny. Najlepiej jednak zapamiętaliśmy nasz rajd samobójców z Zamkowej Góry i mecz w Węgorzewie, gdzie wygraliśmy z miejscowymi 11:1 – opowiadają chłopcy, którzy nie tylko są świetnymi kolarzami, ale także niezłymi piłkarzami. Czterech z nich gra w drużynie, która jesienią zeszłego roku wywalczyła wicemistrzostwo Domów Dziecka w województwie.
Dziewczyny może nie mają takich osiągnięć sportowych, ale za to Iwona, wysoka, szczupła blondynka, dwa razy w tym roku została miss, raz w szkole, raz w Domu Dziecka. Najmłodszy Emil zaś chciałby jeszcze opowiedzieć o Ustce, gdzie bawił na wakacjach razem z Piotrkiem-pechowcem, Marcinem – „Kaloryferem” i innymi, ale przerywa mu Krzysiek – obozowy kwatermistrz, mówiąc rozkazującym tonem: – Kolacja, koniec gadania, zabierzcie te szpargały ze stołu!
W ruch idą sztućce i kubki, pajdy chleba z serem, dżemem i pasztetem znikają z talerzy. Apetyty wszystkim dopisują jak nigdy. Potem jeszcze wieczorny spacer nad Kanałem Augustowskim i marsz do łóżek. Na dobranoc czytam im listę „twardzieli”, tych, którzy przez cały obóz jechali na dwóch kółkach, ani razu nie wsiadając do samochodu. „Twardzieli” jest sześciu: Czesław, Grzegorz, Krzysiek, Dawid, Andrzej i Piotr. Kiedy wymieniam ich nazwiska, widać, jak rozpiera ich duma.
Ostatni etap – do domu
Chociaż wyjeżdżamy z Augustowa dopiero o dziesiątej, opiekunowie, Jarek Wasilewski i Czarek Hirsztritt, są na nogach już o siódmej. Wcześnie też, mimo niedzieli, wstaje Krzysiek, który razem z kierowcą Janem Sotem robi zakupy w pobliskim sklepie. Najważniejsze to zaopatrzyć się w batony i wodę na drogę, z owoców najbardziej energetyczne są banany.
Ruszamy zaraz po śniadaniu, przed nami prawie 60 km, żółtym szlakiem turystycznym aż do Ełku. Naciskamy mocno na pedały, mijamy Białobrzegi, Nettę i już po 11. jesteśmy w Bargłowie Kościelnym. Tu, czekając na fotoreportera, odpadam od peletonu. Będę go potem gonić przez 10 km, aż do wsi Borzymy. W Borzymach niespodziankę robią nam strażacy. Ireneusz Borkowski – naczelnik miejscowej OSP wyczytał o obozie w lokalnej prasie i teraz nas wita przeciągłym rykiem syreny. W strażnicy oglądamy puchary i dyplomy, a dzieciaki pozują do zdjęć w strażackich hełmach i czapkach, na tle prawdziwego strażackiego wozu. OSP w Borzymach liczy 25 członków, a co czwarty nosi nazwisko Borkowski.
Z Borzym aż do Staczy odprowadzają nas miejscowi chłopcy, uczepieni we dwóch jednego roweru. Wzmaga się upał, chmura pyłu wisi nad głowami, koła buksują w piasku, podskakują na wykrotach. 11-letni Emil daje za wygraną i przesiada się do „Lublina”, w jego ślady wkrótce idzie też Kamil.
Iwona narzeka, ale kręci dzielnie. Nawet Piotr, zazwyczaj gaduła, milknie, skupiając się całkowicie na pokonywaniu trasy. Bo wystarczy minuta nieuwagi, zagapienia się i można wypaść z zespołu, któremu tempo narzuca Jarek Wasilewski z „twardzielami” na czele. Kiedy wreszcie wyjeżdżamy z bezdroży na równą, szutrową drogę, po prawej stronie zza drzew wyłania się widok na jezioro Selment Wielki.
– To już prawie Ełk!, jesteśmy u siebie! – krzyczą obozowicze, rozpoznając znajomą okolicę. W domu dziecka czekaja na nich prysznic, dobry obiad i przyjaciele, którzy machają im z okien już z daleka.

Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy