Zostały tylko fotografie

Zostały tylko fotografie

12-13 lipca to ich Zaduszki. W te dni nikt nie wychodzi w pole, kobiety nie wywieszają prania. Przychodzą w czerni na wspólny grób 60 lat temu hitlerowcy zamordowali i spalili w Michniowie 203 mieszkańców Nikt się nie uśmiecha. Rysy chłopów są stężałe; mężczyźni jakby się dusili w odświętnych koszulach zapiętych na ostatni guzik. Nie wiedzą, co zrobić z rękami. Więc kładą je – ciężkie, z zadziorami koło paznokci – na kolanach. I patrzą z napięciem prosto w czarną skrzynkę, zza której za sekundę rozpryśnie bijące po oczach ostre światło lampy. W przedwojennym ubogim Michniowie nie znano rodzinnych albumów. Fotografie robiło się tylko z ważnych okazji, głównie urzędowych. Fanaberią było pamiątkowe zdjęcie rodziny z okazji np. złotych godów rodziców. Na taki luksus zdecydowali się Miernikowie – może dlatego, że on był sołtysem. Pojechali furmanką do Suchedniowa, wszyscy wystrojeni, wypucowani. Rodzice dziadkowie, dzieci i wnuki. Fotograf długo ich ustawiał, aby wypadli szacownie. Zdjęcie wyszło dobre, bo upozowane, dlatego wyniósł klisze na strych. W latach 70., gdy zbierano do mauzoleum Michniowie ślady dokumentów po 203 mieszkańcach spalonych przez hitlerowców, ktoś z rodziny fotografa przyniósł archiwalne odbitki. Z uwiecznionej na zdjęciu gromadki przeżył tylko najmłodszy. A potem odezwał się Franciszek Gładysz, nauczyciel z Suchedniowa, który w czasie okupacji pracował w jednym z zakładów fotograficznych w Kielcach. Niemcy wywoływali tam swoje filmy robione na pamiątkę udanych akcji. Zamordowanie i spalenie w ciągu dwóch dni prawie wszystkich mieszkańców Michniowa uznali za dobrą robotę, wartą pokazania stęsknionej rodzinie w głębi Rzeszy. Gładysz potajemnie kopiował te filmy. Stefanek miał dziewięć dni Dziewczynka z kokardą we włosach i szmacianą lalką siedzi sama na pniu zwalonego drzewa. Wokół ciemny las. Wpatruje się z niedowierzaniem w coś, co jak przypuszcza Tadeusz Obara, dyrektor mauzoleum w Michniowie, musiało być czarną lufą wycelowanego w nią karabinu. Prawdopodobnie Niemiec złapał małą uciekającą przed pożogą do puszczy. Była taka ładna, jasnowłosa, nordycka, więc nim spełnił swój obowiązek, kazał jej się oprzeć o pień (a może cofała się przed nieznanym mężczyzną z trupią czaszką na czapce?) i pstryknął zdjęcie. To musiało się zdarzyć 13 lipca, już po zamordowaniu we wsi pierwszej setki mężczyzn, bo wtedy przyszła kolej na kobiety i dzieci. Przez 60 lat nikt nie rozpoznał tej dziewczynki, choć autor zdjęcia skrupulatnie podpisał dowód swej aktywności w Michniowie. Widocznie zginęła cała rodzina małej. Ta młoda para rozświetlona lipcowym słońcem, z białym zawiniątkiem na ręku mężczyzny to rodzice dziewięciodniowego Stefanka Dąbrowy. Właśnie wracają z kościoła, gdzie ochrzcili syna. Wybrali się wcześnie rano, żeby uniknąć spiekoty. Jeszcze jedno wzgórze i zaraz zobaczą swoją wieś. Ale przedtem pewien uśmiechnięty Niemiec zrobi im zdjęcie. Zaskoczeni tą uprzejmością patrzą na niego nieufnie. Jeszcze nie wiedzą, że cały Michniów płonie, a zza zamkniętych stodół strzeżonych kolbami karabinów dochodzą ostatnie krzyki palonych żywcem. Ale nawet gdy już zobaczą to wszystko ze wzgórza, nie uciekną do lasu. W chałupie zostawili starsze dzieci. Zginą wszyscy, również towarzyszący im rodzice chrzestni Stefanka. Skrupulatny Niemiec sfotografuje nadpalone ciało martwego dziecka w śpioszkach. Po Julku została fotografia A to zdjęcia z legitymacji. Stempel na fotografii 18-letniego Julka Obary, brata Tadeusza, obecnego dyrektora mauzoleum świadczy, że chłopak za okupacji pracował w fabryce broni w Skarżysku. Drugi brat, 16-letni Dyziek, był jeszcze w domu. W 1943 r. Tadeusz Obara miał 13 lat. 12 lipca Julek nie poszedł do roboty. Tak uradzili wcześniej z ojcem. – Musisz przeżyć, a tam nie masz szans – powiedział tata, który dużo wiedział, bo był kolejarzem. Chodziło o to, że majster przydzielił Julka do produkcji prochu. A tam po trzech, czterech miesiącach człowiek żółkł i umierał. Żeby szybciej zabić niesprawnego robotnika, płacili tylko wódką. Co tydzień trzy litry gorzały. Kilkunastu michniowian tak skończyło życie. Julek zrobił więc schowek pod podłogą. I gdy nad ranem przychodziło gestapo, odsuwał deski i znikał w ziemiance. Miał też drugi powód do ukrywania się – jak prawie wszyscy młodzi we wsi nawiązał kontakt ze stacjonującym w pobliżu Ponurym-Piwnikiem z AK. 12 lipca 1943 r. ledwo dniało, gdy matka obudziła ich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 28/2003

Kategorie: Reportaż