Zrób to sam

Zrób to sam

Stefan Kudelski, polski wynalazca za granicą, czyli jak się zdobywa Oscary Był królem życia, zdobył sławę i niemałe pieniądze, odniósł sukces zwieńczony czterokrotnym Oscarem za osiągnięcia w dziedzinie techniki filmowej. Postać Stefana Kudelskiego, wielkiego wynalazcy, poznajemy dzięki książce „Nagrastory” jego dalszej kuzynki i zarazem drugiej żony, Marii Anny Macury. Król życia był dzieckiem szczęścia. Urodził się w bogatej i ustosunkowanej rodzinie, którą tworzyli i potentaci biznesu naftowego, i ważni architekci, i doradcy w przedwojennym rządzie. Jego ojcem chrzestnym był ostatni przedwojenny prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Mama przyjeżdżała po synka do prywatnej szkoły luksusowym bugatti. Gdy wybuchła wojna, Stefan miał 10 lat, a jego rodzina straciła niemal wszystko. Opowiadanie o wynalazcy trzeba zacząć właśnie w tym momencie. Ostatnie wakacje pokoju światowego mały Stefan spędzał w domu dziadków w Stanisławowie (dziś ukraińskim Iwano-Frankiwsku). Pewnie nawet nie wiedział, że jego ojciec ewakuował się z Warszawy z polskim rządem i przejechał przez polsko-rumuńską granicę w Zaleszczykach. Jednak wrócił po żonę i syna. W dniu inwazji Armii Czerwonej na Kresy przedarł się przez front pod ostrzałem artyleryjskim i dotarł na Węgry. Chłopiec znalazł się z matką w Budapeszcie, ojciec zaś udał się do tworzonych na Zachodzie polskich oddziałów. Wspomnienia Stefana z tego okresu są zaskakujące. Polscy uciekinierzy nie mieli środków do życia, ale chłopiec odczuwał ten czas jako swobodę bez ograniczeń, zakazów i nakazów. Nie chodził do szkoły, włóczył się po wielkim mieście. Matce pewnie pomagała trochę daleka węgierska rodzina. Nie na długo tego starczyło. Przemieszczanie się po wojennej Europie było utrudnione, ale Stefan z mamą po kilku miesiącach znalazł się we Francji. Jakiś czas pobyli w części okupowanej przez Niemcy, a potem w kolaboranckiej, ze stolicą w Vichy. Liczyli na spokój w Hiszpanii, w końcu udało im się półlegalnie zaczepić w neutralnej Szwajcarii. Tu Stefan znów poszedł do szkoły. Życie uciekinierów z Polski skłaniało jednak do szukania źródeł zarobku. Obrotna mama uruchomiła przemytniczy proceder. Zakupiła od producenta części do zegarków, które należało zmontować. Tę robotę wykonywał z pomocą lupy zegarmistrzowskiej kilkunastoletni wyrostek – a potem całą produkcję przenosił w plecaku przez zieloną granicę do Francji. Tam czekał odbiorca, który kupował „szwajcarskie zegarki”. Montaż gotowych elementów trudno uznać za początki pracy późniejszego odkrywcy, ale tak ujawniło się zamiłowanie do zajęć technicznych. Pierwszym w jego życiu patentem, zarejestrowanym na nazwisko matki, gdy Stefan miał zaledwie 15 czy 16 lat, było urządzenie do standaryzowania czasomierzy. Wcześniej, jeszcze w Polsce, postanowił założyć w piwnicy domu dziadka oświetlenie na prąd z dynama. Politechnika bez dyplomu Na drogę wielkich wynalazków Stefan wkroczył na pierwszym roku studiów w Lozannie, zresztą już w szkole średniej École Florimont w Genewie poważnie interesował się techniką i elektroniką. Zbudował laboratorium, w którym zajmował się urządzeniami do ekstrakcji pyłów z powietrza przy użyciu generatora wysokiej częstotliwości lub do mierzenia dokładności zegarów przy użyciu generatorów kwarcowych. Kilka z tych projektów Kudelski opatentował, ale pod dokumentami podpisywała się mama, bo nieletniemu uczniowi nie można było przyznać prawa do ochrony wynalazku. W 1948 r. Stefan podjął studia z zakresu fizyki i inżynierii fizycznej na Politechnice Federalnej w Lozannie. W dzień uczestniczył w zajęciach, a po powrocie z uczelni obmyślał, jak skonstruować przenośny magnetofon. Bodźcem był moment, w którym zobaczył samochód ciężarowy szwajcarskiego radia z zamontowanym ciężkim urządzeniem do nagrywania, ryjącym rowki w tradycyjnych płytach dźwiękowych. Stefan żałował trochę, że nie może pobierać nauk w USA, np. w Massachusetts Institute of Technology, gdzie zainteresowanie awangardowymi rozwiązaniami było o wiele większe, ale na to rodziny nie było stać. Pozostawała uczelnia w Lozannie o tradycyjnym, nieco skostniałym programie, która z lekceważeniem patrzyła na pomysły studenta nie-Szwajcara. Tylko jeden profesor popierał szalone projekty, ale to nie wystarczyło. Oblany egzamin na czwartym roku zaważył na decyzji o przerwaniu studiów. „Musiałem wybierać: albo sprostanie wymaganiom programu politechniki, albo rozwój własnej produkcji, która mogła przynieść namacalny sukces”, wyznawał po latach Kudelski, kiedy jego macierzysta uczelnia przyznała mu „w uznaniu zasług dla rozwoju techniki” stopień doktora honoris causa. „To mój jedyny dyplom naukowy”, chwalił się. Ale to nastąpiło kilkadziesiąt lat później. Na razie w domu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2020, 2020

Kategorie: Sylwetki