Pierwszy atak powodzi w tym roku został odparty Rozlewiska połyskują w słońcu, hen aż po horyzont. W niektórych miejscach cofają się, odsłaniając tłuste, czarne łachy ziemi. Woda jest wszędzie. Wylewa się z przydrożnych rowów, wypełnia po brzegi kanały, zamienia w błotnistą breję nieutwardzone drogi, podwórka i obejścia. W jej kałużach przeglądają się zgrzybiałe wierzby. Tak dziś wygląda krajobraz między Tczewem a Elblągiem. W Gronowie o wodzie rozmawiają wszyscy. W budynku urzędu unosi się zapach stęchlizny – to od zalanych piwnic. Przez radiotelefon płynie komunikat za komunikatem. Najpierw podawane są stany wód na lokalnych rzeczkach, potem prognoza pogody, wciąż nie najlepsza. Ktoś z terenu prosi o pomoc, bo właśnie przelewa się przez wał na Fiszewce. Marek Karaszewski, zastępca wójta, w garniturowych spodniach wpuszczonych w gumiaki, przeciera zmiętą z niewyspania twarz. – Kiedy to się wreszcie skończy – mruczy sam do siebie. – Ledwo uporaliśmy się z Tiną, a tu znów trzeba lecieć nad Fiszewkę. I tak bez przerwy, od tygodnia. Przyjeżdża straż z Elbląga z łodziami motorowymi. Ładujemy worki z piaskiem i ruszamy. Na Fiszewce w niektórych miejscach woda sięga korony wałów. Tam, gdzie grobla była słabsza lub uszkodzona przez zwierzęta, już pojawiły się przecieki. Mężczyźni z workami piasku na łodziach próbują podpłynąć do najbardziej zagrożonych miejsc wału. Niestety, silnik motorówki plącze się w trzcinach i chaszczach nieczyszczonego od 20 lat kanału i w końcu gaśnie. Trzeba chwycić za pagaje. Uwieszeni zaczepu traktora jedziemy z Bogdanem Witkiem, koordynatorem całej akcji, sprawdzić pompę. Urządzenie pracuje na pełnych obrotach, tłocząc wodę z polderu. – Gdyby zdarzyła się jakaś awaria – mówi Witek – albo przyszła wichura i zerwała trakcję elektryczną, te pola natychmiast zamieniłyby się w jedno wielkie jezioro i popłynęlibyśmy do morza… Na drugi dzień sytuacja niewiele się zmienia. Woda nie opada. Nasiąknięte jak gąbka wały z trudnością utrzymują ją w korytach kanałów. Tym razem znów wystąpiły przecieki na Tinie Dolnej. Strażacy ze Szczytna i Nowego Miasta Lubawskiego łodziami wożą worki zatykającym wyrwy mieszkańcom. Nikt już nie pamięta, ile zużyto piasku. Worki liczy się na tysiące, ale na wałach tego wcale nie widać. Są tak rozmoknięte, że chyba się rozmyją. Wystarczy też jeden dzień północno-zachodniego wiatru, by poziom wody podniósł się o parę centymetrów i przelał ponad koroną wału. Tej cofki miejscowi obawiają się najbardziej. Starsi pamiętają podobną katastrofę, która wydarzyła się w 1961 r. – To wszystko jedna wielka prowizorka, która powtarza się przy każdym większym deszczu, śniegu lub sztormie – narzekają. – Tu potrzeba pieniędzy na podwyższenie i naprawę wałów, na odmulenie kanałów, by zwiększyć ich przepustowość. Z nosem na wodowskazie Na Żuławach rozróżnia się co najmniej cztery rodzaje powodzi: opadową, roztopową, zatorową i sztormową, czyli tzw. cofkę. Najczęściej występuje ta ostatnia. Każde gwałtowne podniesienie się poziomu morza w wyniku sztormu powoduje wpychanie masy wody w lokalne cieki tego regionu. Jeśli gwałtownym wiatrom towarzyszą – jak ostatnio – dodatkowo opady i odwilż, niebezpieczeństwo jest zwielokrotnione. Powodzie dotykały tę ziemię od zarania. W XVI w. było ich 21, w XVII w. – 38, w XVIII w. – 41, a w XIX w. – 35. W 1945 r. całe Żuławy zostały zalane przez wycofujące się wojska niemieckie. Osiedlająca się tu ludność długo walczyła o ich osuszenie. Jeszcze w 1950 r. koszono zboża, stojąc godzinami w wodzie. Sieć wodna na Żuławach to system naczyń połączonych. Dziś, gdy likwidacji uległy spółki wodne, o tych prostych zasadach bezpieczeństwa jakby zapomniano. Z braku funduszy polikwidowano stanowiska wałowych. Wymarła zbiorowa solidarność. – Nawet jeśli jeden rolnik się spręży i jakoś swoje rowy przeczyści, to jego sąsiad, który finansowo ledwo zipie, tego nie zrobi, więc woda i tak utknie na polach – tłumaczy Jerzy Dobrzański z gminy Markusy. Urzędy państwowe tylko teoretycznie są odpowiedzialne za odmulanie rzek i pogłębianie kanałów oraz rekonstrukcję wałów. Pieniędzy brakuje nawet na koszenie trawy wzdłuż kanałów, nie mówiąc już o ich czyszczeniu. W Gronowie ludzie nie mogą sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz coś takiego robiono.
Tagi:
Helena Leman








