Berezka czeka na Unię

Berezka czeka na Unię

W bieszczadzkiej wiosce już ścielą łóżka dla zagranicznych gości Na padoku biegają konie: Snajper, Dżolo, Karina, Klara i najbardziej lubiana Dajna. – To na niej moi goście wjechali kiedyś do tutejszej restauracji – opowiada Władysław Cienki, właściciel zajazdu agroturystycznego w Berezce. – Gdy zjawił się u nas zespół Dżem, Dajna, rozpieszczana przez artystów, weszła do bufetu i zjadła z półmisków ser przygotowany dla muzyków. Właśnie schodzili na śniadanie, gdy ona oblizywała ostatni talerzyk. Mieszkańcy Berezki, liczącej zaledwie 80 gospodarstw wioski przy małej obwodnicy bieszczadzkiej, uchwalili na zebraniu, że lepiej będzie im się żyło z agroturystyki niż z rolnictwa. Zwłaszcza gdy po wejściu do Unii uda im się ściągnąć zagranicznych gości. Na przykład z dużych niemieckich miast. Na początek przegłosowali ustawienie przed wjazdem do wsi tablicy informacyjnej z napisem „Berezka – wieś letniskowa”. Od początku we wszystkim maczał palce ksiądz. Którejś niedzieli zauważył podczas kazania: – Przyjeżdża do nas już tylu turystów, że Berezka powinna zmienić – wzorem Polańczyka – nazwę na Berezka Zdrój. Jak powiedział, tak zrobili. Kiedy wieść o tym się rozniosła, we wsiach położonych nad samym brzegiem Jeziora Solińskiego, od dawna żyjących z turystyki, huknął szyderczy śmiech. W okolicy długo krążył dowcip: – Kiedy w Berezce zostanie wybudowana przystań dla łodzi i jachtów? – Gdy sołtys nauczy się odróżniać koryto rzeki od koryta dla świń. Sołtysem od siedmiu lat jest Ryszard Matuszewski: – Uradziliśmy, że jeśli przedstawimy turystom wspólną, kompleksową ofertę, możemy wygrać z konkurencją. – Najważniejsze, żeby goście nie nudzili się i jak najwięcej czasu spędzali u nas – odkrył tamtejszą strategię Władysław Cienki. – A jeśli ktoś będzie chciał pojechać na dużą pętlę, zwiedzić Bieszczadzki Park Narodowy, pobyć nad wodą myczkowieckiego czy solińskiego zalewu lub nawet stanąć przed pomnikiem gen. Świerczewskiego w Jabłonkach, to musimy go tam zawieźć – rozwinął myśl Mieczysław Markuc. – Ludzie jeżdżą po świecie oglądać stare rozsypujące się budowle – podsunął kolejny pomysł Roman Krupa – to my im pokażemy ruiny cerkwi parafialnej, resztki ziemnych fortyfikacji bastionowych z XVII w. i pozostałości dawnego parku dworskiego założonego przez rodziców Aleksandra Fredry. Zaczęli układać listę miejscowych atrakcji. Nawet się zdziwili, że tak się wydłuża. – W Terce, w Bóbrce i w Bereźnicy zachowały się stare łemkowskie chaty, w Zwierzyniu cudowne źródełko, oczyszczone, ocembrowane i zadaszone, a jego woda – co potwierdzają lekarze – pomaga leczyć wiele chorób oczu – dorzuciła Bogusława Kucharyk. Markuc przypomniał, że w dolinie górnego Sanu leży niezamieszkałe do dziś Tworylne, spalone przez sotnię UPA. W Sokolem, zalanym przez Jezioro Solińskie, mieszka samotnie od ponad 50 lat Henryk Wiktorini, pionier bieszczadzkich osadników. Też może być atrakcją. Teraz wszyscy żałują Pierwszy na agroturystykę w Berezce zdecydował się Władysław Cienki z żoną Alicją. Kiedy mówił sąsiadom, że chce obok domu stawiać restaurację, pukali się w czoło: – Taka wielka knajpa to dobre w mieście, nie na wsi! I nikt nie chciał wejść z nim w spółkę, nawet szwagier. Cienki przeżywał wtedy trudne dni: nie przeszedł w wyborach na wójta, ludzie traktowali go jak bankruta, z którym lepiej się nie zadawać, bo może będzie chciał pożyczyć pieniądze. Teraz wszyscy tego żałują, bo restauracja Kariono prosperuje wspaniale, córka Cienkich, Ania, potrafi przygotować obiad na 100 osób, obok domu stanął duży pensjonat, zaś szwagier w pośpiechu adaptuje garaż na pokoje gościnne, by jednorazowo pomieścić cały autokar turystów. – Z początku nie zapowiadało się, że wyżyjemy bez siania owsa czy sadzenia kartofli – wspomina Cienki. – Ludzie byli ostrożni. Przyjechał letnik, to oddawało mu się pokój stołowy, a gospodarze przez wakacje gnieździli się z dziećmi na strychu albo w stodole. Co tam niewygody! Każdy cieszył się z kilkudziesięciu złotych zarobku. Ale wymagania gości zaczęły rosnąć, chcieli wygodnych łóżek, telewizora, łazienki i całodziennego wyżywienia. Cieśle byli więc u nas w cenie: do budowy domu albo choćby adaptacji poddasza, strychu nad garażem czy starej, nieużywanej już stodoły. Właściciele pensjonatów i domów wczasowych w Solinie i Polańczyku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2003, 2003

Kategorie: Kraj