Prokuratura, CBŚ i CBA powinny się zająć decyzjami reprywatyzacyjnymi podejmowanymi przez urzędników polskich miast Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tylko tak można bowiem wytłumaczyć na pozór zdumiewającą, ale z pewnością świadomie wykazywaną indolencję, jaką odznaczają się działania wielu polskich urzędników samorządowych zajmujących się reprywatyzacją. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że niekiedy szkodzą oni państwu i jego obywatelom, a ich decyzje mają wyraźny odcień korupcyjny. Piszę „odcień”, bo twarde zarzuty korupcji można stawiać tylko na podstawie wyników dochodzeń. Tych zaś prowadzi się za mało i nie dotyczą one przesłanek, na których opierają się urzędnicy podejmujący decyzje o zwrocie nieruchomości. Warto zatem doradzić prokuraturze oraz różnym służbom, by zamiast koncentrować się na tzw. dużej prywatyzacji i ciąganiu po sądach byłych ministrów skarbu – co może być przydatne politycznie, ale nieracjonalne z prawnego punktu widzenia – zajęły się tym, co na dole, w naszych miastach, robią urzędnicy przeprowadzający reprywatyzację. Rezultaty mogą być godne uwagi. Bezsensowna „praca śledcza” Ostatnio czynności co najmniej zaskakujące – jeśli nie podejrzane – podejmowały władze Krakowa. Otóż pracownicy krakowskiego urzędu miejskiego przeprowadzili ok. 700 postępowań mających sprawdzić, czy zagraniczni właściciele i ich potomkowie otrzymali od rządów swoich państw odszkodowania za nieruchomości odebrane im przez polskie władze po II wojnie światowej. Jak pisze „Gazeta Wyborcza”, „ośmiu pracowników wcieliło się niemal w role detektywów. W przypadku każdej nieruchomości pytali Ministerstwo Finansów, czy właściciel wziął za nie odszkodowanie”. – Szło to opornie, więc pracownicy magistratu jeździli do ministerstwa i sami w piwnicach przeglądali archiwa. Sprawdzali wszystkie krakowskie adresy i dopasowywali do nich dane osobowe. To praca śledcza, bo po wojnie wiele osób, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia, zmieniało imiona i nazwiska – wskazywała Maria Kolińska, dyrektor wydziału geodezji w urzędzie miasta. Trudno uwierzyć, by urzędniczka ta nie wiedziała, że cała wspomniana praca była bezsensowna, niepotrzebna, a nawet szkodliwa. Jak wynika z enuncjacji władz Krakowa, owe „działania śledcze” spowodowała chęć ustalenia, czy wśród osób, którym nasz kraj wypłacił odszkodowanie za krakowskie nieruchomości, znajdowali się obywatele 14 państw zachodnich. Z państwami tymi Polska podpisała bowiem umowy, określane przez „Gazetę Wyborczą” jako indemnizacyjne – czyli, mówiąc po ludzku, odszkodowawcze – na mocy których wypłaciła tymże państwom odszkodowania za majątki ich obywateli odebrane po wojnie przez PRL. Gdyby więc władze Krakowa wiedziały, kto z mieszkańców wspomnianych państw dostał już odszkodowanie za krakowskie kamienice, mogłyby sprawdzić, czy obcokrajowcy starający się dziś o zwrot różnych nieruchomości nie zamierzają wyłudzić odszkodowania, które ktoś już wcześniej otrzymał. Podawane przez krakowskie władze uzasadnienie brzmi przekonująco, ale jest zwykłą lipą. Rzecz w tym bowiem, że we wspomnianych umowach, zawieranych przez Polskę w latach 1948-1970, stoi jak wół, iż po wypłaceniu odszkodowań państwom zachodnim (a Polska zapłaciła wszystkie wynegocjowane kwoty co do grosza) obywatele tych państw nie mają już żadnych podstaw prawnych, by domagać się od polskich władz jakichkolwiek pieniędzy. Wszelkie roszczenia o odszkodowania powinni oni kierować do rządów swoich państw. Dlatego zupełnie zbędne były próby ustalenia przez krakowskich urzędników, czy jakiś obywatel Francji, USA, Wielkiej Brytanii lub innego z 14 państw zachodnich, z którymi Polska podpisała umowy, dostał należne mu odszkodowanie. To Polski nigdy nie obchodziło, nie obchodzi i obchodzić nie może! Jeśli nie dostał – niech się zwraca do swojego rządu! Ale nie do Polski ani do władz polskich miast, bo Polska zapłaciła już jego rządowi. Ustalanie, kto z obywateli 14 państw zachodnich uzyskał odszkodowania, może być dla Polski tylko szkodliwe. Narazi ją to na straty, jeśli obywatele wspomnianych państw nie dostali pieniędzy od swoich rządów, a strona polska zechce władze innych krajów wyręczyć. Powtórzmy: skoro są obywatelami tych 14 państw, żadne odszkodowanie od Polski im się nie należy. Należy się wyłącznie od ich własnych rządów. Patrzeć im na ręce Trzeba więc jak najdobitniej ostrzec urzędników z Krakowa i wielu innych miast, by nie podejmowali prób zwracania mienia ani wypłacania pieniędzy obywatelom państw zachodnich, z którymi Polska podpisała umowy odszkodowawcze. Popełnią bowiem w ten sposób przestępstwo – będą uczestniczyć w wyłudzaniu pieniędzy należących do Polski
Tagi:
Andrzej Dryszel









