Zwrot czy ontynuacja?

Zwrot czy ontynuacja?

Polska wciąż jeszcze może być krajem sukcesu, ale wcale nie musi. Leżąc w sercu Europy, może dać się zepchnąć na peryferie globalnej gospodarki Choć lepiej w trakcie ekonomicznych debat wystrzegać się zbyt dramatycznych określeń, to pora już powiedzieć jasno, że Polska stoi na rozdrożu. Wyrazem braku rozeznania materii rzeczy albo, co gorsza, obłudą części polityków i ekonomistów jest podtrzymywanie fałszywego twierdzenia, że przebieg transformacji ustrojowej i procesów rozwojowych w naszym kraju jest w zasadzie prawidłowy. Pojawiające się trudności są głównie skutkiem splotu niekorzystnych jakoby uwarunkowań zewnętrznych. Znikną one, to znikną i problemy. Bynajmniej. Rzecz w tym, że trudności się nie pojawiają, tylko piętrzą, a bariery wzrostu i czynniki pogarszające jakość życia coraz szerszych kręgów społeczeństwa nie mają źródeł zewnętrznych tylko przede wszystkim wewnętrzne. Wypadałoby wyciągnąć z tych konstatacji fundamentalne wnioski. Polska wciąż jeszcze może być krajem sukcesu, ale wcale nie musi. Leżąc w sercu Europy może dać się zepchnąć na peryferie globalnej gospodarki. Jeszcze kilka lat kontynuacji obecnego marazmu w produkcji, a pewne historyczne szanse mogą zostać zaprzepaszczone. Kontynuacja i zmiana Od z górą czterech lat – po przejęciu rządów po wyborach jesienią 1997 roku przez koalicję AWS-UW i w konsekwencji wdrożeniu błędnej i szkodliwej koncepcji „schładzania gospodarki” – realizuje się w gruncie rzeczy tę samą linię polityki gospodarczej. Ostatnich kilka miesięcy także nie przyniosło w tej kwestii jakościowej zmiany. Głównie ze względu na inercję procesów reprodukcji makroekonomicznej, ale – obawiać się można – także z powodu intelektualnej i politycznej niemocy dokonania pożądanego i radykalnego zwrotu w kierunkach polityki gospodarczej i jej instrumentarium, między innymi ze względu na naciski wywierane przez zagranicę oraz ograniczenia, jakie narzuca niezależny bank centralny. To zawęża rządowi pole manewru, ale bynajmniej nie usprawiedliwia go w zbyt rachitycznych działaniach na rzecz przerwania trwającego impasu i stagnacji. Okres, jaki upłynął od przejęcie władzy przez obecną koalicję, podobnie jak poprzednie lata wykorzystany został na ograniczanie popytu sektora gospodarstw domowych i państwa, co dokonuje się głównie poprzez rozmaite dostosowania zaproponowane w przyjętym przez Sejm budżecie na rok 2002, a także w niektórych innych decyzjach podjętych podczas minionych miesięcy. Jak dotychczas polityka obecna od poprzedniej różni się głównie retoryką, a nie meritum. Oczywiście, pięć miesięcy nowych rządów to za mało, aby zmienić rzeczywistość, ale w pewnych politycznych warunkach – a obecnie są one spełnione wolą społeczeństwa, które określonego zwrotu żąda i oczekuje – jest to okres na tyle długi, aby wyraźnie taki zwrot przygotować i pokazać publicznie jego istotę. Z pewnością zaś jest to okres wystarczający, aby przedstawić klarowną wizję zamierzonej polityki i naszej przyszłości. Wiele takich elementów – ale tylko elementów i to słabo z sobą powiązanych – zawiera przyjęta ostatnio „Strategia gospodarcza rządu SLD-UP-PSL”. Być może uda się na bazie tego zarysu coś pożytecznego osiągnąć. W polityce gospodarczej przeważać muszą elementy kontynuacji; to zrozumiałe. I dlatego też należy kontynuować zdecydowaną większość posunięć poprzedniego rządu, ponieważ były one słuszne. Ale tak to już jest, że dyskusje koncentrują się najczęściej na wątkach krytycznych. A polityka „schładzania”, która doprowadziła Polskę do najniższego tempa wzrostu pośród państw aspirujących do Unii Europejskiej – i to w tak kluczowym okresie negocjacji – zasługuje na niezwykle surową naganę. Cena kompromitacji Godny ubolewania jest fakt, że finansowy produkt tegoż „schładzania”, czyli ubiegłoroczny budżet – najgorszy w ostatnim dziesięcioleciu – został przyjęty przez poprzedni Sejm w wyniku układu pomiędzy podupadającymi partiami AWS i UW, w wyniku którego były szef tego ostatniego ugrupowania został prezesem banku centralnego. Ma to swoje implikacje w kontynuacji wadliwej i uniemożliwiającej rychłe ożywienie polityce, tym razem pieniężnej. To jest duży problem, gdyż bez jej radykalnego zwrotu należy oczekiwać w sferze realnej więcej kontynuacji niż zmian na lepsze. Tak więc cenę kompromitacji jednych płacą inni. Naiwnością przy tym byłoby oczekiwać, że środowisko ekonomistów i polityków gospodarczych (nie mówiąc już o tych pozostałych) dojdzie do porozumienia w sprawie li tylko obecnego stanu polskiej gospodarki, a cóż dopiero przyczyn, które doń doprowadziły, nie mówiąc już o sposobie przezwyciężenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2002, 2002

Kategorie: Opinie