Austria bardziej prawicowa i nacjonalistyczna Gdy jeszcze za rządów Edwarda Gierka (co dziś słabo się pamięta, a wówczas było pozytywnym ewenementem) na pewien czas został wprowadzony w relacjach z Austrią ruch bezwizowy, w Małopolsce, a zwłaszcza w Krakowie, mawiano żartobliwie: „Nareszcie możemy pojechać do stolicy bez wizy”. To tylko jeden z wielu przykładów dowodzących szczególnych więzi Polski z krajem obszarowo i ludnościowo czterokrotnie mniejszym od naszego, o stabilnej demokracji oraz świetnie rozwiniętej gospodarce. Notabene obecnie, nie tylko w Wiedniu, jest tam zarejestrowanych ok. 4 tys. polskich firm, a bezrobocie wynosi zaledwie 4%. Zieloni na aucie Niedzielne, przedterminowe wybory parlamentarne do 183-osobowej Rady Narodowej (w drugiej izbie, podobnie jak w Niemczech, zasiadają przedstawiciele dziewięciu krajów związkowych) wzbudziły duże zainteresowanie międzynarodowe, m.in. z uwagi na liczne przemeblowania sceny politycznej nad Dunajem. Przed rokiem w wyborach prezydenckich kandydaci dwóch tradycyjnych formacji: Austriackiej Partii Ludowej (chadeckiej ÖVP) i Socjaldemokratycznej Partii Ludowej (SPÖ) nie weszli nawet do drugiej tury, a w powtórzonym w grudniu głosowaniu w tej turze reprezentant Zielonych Alexander Van der Bellen zwyciężył o włos z Norbertem Hoferem – przedstawicielem skrajnie prawicowej i populistycznej FPÖ (Wolnościowej Partii Austrii), zręcznie wykorzystującej bardzo silnie rozbudzone nastroje antyimigranckie. Tu znów widać analogię do sytuacji w RFN, choć austriaccy populiści są znacznie silniejsi od Alternatywy dla Niemiec (AfD). Socjaldemokraci i chrześcijańscy demokraci rządzą w Austrii nieprzerwanie od II wojny. Samodzielnie (czy z mniejszymi ugrupowaniami), ale najczęściej wspólnie – w wielkiej koalicji. Spośród 12 kanclerzy – od pierwszego Leopolda Figla (1945-1953) do pełniącego urząd zaledwie od ubiegłego roku Christiana Kerna, wcześniej prezesa kolei austriackich – siedmiu było socjalistami (tak się kiedyś nazywała SPÖ, powstała w końcu XIX w.), a pięciu konserwatystami z FPÖ. Do najwybitniejszych bez wątpienia należeli Bruno Kreisky (1970-1983) oraz Franz Vranitzky (1986-1997). Tym razem w szranki stanęło aż 16 partii, próg wyborczy wyniósł 4%. Upoważnionych do głosowania było 6,4 mln obywateli. Jak napisał 16 października na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w artykule „Rewolucja nazywa się Kurz” Stephan Löwenstein, „Zwycięzców jest dwóch. Pierwszy to Sebastian Kurz, który w wieku 24 lat został sekretarzem stanu (w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych – przyp. TI), trzy lata później stanął na czele dyplomacji, a mając 30 lat, objął kierownictwo partii chadeckiej, ta zaś wyraźnie poprawiła swój poprzedni rezultat i jest dziś najsilniejsza. Kurz ma więc ogromne szanse, aby zostać kanclerzem i tworzyć rząd. Drugim zwycięzcą jest Heinz-Christian Strache – lider FPÖ, mającej też nadzieje na udział w rządzie”. Trzy partie wyraźnie zdominowały wybory: chadecy/konserwatyści z ÖVP, mający nader bliskie kontakty z niemiecką CDU/CSU, uzyskali ponad 31,5% głosów. Socjaldemokraci i populiści z FPÖ szli łeb w łeb i otrzymali: SPÖ – 26,9%, FPÖ. 26,0%. Wszystko to odbyło się kosztem mniejszych ugrupowań. Liberałowie dostali 5,3%. Natomiast nie weszli do parlamentu Zieloni (3,8%). Było to między innymi skutkiem wewnętrznego podziału w partii. Dość popularny ze względu na bezkompromisową walkę z korupcją polityk Zielonych Peter Pilz stworzył bowiem własną strukturę, która (nazwana złośliwie od nazwiska lidera „zatrutym grzybem”) zdołała przekroczyć próg wyborczy (4,4%), ale „uśmierciła” macierzystą partię. Podziałów mandatów jest więc następujący: ÖVP – 62, SPÖ – 52, FPÖ – 51, Neos (liberałowie) – 10, Pilz – 8. Fenomen Kurza W kampanii wyborczej zauważalna była tendencja odchodzenia od definiowania się jako partie na rzecz list czy ruchów. To z pewnością wpływ udanej kampanii prezydenta Macrona we Francji. Nawet chadecy zaprezentowali się jako Lista Sebastiana Kurza, zmieniając też tradycyjne kolory i logo formacji, którą przedstawiali jako Nowa Partia Ludowa, próbując dokonać jej odmłodzenia. Nie zabrakło również skandali, przy czym największy i nie do końca wyjaśniony związany był z rzekomymi stronami Kurza na Facebooku, które uruchomił izraelski spin doktor socjaldemokratów Tal Silberstein (pisaliśmy o tym szerzej w nr. 41 – przyp. red.). Fenomen Kurza (dwa miesiące temu skończył zaledwie 31 lat) będzie analizowany jeszcze długo. Szef młodzieżówki swojej partii










