Właściciel warsztatu samochodowego zastrzelił klienta, gdy ten nie chciał zapłacić za usługę Parkingowy na placu pod supermarketem Tesco w Sulejówku od kilku dni spoglądał na saaba stojącego pod parkanem. Znał wszystkich właścicieli pojazdów, ale tego klienta, gdy wjeżdżał na parking, widział po raz pierwszy. Samochód miał uchyloną szybę i wokół szpary kręcił się rój dużych, czarnych much – przybywało ich z godziny na godzinę. W kwietniu 2011 r. słońce grzało jak w lecie. Parkingowy zdecydował się zajrzeć do auta. Chwilę później telefonował na policję, że w bagażniku są zwłoki mężczyzny. Funkcjonariusze z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji stwierdzili na ciele ofiary liczne rany postrzałowe. Z dokumentów, które zabity miał przy sobie, wynikało, że nazywa się Tomasz T. i jest właścicielem tego pojazdu. Szybko ustalono, że mężczyzna był 30 marca w warsztacie samochodowym Dariusza D. na warszawskim Targówku i doszło tam do awantury o zapłatę za usługę, po której D. zniknął. Konkubina właściciela warsztatu zeznała, że następnego dnia wieczorem odebrała telefon od swojego partnera. Płakał, mówił, że stało się nieszczęście, chyba zabił kogoś z mafii wołomińskiej. Zapytała, gdzie jest, podał adres działek w okolicy Sulejówka. Kazała mu czekać. Kiedy dojechała, było już zupełnie ciemno. Szła, oświetlając sobie drogę latarką. Szeptem powtarzała: – Darek, odezwij się. Wreszcie coś poruszyło się w krzakach, usłyszała: – Tu jestem. Znów płakał: musi uciekać, nie wie, kiedy się zobaczą. Pożegnali się. Następnego dnia nad Sulejówkiem krążył policyjny helikopter. Szczególnie długo wisiał nad przylegającymi do miasta lasami wojskowego poligonu. Prasa codzienna opublikowała na życzenie organów ścigania zdjęcie 48-letniego Dariusza D. (z pełnym nazwiskiem). Podano rysopis: „Wiek z wyglądu ok. 50 lat, wzrost 170 cm, średniej budowy ciała. Ubrany w czarno-brązową kurtkę, czarne spodnie i niebieską koszulę”. Przypuszczano, że zabójca może się ukrywać na terenie poligonu, który rozciąga się pomiędzy Rembertowem, Sulejówkiem, Wołominem i Okuniewem. Przestępca może być uzbrojony – ostrzegała policja. Równocześnie penetrowano pobliskie ogródki działkowe. Wszystkie te poszukiwania okazały się daremne. Jak to się stało Nie było natomiast trudności z ustaleniem, co wydarzyło się w warsztacie. 30 marca w południe przyjechał tam klient po odbiór samochodu. Towarzyszył mu znajomy. Mechanik domagał się dodatkowych 500 zł, bo – jak twierdził – roboty było więcej, niż przewidywał. 32-letni Tomasz T. nie zamierzał dopłacać. Bluzgając i wyzywając D. od partaczy, wsiadł do swojego samochodu. I wtedy właściciel warsztatu z pianą na ustach, jak zauważyli jego pracownicy, dobiegł do klienta z karabinem maszynowym. Otworzył ogień. T. zdołał tylko wystawić jedną nogę i już był martwy. Dramat rozegrał się na oczach dzieci, bo tuż obok warsztatu znajduje się przedszkole, którego okna wychodzą na wjazd do garaży. Chwilę później D. odjechał autem ofiary. O wiele więcej mogła powiedzieć o poszukiwanym jego partnerka życiowa Ewa N. Mieszkali razem od kilku lat. – To jest dobry człowiek – przekonywała śledczych pani N. – Świata nie widział poza warsztatem, którego dorobił się pracą własnych rąk. Ambicją Darka było zasłużyć na opinię mechanika, który rozwiąże każdy samochodowy problem. I tak o nim mówiono. Jeśli w innych warsztatach, nawet tych autoryzowanych, nie mogli sobie z czymś poradzić, doświadczeni samochodziarze podawali adres naszego zakładu. Mówili: jeśli D. nie pomoże, samochód nadaje się na złom. Ewa N. była 30 marca w warsztacie. Widziała młodego, eleganckiego mężczyznę, który przyjechał po swojego saaba. Wynikła kłótnia o dopłatę za usługę. – On krzyczał, że jest z mafii wołomińskiej. Jego kumple zaraz tu się zjawią i Dariusz będzie zbierał zęby z asfaltu. – Mój syn w gangu? – zdziwił się w czasie przesłuchania ojciec zabitego. – Skąd takie podejrzenie? Tomasz był cenionym prawnikiem, świetnie zarabiał, nawet dziwiłem się, że mając tak dobry samochód, naprawia go w jakiejś dziurze na Targówku. Warsztat wyglądał jak złomowisko. Podobno kolega polecił mu ten adres. Syn był zaskoczony, gdy rachunek bez uprzedzenia wzrósł o 500 zł. On miał
Tagi:
Helena Kowalik









