Życie po egzekucji

Życie po egzekucji

Wyrok na Andrzeja Samsona nie rozwiał wszystkich wątpliwości Wyrok ośmiu lat więzienia i dziesięcioletni zakaz wykonywania zawodu dla Andrzeja Samsona – kiedyś znakomitego psychoterapeuty i barwnej postaci medialnej, dziś trupa cywilnego i aresztanta – przyjęto z ulgą. Obeszło się bez takiego wstrząsu, jaki towarzyszył zatrzymaniu psychologa w czerwcu 2004 r. i oskarżeniu go o pedofilię. Wtedy to był prawdziwy szok, że autorytet, terapeuta dziecięcy, który miał spektakularne sukcesy, w istocie mógł krzywdzić swoich pacjentów w ohydny sposób. Dziś w ocenie tej sprawy panuje chłodna zgodność: jeżeli Samson rzeczywiście jest pedofilem – kara jest adekwatna; jeżeli zaś „tylko” prowadził eksperymentalne leczenie dzieci autystycznych, jak on sam twierdzi – tym bardziej, gdyż takie działanie jest nieetyczne i niedopuszczalne, a już szczególnie w zawodzie zaufania publicznego. A jednak w tej bezprecedensowej sprawie, która po orzeczeniu sądu powinna być jasna jak słońce, wciąż pojawiają się niedopowiedzenia i wątpliwości. Już samo zatrzymanie psychologa odbyło się w zagadkowych okolicznościach, on sam nigdy nie przyznał się do winy, proces zaś był tajny, podobnie jak uzasadnienie wyroku. – Tajemnicą jest, dlaczego pani prokurator wnioskowała o niższy wymiar kary niż maksymalny. To jest zagadka – mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. Z kolei prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, seksuologa, zastanowiło, dlaczego obrońca wnosił o uniewinnienie, choć w akcie oskarżenia były aż cztery punkty. – Ciekawi mnie, dlaczego tak wielka była rozbieżność między obroną a oskarżeniem – mówi. Zdjęcia na śmietniku Samsona zatrzymano przed ponad dwoma laty nieopodal jego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Ktoś znalazł w pobliskim śmietniku zdjęcia poprzebieranych lub trzymających wibratory dzieci, ktoś zawiadomił policję, ktoś zauważył, że na jednym zdjęciu widać rękę mężczyzny z charakterystycznym znamieniem, ktoś dostrzegł krążącego wokół zaniepokojonego Samsona, ktoś, chyba policjant, zauważył, że ma on takie samo znamię jak człowiek ze zdjęć – tak, mniej więcej, opisywały zdarzenie media. Potem snuto kolejne scenariusze, na przykład taki, że psychoterapeuta działał w siatce pedofilskiej, dostał cynk i pozbył się dowodów zbrodni; albo taki, że podczas przesłuchania miał powiedzieć policjantom, iż wie wszystko o pedofilii i sam postanowił dać się złapać. Po aresztowaniu Samsona grupa jego znajomych, m.in. prof. Czapiński, Wojciech Eichelberger i Jacek Santorski, zorganizowała konferencję w jego obronie, a właściwie – jak dziś, już po wyroku, to przedstawiają – przeciwko osądzaniu kogokolwiek przez media, zanim zakończy się droga prawna. Ostatecznie psychologowi postawiono cztery zarzuty związane z utrwalaniem i udostępnianiem innym dziecięcej pornografii oraz wykorzystywaniem bezradności dzieci do wykonywania z nimi czynności seksualnych – za wszystkie cztery został skazany przez sąd pod przewodnictwem asesor Edyty Snastin. Choć wyrok jest nieprawomocny i można się spodziewać apelacji obrony, Samsona czeka następny proces, gdyż do sądu trafił już kolejny akt oskarżenia dotyczący molestowania seksualnego dwóch dziewczynek, które miał leczyć. Samson, o którym brukowce natychmiast zaczęły pisać „potwór” i „Doktor Szok”, zaprzeczył, jakoby miał jakiekolwiek znamię lub działał w szajce zboczeńców, a swoją wersję przedstawił w wywiadzie udzielonym w areszcie „Gazecie Wyborczej”. Stwierdził, że wyrzucił na śmietnik zdjęcia dzieci fotografowanych podczas „zajęć terapeutycznych”, bo nie były mu już potrzebne, a wkrótce miał się przeprowadzać do nowego mieszkania, zarzut zaś przechowywania pornografii dziecięcej tłumaczył tym, że zbierał materiały do książki o pedofilii, które pozyskiwał z ogólnie dostępnych w internecie stron tego typu. Z całą stanowczością stwierdził też, że dzieci nigdy nie interesowały go w sensie seksualnym, a wszystkie niekonwencjonalne metody, jakie stosował, miały na celu pobudzenie autystycznych pacjentów do otwarcia się. Szokujące metody „Posługiwałem się m.in. metodą regresji – mówił. – To polega na cofnięciu się danej osoby do wcześniejszej fazy rozwoju. Podejrzewałem, że u dzieci autystycznych może być ona zaburzona. Zachęcałem więc do wchodzenia w rolę młodszych dzieci. A ponieważ trudno się z nimi komunikować, stosowałem niewerbalne przekazy, podsuwałem im akcesoria niemowlęctwa – butelki, pieluszki. Niektóre z dzieci chętnie w taką regresję wchodziły – mocząc się, zachowując się jak niemowlęta. I wtedy były w lepszym kontakcie ze światem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2007, 2007

Kategorie: Kraj