Codziennie pod ziemią podróżuje ponad 5 mln mieszkańców metropolii Korespondencja z Nowego Jorku F, R, 1, 2, L to nie składowe szyfru, ale nazwy niektórych linii nowojorskiego metra, zwanego tam subwayem. Życie bez niego w wielkim mieście jest niemożliwe. Ze względu na spory ruch i dramatyczny brak parkingów metro jest najmniej stresującym środkiem przemieszczania się. Korzystają z niego wszyscy, o każdej porze dnia i nocy. Dzięki niemu można się dostać z południowej części wyspy Manhattan do północnej, zahaczając przy tym o przyległe dzielnice, takie jak Brooklyn czy Quenns. Metro daje dostęp do wszelkich dobrodziejstw, jakie oferuje Nowy Jork – do koncertów, wystaw, galerii handlowych, także do oceanu (południowa część Manhattanu) czy plaży (Coney Island, południowa część Brooklynu). Za jedyne 2 dol. (tyle kosztuje jednorazowy przejazd) atrakcje metropolii są na wyciągnięcie ręki. Na tym jednym bilecie można, nie wychodząc z metra, podróżować bez ograniczeń. Spodziewając się wszystkiego. Oba te fakty wykorzystał John Wray, którego powieść „Lowboy” („Chłopiec z nizin”) właśnie ukazała się w Stanach Zjednoczonych. Autor, porównywany do Jerome’a Davida Salingera („Buszujący w zbożu”), opisuje historię schizofrenicznego nastolatka, który po odstawieniu lekarstw ucieka do nowojorskiego metra. Od tej pory czas mija mu na podróżowaniu kolejnymi pociągami w różnych kierunkach Nowego Jorku. Wray promował książkę, czytając jej fragmenty w elce, linii łączącej Brooklyn i Manhattan. Lwia część fabuły napisana została właśnie w metrze, co nie dziwi, gdyż w każdej sekundzie dostarcza ono wielu zaskakujących przeżyć. Jadalnia i salon piękności – Miłego dnia – krzyczy za mną Arab z Dunkin’ Donuts (jednej z najpopularniejszych sieciówek z pączkami w Stanach Zjednoczonych), kiedy słysząc nadjeżdżający pociąg, wybiegam z kawą i bajglem z serem. Jedzenie w metrze śniadania czy nawet lunchu jest powszechnym obyczajem. Kubek z kawą i gazeta to atrybuty typowego porannego pasażera. Właśnie w metrze nowojorczycy rozpoczynają dzień. Wielu – tak jak ja – wbiega na peron w ostatniej chwili. Szczęśliwcy, którzy są już w środku, na siłę rozpychają wtedy drzwi, pomagając spóźnionym wejść do wagonu. W metrze nie tylko się je. Kobiety wykorzystują czas podróży na wykonanie porannego makijażu czy manikiuru i nikt się temu nie dziwi. – Ładnie pachnie – mówi stojący obok mnie Afroamerykanin, pokazując mój kubek z kawą. – Bardzo ładna czapka – słyszę kilka stacji dalej od roześmianej kobiety wskazującej moje nakrycie głowy. Uśmiecham się tylko na takie uwagi, bo otwartość nowojorczyków wprawia mnie w zakłopotanie. Nagłówek w gazecie, książka, którą trzymam, mogą być pretekstem do rozpoczęcia dyskusji, w którą włącza się kilka osób. Rozmowę przerywa wejście sześciu Japonek w strojach gejsz. Po początkowym osłupieniu dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie wybierają się na jedną z parad, których na Manhattanie wiele. A może po prostu wyszły na spacer? Na kolejnej stacji gejsze wysiadają, a wchodzą nowi intrygujący pasażerowie. – Świetnie wyglądasz, stary – mówi chłopak ubrany w różowy zestaw z lateksu z fioletowym futerkiem do wystrojonego w szykowny biały garnitur i cylinder Afroamerykanina. – Ty także – po czym zaczyna się rozmowa o ciekawych sklepach. Strój to zawsze dobry początek rozmowy. Głośno, coraz głośniej Mieszkańcy Nowego Jorku to prawdziwa mozaika kulturowa. W jednym wagonie można spotkać ludzi z różnych części świata. Każdy stara się zamanifestować, choćby ubraniowym detalem, kraj, z którego pochodzi. Przewijają się więc kolorowe turbany na głowach, fikuśne stroje Japonek, szerokie bluzy i spodnie Amerykanów, z krokiem zawieszonym tuż nad ziemią, kolorowe kreacje draq queen czy zachlapane farbą drelichy robotników. Nikt nie przejmuje się tym, czy ubranie tworzy harmonijną całość – zakłada to, w czym jest mu najwygodniej, nowojorczycy przekładają bowiem wygodę ponad wszystko. Dobór garderoby może zaskoczyć nawet tych, którzy myślą, że w Nowym Jorku widzieli już wszystko. Uwagę zwykle zwracają ludzie ubrani z artystycznym zacięciem, których jest pełno zwłaszcza na trasach dolnego Manhattanu, w Greenwich Village lub East Village bądź na trasie linii L zmierzającej na Bedford, modne po 11 września skupisko artystów. Z obserwacji lateksowo-cylindrowych pasażerów wyrywa mnie huk, który stopniowo przeradza się w bardzo
Tagi:
Dagmara Biernacka









