Archiwum

Powrót na stronę główną
Kraj

Głową muru nie przebiję

Znam wszystkich mieszkańców, ale to nic nie pomaga. Niektórzy mówią wprost: “Ty wiesz, że jestem złodziejem, ale udowodnij mi to” W Szczytnie na 30 tys. mieszkańców jest sześciu dzielnicowych. Najmłodszy z nich ma za sobą dziewięć lat służby w policji, najstarszy – prawie 15. – Znamy wszystkich, którzy tutaj mieszkają – mówi asp. Marek Chwesiuk, kierownik dzielnicowych. – Nas też znają. Tym bardziej że miejscowa gazeta “Kurek Mazurski” zamieściła fotografie policjantów razem z telefonami kontaktowymi. Mł. asp. Bogdan Orzoł ma 40 lat, dzielnicowym jest od czterech. Jeden dzień z jego pracy może wyglądać tak: przesłuchanie świadka, który jakoby widział sprawcę kradzieży warzyw, pouczenie matki, która uzbrojona w noże wybrała się do miasta wymierzyć sprawiedliwość opryszkom, sprawcom pobicia jej syna. Małe miasteczka, zdaniem Bogdana Orzoła, nie są trudnym terenem pracy dla dzielnicowego. – Od razu wiem, czy ulicą idzie złodziej, czy porządny obywatel. Zostanę złodziejem W położonym 20 km od Szczytna Wielbarku kilka miesięcy temu miejscowi gangsterzy spalili mieszkanie oraz samochód prokuratorowi i policjantowi ze Szczytna. Podczas nagrywania programu dla jednej z telewizji na największym placu padały ostre słowa: “Rozbijemy wielbarską mafię”, “Nie puścimy tego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Poszukiwany Anioł Stróż

Dzielnicowych w Polsce jest 9,5 tysiąca. Powinno być dwa razy tyle Bezpieczeństwo stało się towarem luksusowym. W ogłoszeniach o sprzedaży nowych mieszkań wykonawcy obiecują: strzeżony parking, całodobowy monitoring osiedla, prywatną ochronę. Na takie luksusy stać jednak niewielu. Mniej zamożni mieszkańcy blokowisk, starych kamienic, miasteczek muszą polegać na policji. A konkretnie: na dzielnicowych. Dzielnicowy ma pod opieką wyznaczony kwartał ulic w mieście, kilka wiosek w gminie. Przed 1989 r. był instytucją. – Potem “szychy” w Komendzie Głównej Policji stwierdziły, że dzielnicowy w czasach PRL był szpiegiem, donosicielem. Przystąpiono więc do likwidacji stanowisk dzielnicowych – opowiada emerytowany policjant, dzielnicowy z 15-letnim stażem. – Rozpoczęło się organizowanie policji lokalnej. Gdy jednak okazało się, że bez dzielnicowych nie można sobie poradzić, wrócono do nich na nowo. Teraz jest “oczkiem w głowie” szefów policji w Polsce. – Bo ludzi tak naprawdę nie interesuje to, ilu gangsterów zostało złapanych lub jakie straty poniósł gang – mówi Jan Gral, specjalista z Komendy Głównej Policji. – Typowy mieszkaniec chce po prostu czuć się bezpiecznie. Zależy mu przede wszystkim na tym, żeby nie dostać od bandziora kamieniem w głowę podczas wieczornego spaceru z psem. Dzielnicowych w Polsce jest 9,5

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Kompromis czy konfrontacja

Spotkanie Wojciecha Jaruzelskiego, prymasa Glempa i Lecha Wałęsy. Polityczny kamuflaż czy początek Okrągłego Stołu? Rozmowa z generałem Wojciechem Jaruzelskim – 4 listopada minęła kolejna rocznica tzw. spotkania trzech: Wojciecha Jaruzelskiego, Józefa Glempa, Lecha Wałęsy. Czy spotkanie to było realną szansą na powołanie Rady Porozumienia Narodowego, na porozumienie narodowe? Szansą na uniknięcie stanu wojennego? Czy też przeciwnie, w świetle trwających od dawna przygotowań do jego wprowadzenia rodzajem politycznego kamuflażu? – W różnych środowiskach, a nawet w części podręczników szkolnych uporczywie upowszechniany jest pogląd, iż inicjatywa powołania RPN była zasłoną dymną, pod przykryciem której władze przygotowywały wprowadzenie stanu wojennego. Pomijam już, że to niesprawiedliwe, krzywdzące. To po prostu brednia. Zapytam trochę żartobliwie. Dlaczego umacnia, modernizuje się armie, dba o ich gotowość bojową również wówczas, kiedy nawet na dalekim horyzoncie nie widać zagrożenia wojennego? Dlaczego straż pożarna wzmaga pogotowie w okresie suszy, wielkich upałów? A przecież w danym wypadku wielowymiarowe zagrożenie było, burzliwie narastało. Rosła temperatura, nazwijmy to polityczno-społeczny upał. Świadczyło o tym mnóstwo faktów i sygnałów. O ewentualności nadzwyczajnych rozwiązań “ćwierkały wróble”. Proszę sięgnąć zarówno do prasy, jak i dokumentacji tamtego okresu. Zobaczą panowie, ile było

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy

*Musimy poczuć się bezpiecznie Z uwagą i nadzieją przeczytałem w 39 numerze “Przeglądu” artykuł “W obronie własnej” i odpowiedzi na pytanie, czy polskie ustawodawstwo wystarczająco chroni prawo do obrony. Większość wypowiadających się twierdziła, że prawo mamy dobre, natomiast zawodzi praktyka. W tym momencie omal nie straciłem owej nadziei, gdyż takie postawienie sprawy, jak poucza historia, nic dobrego nie wróży. Prawo to nie tylko konstytucja. To również przepisy określające kompetencje, obowiązki i odpowiedzialność instytucji i osób działających w ramach systemu sprawiedliwości. To również systemy kontroli i karania za złą robotę. Sądy są niezawisłe, ale są przecież środki prawne, które mogą wywierać wpływ na zasady orzekania i jakość pracy sędziów. Natomiast prokuratura i tzw. organy ścigania to normalne instytucje, gdzie są przełożeni i podwładni ze wszystkimi konsekwencjami. Wszyscy oni odpowiadają za błędy nie tylko w kategoriach służbowych, ale również karnych i cywilnych. Prawa człowieka dotyczą wszystkich, ale gdy napastnik skutecznie oskarża swoją ofiarę, to prawo jest co najmniej ułomne. Wiadomo, że instytucje wymiaru sprawiedliwości są biedne, sprawy ciągną się w nieskończoność, co znacznie zwiększa ryzyko błędu. Ale to ryzyko, póki co, powinien w całości ponosić potencjalny napastnik, a nie jego ofiara. Nasza policja ma niewątpliwe osiągnięcia w zwalczaniu tzw. przestępczości zorganizowanej, natomiast życie, zdrowie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Szalupowe nastroje urzędników

Listopad to nie jest pora radosnych uniesień i przypływu optymizmu. Kaprysy pogody i zwiększona podatność na stresy w zupełności wystarczają, by czuć się podle. A co dopiero, gdy na to wszystko nakładają się kolejne porcje złych wiadomości. Popatrzmy, jakie sygnały wysyłają do nas ostatnio politycy. Trwają coraz bardziej jałowe spory o przywództwo i nowy kształt AWS. Jak można za nimi nadążyć, skoro politycy AWS zmieniają swoje miejsca i poglądy szybciej, niż trwa druk naszego tygodnika. My nie nadążamy. A czy zdążą na pociąg z napisem “Wybory do Sejmu 2001” liczni przedstawiciele AWS w Sejmie i Senacie? Z góry wiadomo, że nie! Nietrudno więc przewidzieć, że walka o to, kto jest prawdziwą polską prawicą, będzie zażarta i bezpardonowa ,a trwać będzie aż do ogłoszenia wyników wyborów. Niezależnie od tego, czy będą one w maju, czerwcu, czy we wrześniu. Tej ekipy nic już nie jest w stanie uratować. Nie ma takiego cudownego ruchu, który mógłby zapobiec nieuchronnej klęsce ekipy Buzka i Krzaklewskiego. Nie ma też takiego polityka, który poprowadziłby hufce AWS do zwycięstwa. Choć pewnie są tacy, którzy mogliby zmniejszyć skalę porażki. Jest jednak jeszcze inny aspekt tej sytuacji. Dla wszystkich, bez względu na poglądy, możliwość wejrzenia w głąb struktury politycznej i obraz wyłaniających się stamtąd coraz bardziej gołych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Jest się nad czym zadumać

Moje, nieraz wyrażane publicznie, uznanie dla osoby Lecha Kaczyńskiego osłabło nieco po przykrym dla nas wszystkich wydarzeniu, jakim stała się ucieczka groźnego przestępcy, podejrzanego o zabójstwo równie zapewne niebezpiecznego człowieka, którym był niejaki Persching, gangster zawodowy. Okazało się, nie po raz pierwszy, iż nasze więzienia nie zabezpieczają społeczeństwa przed bandytami, którzy jak gminna wieść niesie, kierują z kryminałów poważnymi akcjami przestępczymi, bywają ponadto zwalniani na wolność pod byle pozorem i w ogóle mają się nieźle. Obejmując stanowisko ministra sprawiedliwości, Lech Kaczyński zapowiedział mnóstwo zmian, jakie zamierza przeprowadzić, lecz rzeczywistość zadrwiła sobie z uczonego i pokazała mu realne, nie wyimaginowane czy papierowe oblicze zbrodni. Mówię “papierowe”, gdyż profesor Kaczyński całe zło dostrzegał w prawie spisanym na papierze i przekonywał nas, iż gdy tylko napisze się na tym papierze nową treść różnych artykułów kodeksu karnego, to uda się w miarę szybko poprawić stan naszego bezpieczeństwa, uda się przywrócić wiarę w istnienie karzącego skutecznie ramienia sprawiedliwości. Zbyt niskie kary – taka była w uproszczeniu diagnoza odnośnie robaka zła toczącego zdrowy organizm Rzeczypospolitej. Wielu ludzi uwierzyło w to rozpoznanie, które wprawdzie nie jest co do samego faktu niskich kar wadliwe, lecz dotyczy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Pół żywa, pół martwa

Piszę ten felieton w dniu Święta Zmarłych, a więc wyborny to czas, aby pomówić o zjawisku pół martwym, a pół żywym, pół zwiędłym, a pół kwitnącym, takim, co “ciągle zdycha, a zdechnąć nie może” – jak pisał Gombrowicz o naszej Ojczyźnie jako całości. Tym zjawiskiem jest książka. Dla statystycznego Polaka książka już zdechła, ponad połowa statystycznych Polaków przez cały rok nie miała książki w ręku, spora jest też część takich, co wprawdzie książkę w ręku mieli, ale odłożyli ją z powrotem na ladę z powodu braku pieniędzy. Ogromną ich rzeszę widziałem niedawno na IV Targach Książki w Krakowie, a więc ludzi broniących się macaniem książek, których nie mogli kupić, przed zepchnięciem w objęcia wtórnego analfabetyzmu albo stadnej degradacji audiowizualnej. Bo książka z produktu powszechnego stała się produktem luksusowym. W każdej przyzwoitszej księgarni roi się od wspaniałych, coraz lepiej wydanych książek, zamykających w sobie coraz większy obszar ludzkiego poznania świata. Ale obszar ten ogrodzony jest coraz wyższym drutem kolczastym i zastrzeżony dla ludzi, którym pozwala na to ich sytuacja materialna. Zbliża się koniec roku i coraz więcej ludzi zastanawia się, jak wyglądać będzie ich zeznanie podatkowe, które trzeba będzie złożyć i zapłacić.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Pełna utopia

Z GADZIEJ PERSPEKTYWY Przyszły rok konstytucyjny organ władzy RP, zwany Sejmem, upatronił Stefanem prymasem Wyszyńskim. Patronat przyjęto przez aklamację. To znaczy posłanki i posłowie wstali, zaklaskali, a Pan Marszałek uznał, że “kto przeciw – nie widzę”. Jak w starej balladzie Jacka Kleyffa. Poza tym rok przyszły może być też pod patronatem Ignacego Paderewskiego i paru innych bohaterów narodowych. Bo co to szkodzi uchwalić patronat. Kto by o tym w przyszłym roku pamiętał. Poza gronem zainteresowanych. Zresztą trudno być przeciwko Stefanowi kardynałowi Wyszyńskiemu. Prokościelna prawica zobaczy w nim hierarchę, który potrafił rzec “non possumus” ohydnej komuszej władzy. Sentymentalny komuch przypomni sobie prymasa, który w sierpniu 1980 roku wzywał strajkujących robotników do umiaru, rozsądku i działań w granicach prawa. Prymas żył długo, w ciekawych i różnorodnych czasach, głos zabierał często, toteż zawsze jakiś cytat na jakąś okoliczność można u niego znaleźć. Podobnie z premierem Paderewskim. Nie grał on tak często jak Dmowski na dwa fortepiany, ale był państwowcem i artystą. Czyli łączył dwie najpopularniejsze kategorie ludzi w naszym kraju. Państwowcy zaproponowali ostatnio, aby patronem polskich urzędników został zagraniczniak, pan Tomasz More zwany z łacińska Morusem. Czemu akurat on?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Kwaśny tort

ZAKAZANE MYŚLI KOBIET Mężczyźni żałują, że po 1989 r. w ogóle dopuścili kobiety do polityki. Ale stało się – w ramach źle pojętej demokracji. Teraz parlamentarzyści jakoś tolerują koleżanki, które schroniły się w Parlamentarnej Grupie Kobiet (razem raźniej), ale zarzekają się, że nie dopuszczą do żadnej ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn. Poza tym żartują sobie, że założą Parlamentarną Grupę Mężczyzn. Jednak najdowcipniejszy jest Ryszard Bugaj, który zaproszony na spotkanie kobiet ze świata polityki potoczył wzrokiem po sali i stwierdził, że w kwestii kobiecej nie ma nic do powiedzenia, bo jest w tej sprawie praktykiem, nie teoretykiem. Nikt mu nie uwierzył. Ustawa o równym statusie kobiet i mężczyzn, gwarantująca między innymi paniom stałą liczbę miejsc w parlamencie, nie zyskała aprobaty Unii Wolności. W wewnętrznym głosowaniu przepadła jednym głosem. Również koalicja SLD-PSL uznała, że panie trzeba całować w rękę i przepuszczać w drzwiach, ale niekoniecznie w drzwiach do parlamentu. Teraz, oczywiście, lewica zapowiada, że jak dojdzie do głosu, to trochę wolności kobietom przywróci i jak już żaden polityk SLD nie będzie chciał stanowiska, to się je odda kobiecie. Oczywiście, jeśli go nie zażąda koalicjant. I dlatego kobiety widzę na listach SLD. W ogonie. Wątpliwym pocieszeniem dla Polek jest fakt, że za bliską granicą jest jeszcze gorzej. Z winy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Czyżby kurek z ambasadorami został wreszcie odkręcony? Takie przekonanie jest w MSZ. Bo Władysław Bartoszewski udał się na rozmowę z Aleksandrem Kwaśniewskim i wrócił z niej bardzo zadowolony. Co załatwił? Do tej pory prezydent dwukrotnie zablokował kandydatury ambasadorów proponowanych przez MSZ – Agnieszki Magdziak-Miszewskiej do Moskwy i Jerzego Marka Nowakowskiego do Wilna. Ci, którzy znają się na sprawach wschodnich, twierdzą, że słusznie. Ale poza tą dwójką na zgodę prezydenta czeka jeszcze kilkunastu innych kandydatów, więc trzeba było z nimi coś zrobić. I w tym właśnie celu Władysław Bartoszewski zapukał do Kwaśniewskiego. Doceńmy ten gest – minister parę lat temu ostrzegał, że jak “piękny Olo” zostanie prezydentem, to on przewracać się będzie z rozpaczy w grobie, tak że klekotać będą mu kości. A teraz – proszę bardzo – przełamał się. Przy okazji – wielce ciekawe, czy rozmowa “na szczycie” dotyczyła tylko tych ambasadorów, których minister chce wysłać, czy też napomknięto również o tych gorszych stronach naszej dyplomacji. Na przykład o Wojciechu Waszczykowskim, naszym ambasadorze w Iranie. Parę tygodni temu pisaliśmy, że do centrali MSZ skarżą się na niego podwładni z placówki. Okazało się, że na skargach się nie skończyło – bo list na temat dziwnych działań ambasadora przysłał do MSZ jego zastępca.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.