Archiwum

Powrót na stronę główną
Pytanie Tygodnia

Czy urzędnicy państwowi powinni latać polskimi liniami lotniczymi i jeździć samochodami wyprodukowanymi w Polsce?

PRO Krzysztof Czeszejko-Sochacki, minister, szef Kancelarii Sejmu Jeśli nasze wyroby i usługi są konkurencyjne i równie bezpieczne względem innych, to generalnie preferowałbym polskie. Dotyczy to zarówno PLL LOT, jak i samochodów. Pod warunkiem że zdefiniujemy, co jest polskim samochodem: czy pojazd wyprodukowany, czy tylko montowany w Polsce. KONTRA Bronisław Komorowski, poseł Platformy Obywatelskiej,  b. minister obrony narodowej Już raz było śmiesznie, kiedy premier Waldemar Pawlak oficjalnie jeździł polonezem, a nieoficjalnie mercedesem. Nie należy ponownie narażać państwa polskiego na śmieszność.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Społeczeństwo

Magister na bruku

80% absolwentów ma zawód niepotrzebny na rynku Zanim Kasia znalazła pracę, przez osiem miesięcy niemal codziennie wysyłała swoje cv. – Z dodatków o pracy i z Internetu wybierałam kilka do kilkunastu ofert tygodniowo. Odpowiedziały mi cztery firmy. Negatywnie – opowiada piątkowa absolwentka anglistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Rafał, absolwent SGH, jest na etapie dziewiątego miesiąca. – Tylko nic się nie rodzi, kurczę – uśmiecha się. – Kiedy zaczynałem studia, panował kult mojej uczelni. Chyba było nas za dużo, a może jestem kiepski? – zastanawia się. Sebastian z IV roku Politechniki Warszawskiej pochodzi z małego miasteczka, gdzie o pracę bardzo trudno. Jego wykształcenie – choć nie jest jeszcze inżynierem – to rarytas. Kiedy jednak w czasie wakacji szukał pracy, najlepszą ofertą było… kręcenie filmów weselnych. – Szef firmy na dzień dobry zrobił pokazówkę, jak zastraszyć pracowników, po czym oznajmił, że jeśli się postaram, to być może po pół roku terminowania miałbym szanse na zarobek. Z obserwacji psychologa Andrzeja Tucholskiego wynika, że już pięć lat temu istniała nadwyżka absolwentów pewnych kierunków: – Kiedy prowadziłem nabór na stanowisko prawnicze w pewnej firmie, pojawiło się ponad

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nagroda za działanie ponad podziałami

Pięć lat działalności Funduszu i Nagrody im. Andrzeja Bączkowskiego Fundusz oraz Nagroda im. Andrzeja Bączkowskiego zostały ustanowione w 1997 r. z inicjatywy jego żony, przyjaciół i współpracowników. Fundusz promuje nagrodę przyznawaną osobie lub instytucji za dokonania na polu działalności publicznej na rzecz dialogu społecznego lub reform w dziedzinie polityki społecznej. Patron funduszu urodził się w 1955 r., a zmarł nagle w 1996 r. Był działaczem „Solidarności” i opozycji demokratycznej lat 80., a po przełomie 1989 r. urzędnikiem służby publicznej, dyrektorem generalnym w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, następnie wiceministrem oraz ministrem pracy i polityki socjalnej. Andrzej Bączkowski zapisał się w pamięci współpracowników jako niezastąpiony negocjator, twórca podwalin reform społecznych i wzór urzędnika państwowego. W roku 1995 redakcja „Nowego Życia Gospodarczego” i Klub 500 (zrzeszający największe przedsiębiorstwa i banki) przyznały mu tytuł Najlepszego Urzędnika Państwowego. Konkretnym osiągnięciem Andrzeja Bączkowskiego była nowelizacja kodeksu pracy, która weszła w życie 2 czerwca 1996 r. W ministerstwie odpowiadał m.in. za kontakty ze związkami zawodowymi. Prowadził setki negocjacji i rozwiązał wiele konfliktów. W 1992 r., w dużym stopniu dzięki jego kompetencji i uporowi, udało się wynegocjować Pakt o Przedsiębiorstwie Państwowym. Po jego podpisaniu w 1993 r. Andrzej Bączkowski został przewodniczącym Komisji Trójstronnej do Spraw

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wydarzenia

Ameryka w stanie alarmu

FBI przypuszcza, że terroryści wysyłają listy z wąglikiem tylko po to, by przetestować różne rodzaje bakterii W USA lęk stał się wszechobecny. Władze ostrzegają przed atakami terrorystów. Zamknięto przestrzeń powietrzną nad siłowniami atomowymi. Wzmocniono ochronę policyjną wielkich mostów, w tym słynnego Golden Gate w San Francisco. Największy jednak strach budzi groźba zmasowanego uderzenia z użyciem śmiercionośnych bakterii czy wirusów. Zabójczy wąglik pojawia się we wciąż nowych miejscach. Ze Wschodniego Wybrzeża przetrwalniki Bacillus anthracis dotarły na środkowy zachód – do Kansas City i Indiany. Ślady wąglika odkryto w workach pocztowych, które przesłano z Waszyngtonu do ambasady USA w Wilnie. Ogółem w Stanach Zjednoczonych zachorowało już 16 osób, z których cztery zmarły. Prawdziwą panikę wywołała ostatnia śmierć. 61-letnia Kathy Nguyen pracowała jako magazynierka w szpitalu na Manhattanie – nie miała kontaktów z mediami i nie była zatrudniona na poczcie. Dotychczas uważano, że przetrwalniki wąglika przychodzą w przesyłkach zaadresowanych do polityków i środków masowego przekazu. Jak jednak zaraziła się pani Nguyen, samotna, spokojna osoba, nie utrzymująca żadnych kontaktów towarzyskich? Policja i FBI nie znają odpowiedzi na to pytanie. Czyżby terroryści zaczęli wysyłać listy ze śmiercią także do osób prywatnych? A może jedna pełna wyjątkowo zjadliwej odmiany

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Brzostowski znów ma głos

W wyborach do parlamentu Edward Brzostowski wystartował pod hasłem rozliczenia ludzi, którzy przed 11 laty zniszczyli Igloopol Nazwisko Brzostowskiego znów jest na pierwszych stronach gazet. Stało się tak po tym, gdy – startując w wyborach parlamentarnych z listy SLD, uzyskał jeden z najlepszych wyników na Podkarpaciu i został posłem do Sejmu RP. „Dawny król Igloopolu zbudował nowe imperium, tym razem rodzinne”. „Edward Brzostowski za pośrednictwem firm należących formalnie do członków jego rodziny, co najmniej od sześciu lat naciągał przedsiębiorstwa produkcyjne, banki i firmy leasingowe na olbrzymie kwoty. Kilka banków z całej Polski, wbrew swojemu interesowi i opiniom komisji kredytowych, udzieliło mu milionowych pożyczek, których nie można ściągnąć. Poza tym Edward Brzostowski i jego syn, Andrzej, wystawiali walizki weksli bez pokrycia, oszukiwali na fakturach, a przede wszystkim podmieniali mienie, które miało być zajęte przez komornika. Nikt właściwie nie wie, jaka jest suma przekrętów; prokuratorzy mówią o 43 milionach złotych” – tak niedawno regionalna prasa pisała o kandydacie na posła. Siedzę z Edwardem Brzostwoskim w niewielkim pokoju, w pomieszczeniach Dexpolu w Dębicy, jedynej w kraju firmy produkującej specjalny rodzaj szyb, m.in. kuloodpornych do czołgów i samolotów. Stolik chwieje się, gdy wzburzony rozmówca, waląc w blat, punktuje przeciwników: –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Festiwal rodem z Felliniego

Jedyny kłopot jaki mógł trapić uczestników to nadmiar wrażeń i zaplanowanych imprez W niedzielny wieczór, 28 października przed Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie przybywających licznie gości witała grupa niecodziennie ubranych, ale znajomo wyglądających postaci. Rozpoczynał się ósmy Festiwal FeFe, znany także jako Felliniada. Na uczestników imprezy czekały wróżki i słuchacze Studium Technik Teatralnych, którzy charakteryzowali chętnych na postaci z filmów Felliniego, podobnych do tych czekających przed wejściem. Wszystko po to, aby dzięki niekonwencjonalnej, interdyscyplinarnej formie w ciągu czterech dni trwania imprezy stworzyć atmosferę rodem z filmów Mistrza. Wszak sam Fellini ubolewał, że telewizja zniszczyła kino i widzowie nie przeżywają już spektaklu filmowego jak świata realnego. W tym roku rozpoczęcie festiwalu zbiegło się z kolejną edycją Jazz Jamboree. Filmowej uczcie towarzyszyła więc muzyka jazzowa. Oprócz koncertów w kawiarni MCKiS duże wrażenie na publiczności zrobił wrocławski zespół wokalno-instrumentalny The Sound Office. Cztery wokalistki wykonały kilkanaście standardów jazzowych w oryginalnym opracowaniu i… z polskimi tekstami. Niektóre kompozycje w polskim brzmieniu nabierały charakteru humorystycznego – jak się nie uśmiechnąć, gdy ze sceny płynie opowieść o dylematach muchomora? Niemniej jednak najważniejsza była muzyka, a nią

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Godnie mimo Jedwabnego

Paszkwilem lub głupotą jest sugerowanie, że Jedwabne zmusza do rewizji generalnego wizerunku historycznego Polski Czy przy okazji dyskusji na temat Jedwabnego nie wylano dziecka z kąpielą? Powstało co najmniej takie niebezpieczeństwo, ponieważ niemało publicystycznych wystąpień na tle zbrodni w Jedwabnem zawierało generalizujące konkluzje o potrzebie rewizji naszej postawy w II wojnie światowej. Podważona została ponoć opinia o Polsce jako wyłącznie ofierze wojny, tej, która się nie splamiła, zachowała godnie. Głosy takie podważały więc prawdę, która towarzyszyła nam przez minione półwiecze. Czy kilkudziesięciu troglodytów z Jedwabnego bądź innych miejscowości może skorygować historyczny wizerunek kraju, powszechny przekaz o postawie narodu w II wojnie światowej? Sądzę, że nie. Z wszystkich narodów i państw wplątanych w tę wojnę Polska, moim zdaniem, zdała egzamin najgodniej. Była pierwszym krajem, który we wrześniu 1939 r. powiedział Hitlerowi „nie”. Tak nie postąpiła żadna z poprzednich ofiar hitlerowskiej ekspansji, licząc chociażby od wkroczenia Wehrmachtu do Nadrenii. Kapitulowano przed złem, prowokując w ten sposób zło jeszcze większe. Dwa największe mocarstwa europejskie najpierw ociągały się z wypowiedzeniem wojny, a potem prowadziły wojnę na niby, z wyrachowaniem spekulując, że Hitler rzuci się dalej na wschód. Londyn i Paryż zareagowały także kompletną biernością, gdy Armia Czerwona wkroczyła 17

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Jaki produkt kojarzy się dziś z Polską?

Andrzej Byrt, wiceminister spraw zagranicznych To zależy, w jakim kraju. Np. w Islandii oblany czekoladą wafelek Prince Polo kojarzy się tak mocno z Polską, jak coca-cola z Ameryką. Gdyby to się rozeszło po całym świecie, a nie skoncentrowało w maleńkiej Islandii! Nie mamy tutaj dużej gamy wyrobów (poza wódką Wyborową, choć od paru tygodni jest to już produkt należący do grupy francuskiej). Wiele naszych produktów sprzedawanych jest bez marki, jak doskonały polski sok jabłkowy, który jest dodawany do innych i sprzedawany pod inną marką. Polska jest poważnym eksporterem mebli, np. dwie trzecie mebli tapicerskich sprzedawanych w RFN pochodzi z naszego kraju, ale kojarzone są one jednak z markami firm niemieckich. Wniosek jest niezbyt optymistyczny, bo (poza nielicznymi wyjątkami) nie dorobiliśmy się markowych wyrobów identyfikowanych jednoznacznie jako polskie. Janusz Kaczurba, wiceminister gospodarki Tak się składa, że na dobrą sprawę żaden produkt nie kojarzy się dzisiaj jednoznacznie z Polską. Ta ocena wynika też z badań Instytutu Marki Polskiej, w których stwierdza się, że nie ma produktu, który kojarzy się z naszym krajem. Nawet polska wódka czy szynka należą już pod tym względem do przeszłości. Nie udało się nam wytworzyć produktu-wizytówki kraju, takiego jak Nokia jednoznacznie kojarząca się z Finlandią,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przegląd poleca

Paella z Hiszpanii

Hiszpańska kuchnia jest bardzo różnorodna zarówno pod względem oferowanych przysmaków, jak i możliwości wyboru lokali. Można tu zjeść pełny posiłek w restaurante i comedor (jadłodajnia) albo kilka mniejszych tapas (przekąsek) lub raciones (większych przekąsek) w barze. Hiszpańskie śniadanie to churros con chocolate – długie makaroniki z gęstą czekoladą – i tostadas – grzanki na oliwie lub maśle z dżemem. Zwolennicy dań kontynentalnych mogą zacząć dzień od tortilli – rodzaju omletu z ziemniaków i jaj. Lokale gastronomiczne dzielą się na kilka rodzajów: Comedores, dawne jadłodajnie dla robotników, dziś kuszą turystów, dla których ważne są cena i obfitość posiłków. Najlepiej zamawiać tu menú del día – trzydaniowy posiłek w cenie 750-1300 ptas. Cafeterías, zwłaszcza samoobsługowe, oferują potrawy kuchni europejskiej i niezbyt urozmaicone przekąski. Jedzenie podaje się w postaci plato combinado, dosłownie \”danie łączone\”: frytki z jajkiem i sałatą lub też dziwne połączenie steku i ryby. W koszt posiłku (700-1000 ptas) wliczone są wino i chleb. Standard kafeterii oznacza się filiżankami – od jednej do trzech. Restauracje oznaczone są zaś widelcami – od jednego do pięciu – podobnie jak marisqueríes, w których podaje się wyłącznie ryby i owoce morza; należą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przegląd poleca

Jesienny Karpacz

Leżąca u stóp Śnieżki miejscowość jest świetną bazą wypadową w tę część Karkonoszy Warto przyjechać tutaj zwłaszcza jesienią, przed rozpoczęciem sezonu zimowego. Dzięki mieszaninie barw jesiennych i pojawiającym się już oznakom zimy góry wyglądają wyjątkowo malowniczo, a rześkie, czyste powietrze gwarantuje doskonałą widoczność panoramy gór. Dodatkowym atutem jesiennego wypoczynku w Karpaczu jest brak tłumów turystów w samym mieście i na szlakach. Przed pierwszym wypadem w góry warto potrenować, zwiedzając miasteczko, które oferuje kilka atrakcji. Najsłynniejsza to drewniany kościółek Wang zbudowany w XII w. w miejscowości Vang w Norwegii – bez użycia gwoździ w stylu skandynawskim, nawiązującym elementami zdobniczymi do łodzi wikingów. Został sprowadzony do Polski w 1844 r. Nie tylko dzieci odwiedzą chętnie unikalne w skali europejskiej Muzeum Zabawek, w którym zgromadzono ponad dwa tysiące eksponatów z całego świata, pochodzących ze zbiorów Henryka Tomaszewskiego. Natomiast ci, których oprócz uprawiania sportu i turystyki interesuje teoria, mogą odwiedzić Muzeum Sportu i Turystyki. Większość z nas przyjeżdża jednak w Karkonosze dla samych gór. Największym – jakżeby inaczej – powodzeniem cieszy się Królowa Karkonoszy, najwyższy szczyt tego pasma górskiego – Śnieżka (1602 m). Prowadzą na nią liczne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.