Archiwum

Powrót na stronę główną
Kultura

Kino potrzebuje fermentu

W kryzysowych momentach chodzę na filmy Kuba Czekaj – reżyser, scenarzysta Kuba, nie Jakub? Nie jesteś już jednym z najmłodszych reżyserów, wszedłeś w „wiek chrystusowy”. Masz na koncie nagrody filmowe, teraz przywiozłeś z Cannes nagrodę za scenariusz. – Już nie jestem najmłodszy, dorastam jako człowiek i filmowiec. A Jakub brzmi, jakbym kij połknął. Wolę Kubę. Właśnie oceniałeś filmy na najstarszym polskim festiwalu filmów amatorskich, 63. OKFA w Koninie. Często bywasz jurorem? – Parokrotnie zdarzyło mi się być po drugiej stronie barykady, ale po trochu każdy z nas jest jurorem. Jesteśmy jurorami cały czas, kiedy oglądamy filmy. Na festiwalu mamy większą odpowiedzialność, bo rozdajemy nagrody. Kogoś wskazujemy, ktoś zostaje pominięty. To zawsze trudne dla tych, którzy filmy robią i są niedocenieni, nie wchodzą na scenę. Myślę, że w naszym składzie (Krzysztof Majchrzak, Łukasz Maciejewski, Bartosz M. Kowalski i Jarosław Marszewski – przyp. aut.) tworzyliśmy fajną grupę i wszystkie werdykty były niemal jednogłośne, a niektóre podjęliśmy jednogłośnie. To nie znaczy, że ktoś zrobił coś, co się nie nadaje. Skoro filmy przeszły selekcję, to są interesujące. Pewnie przy innym składzie, innej wrażliwości, wygrałyby inne filmy – i tak jest zawsze. Trzeba zachować duży dystans.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pozorna normalność Kosowa

Serbowie domagali się wpuszczenia pociągu z napisem „Kosowo to Serbia”, a kosowscy Albańczycy chcieli budować regularną armię Korespondencja z Kosowskiej Mitrowicy i Prisztiny W Kosowskiej Mitrowicy, zwanej dawniej na cześć przywódcy Jugosławii Titową, człowiek z zewnątrz może się poczuć zdezorientowany. Znajduje się w Kosowie, by zaraz przenieść się do Serbii, tak naprawdę cały czas będąc w Kosowie. Chociaż dla wielu to wciąż Serbia. Dwa brzegi jak dwa kraje – Tu mieszkają Słowianie, mów po swojemu – odpowiada mieszanką serbskiego i rosyjskiego 70-letni Vlad, dyrektor domu seniora w serbskiej części miasta, kiedy próbuję zagadać po angielsku. Po czym dodaje z pogardą, pokazując ręką teren za rzeką: – Tam możesz mówić po angielsku, bo tak naprawdę tam rządzą Amerykanie. Za rzeką Ibar mieszkają kosowscy Albańczycy. Nienawidzą Serbów, zresztą z wzajemnością. Choć teoretycznie oba brzegi rzeki stanowią jeden ośrodek miejski, w praktyce są to dwie różne Mitrowice. Część serbska jest wyraźnie biedniejsza i bardziej zniszczona. Wystrój restauracji i sklepów pamięta czasy Jugosławii. Dziurawe drogi, zniszczone chodniki i brudne elewacje świadczą o braku funduszy na bieżące wydatki. Ogromna liczba graffiti i napisów na murach wyraża tęsknotę za przynależnością do Belgradu albo niechęć do Albańczyków i Chorwatów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Idol katolickiej prawicy

W TVN, czyli w amerykańskiej telewizji nadającej z Warszawy, Trump błyskawicznie przemienił się w męża stanu i dobrodzieja, który ratuje Polskę przed krwiożerczą Rosją. A Michał Kamiński, choć niestety bez ryngrafu z Matką Boską, z którym podróżował do Pinocheta, obsadzony został w roli komentatora wizyty Trumpa. Niby z opozycji i nibykatolik, a wiedział, że Trumpa trzeba wychwalać pod niebiosa, amen. A z polskojęzycznej telewizji PiS nie wychodził Antoni Macierewicz, kolega Kamińskiego ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Obie stacje wiedzą, że nie chodziło o to, co Trump przeczytał z telepromptera, ale o to, by pokazali się bliscy im politycy. Były ZChN okazał się najlepszy w oklaskiwaniu uczciwego, prawdomównego, moralnego itp. polityka. Wypisz wymaluj Trumpa.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

W trampkach na Moskwę i inne złudzenia

Piszę te słowa jeszcze przed rozpoczęciem wizyty Donalda Trumpa w Warszawie. Nie wiem, co powie, jak się zachowa, co przy tej okazji powiedzą prezydent Duda czy premier Szydło. Na pewno to, co wcześniej wymyślił prezes. Nie wiem, co powie minister Waszczykowski, o ile w ogóle dopuszczą go do głosu. Ale jeśli zostanie dopuszczony do głosu, na pewno powie coś takiego, że znów nie będziemy wiedzieli, czy się śmiać, czy płakać. Jedno jest pewne. Jarosław Kaczyński chce Trumpa wykorzystać instrumentalnie. Chciałby, aby pochwalił Polskę pod jego rządami, powiedział coś złośliwego o Unii Europejskiej, warknął coś przeciw Rosji, zapewnił, że Ameryka jest wiernym sojusznikiem Polski, dba o jej bezpieczeństwo na dowód czego obieca, że do tego, co już jest w Polsce, dorzuci jeszcze kompanię lub pluton żołnierzy. No i dobrze by było, gdyby Trump nie wspomniał nic o zagrożeniach demokracji w Polsce, o próbach ujarzmienia władzy sądowniczej na początek. Prezydent Duda liczy być może, że Trump powie jeszcze coś ciepłego o jego idée fixe Międzymorza, które ostatecznie zdefiniowało się jako Trójmorze. Krótko mówiąc, PiS chce pokazać suwerenowi („Polkom i Polakom”), że jak nikt dotąd (a już na pewno nikt „przez osiem ostatnich lat”) dba o bezpieczeństwo Polski. Chce pokazać, że Unia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Skwieciński na tropie ojca WC

Prawda oparta na faktach. Nie jest to znak firmowy dziennikarzy powiązanych z PiS. Bywa, że chęć dokopania wrogowi jest tak wielka, że wychodzi się na niej jak Piotr Skwieciński na Włodzimierzu Czarzastym. Pal licho rutynowe pisowskie ujadanie i ble-ble. Ale zmienić Czarzastemu ojca, to nawet jak na standardy PiS za gruba przesada. W biegu między chałturami Skwieciński połączył Włodzimierza z Zygmuntem, byłym sekretarzem PZPR w Słupsku. Chciał dokopać obydwu, ale nóżkę ma zbyt krótką. Może więc chociaż zwróci Karnowskim wierszówkę za te pomówienia?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Energetyczne dylematy Unii Europejskiej

Komisja Europejska szuka wzrostu efektywności jedynie u końcowego konsumenta Unia Europejska – gospodarczo-polityczna struktura, skupiająca aktualnie jeszcze 28 krajów europejskich, rozpoczęła swój byt od powołania Wspólnoty Węgla i Stali, a więc od budowy potęgi gospodarczej Zachodu opartej na węglu i produkcji materialnej, zwłaszcza energochłonnej stali. Zwiększona dostępność bliskowschodnich źródeł taniej energii pierwotnej zawartej w węglowodorach, a także gwałtowny rozwój motoryzacji w Europie Zachodniej po II wojnie światowej to podstawowe przyczyny przyśpieszonego odchodzenia od drogiego górnictwa węgla w Belgii i we Francji, a także sukcesywnego, metodą tzw. usypiania kopalń – w Niemczech i niektórych innych państwach obecnej Unii, gdzie tę zmianę przeprowadzano w różnym tempie, niekiedy – jak w przypadku Wielkiej Brytanii za rządów Margaret Thatcher – w sposób bezwzględny i brutalny. I mimo że globalny kryzys energetyczny początku lat 70. mocno wyśrubował światowe ceny ropy, antywęglowa krucjata trwa nadal, ale obecnie już nie pod hasłem budowy „postindustrialnego” społeczeństwa, które okazało się celowo zastawioną pułapką dla wielu gospodarczych decydentów w mniejszych i słabszych gospodarczo krajach. Obecna antywęglowa krucjata jest napędzana, zwłaszcza w Europie, jednostronnie ujmowaną polityką walki ze zmianami klimatycznymi, które – zdaniem części klimatologów – są efektem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Kiedy demokrata nienawidzi demokracji?

Zadając takie pytanie i nie traktując go jako fircykowatego zawijaska, musimy powiedzieć, że sytuacja taka może się zdarzyć i się zdarza. Nie trzeba daleko szukać, sam niekiedy i coraz częściej mam demokracji po dziurki w nosie. Oczywiście nie tej wyśnionej, mojej, upragnionej, spełnionej, która na sztandarze ma wolność, równość, solidarność, która zabiega o słabszych i mniej przebojowych albo wykluczonych uczestników i uczestniczki życia publicznego, politycznego, społecznego. Która jest transparentna, empatyczna, z wyobraźnią. Która mocniej trzyma się reguł równościowych niż rąk i kieszeni sprzymierzeńców. Która w dominacji większościowej nie widzi spełnienia snów o zasłużonej potędze, ale zjawisko społeczne wymagające korekt, pracy i okiełznania. Nie myślę tu o demokracji, która w różnorodnej wielości zawodników/zawodniczek społecznej nierównowagi widzi wartość samą w sobie, i to wartość ważniejszą niż jednorodna, zgodna masa jednej wiary, jednej biedy, jednego wodza, jednego koloru skóry i jednego narzecza. Problem w tym, że naprzeciw stoi coś jakby pokracznego, zamaskowanego, co wszak moją demokracją nie jest, a mimo to jakąś chyba przecież jest. Dla wielu tą jedyną i wytęsknioną. W mojej jest dla nich miejsce (przynajmniej deklaratywnie), w ich – dla mnie nie bardzo. „Nie może większość chodzić na pasku mniejszości”, powiadają, a od czasu, gdy najbardziej ezoteryczne z elitarnych tołstych żurnali prawicy ponad 20 lat

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Z domowego piekła do „Niebieskiej Linii”

W zeszłym roku w Polsce było 91 789 ofiar przemocy w rodzinie W więziennej gwarze nazywają ich peżotami. To dlatego, że są skazani z artykułu 207 dotyczącego znęcania się nad osobą bliską, a właśnie peugeot 207 to najpopularniejszy model samochodu tej marki. Niektórzy mają niemałe wyroki, bo za znęcanie się fizyczne lub psychiczne nad najbliższą osobą można dostać karę więzienia do lat pięciu, a w przypadku szczególnego okrucieństwa do lat 10. Kiedy dręczona i bita ofiara targnie się na życie, domowy kat może trafić do więzienia nawet na 15 lat. Mężowie Iwony i Urszuli nie trafili do więzienia. Kobiety nie złożyły do prokuratury doniesienia o tym, że partnerzy znęcali się nad nimi. Nie miały też założonej Niebieskiej Karty-A, chociaż co roku policja wypełnia ponad 70 tys. takich dokumentów. Po prostu rozstały się z mężami. Bycie ofiarą wciąż jest traktowane jako fakt na tyle wstydliwy, że Iwona i Urszula nie zgodziły się na podanie do druku swoich nazwisk. Nie pozwoliły mi nawet ujawnić swoich prawdziwych imion. Zauroczenie Iwona i Urszula są po trzydziestce. Iwona wyszła za mąż 10 lat temu. – Najpierw było dużo pięknych deklaracji, okazywania uczuć – wspomina. – Tym przyszły mąż mnie ujął. Ale z biegiem czasu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Jeszcze masoneria nie zginęła

Podejrzliwość wobec masonów jest równie stara jak sama masoneria, a właśnie obchodzimy jej 300-lecie Dr Mirosława Dołęgowska-Wysocka – mistrzyni żeńskiej loży wolnomularskiej Gaja Aeterna, wydawczyni i redaktorka naczelna „Wolnomularza Polskiego” i „Gazety Ubezpieczeniowej”. Na okładce wznowionej w zeszłym roku pani książki „Poboyowisko” widnieje znak Polski Walczącej zakończony symbolami płci. Za użycie takiej samej grafiki na warszawskiej Paradzie Równości trójka aktywistów partii Zieloni odpowie w sierpniu przed sądem. Jak zareagowała pani na tę informację? – Gniewem, ale równocześnie poczuciem, że mam do czynienia z chichotem historii, bo przecież od przeszło 40 lat zajmuję się Boyem i równouprawnieniem kobiet. Po przeczytaniu tekstu w „Wyborczej” polubiłam profil liderki tej grupy – szefowej Zielonych z Poznania Małgorzaty Tracz. Napisałam, że na okładce mojej książki jest identyczny motyw, podpięłam skan. Polka walcząca „Kto publicznie znieważa znak Polski Walczącej, podlega karze grzywny”, głosi ustawa przyjęta jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej. Nie obawia się pani kary? – Nie, to była zamierzona prowokacja. Szlag mnie trafiał, gdy patrzyłam, jak władza traktuje kobiety. Jeszcze przed czarnym protestem na profilu Dziewuchy Dziewuchom zobaczyłam kotwicę z symbolami płci na murze z czerwonej cegły. Dotarłam do mieszkającego w Londynie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Owsiak w oczy kole

Burmistrz Kostrzyna nad Odrą jeszcze nie wydał zgody na Przystanek Woodstock 2017, więc wszystko jest możliwe 7 czerwca w radiowej Jedynce minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak powiedział, że Przystanek Woodstock w tym roku dostanie negatywną opinię policji. Niecały miesiąc później, na posiedzeniu Sejmu 5 lipca, na którym rozpatrywano wniosek o odwołanie ministra Błaszczaka, poseł Borys Budka stwierdził: „Woodstock przetrwa, bo Woodstock to ludzie”. Doniesienie Urząd miasta Kostrzyna nad Odrą mieści się w dawnym budynku przejścia granicznego. Budynek jest skromny, ale władze miasteczka nie mają wielkopańskich ambicji. Za to mają serce do festiwalu Przystanek Woodstock. Po raz pierwszy odbył się w Kostrzynie w 2004 r. i na dobre tu się zadomowił. Wcześniej dziewięć razy był w innych miejscach: w Czymanowie nad Jeziorem Żarnowieckim, w Szczecinie Dąbiu, pięć razy w Żarach i raz w Lęborku, gdzie odbył się tzw. Dziki Przystanek Woodstock, bo komitet protestacyjny mieszkańców doprowadził do odwołania oficjalnej imprezy. Współpraca Kostrzyna nad Odrą z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy układała się znakomicie. Mieszkańcy miasteczka postanowili, że impreza Jerzego Owsiaka nie będzie powodem utyskiwań i złości, ale stanie się źródłem dochodu i rozsławi miasto, do którego – dzięki festiwalowi – przybywają nie tylko tysiące ludzi, którzy chcą się bawić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.