Na budowie Pałacu Kultury i Nauki przewinie się blisko 5 tys. wycieczek, razem pół miliona osób W Warszawie pierwsza wizja Pałacu rodzi się ok. 1934 r., na fali mocarstwowych tęsknot Drugiej Rzeczypospolitej. Na zachowanej w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego fotografii prezydent Warszawy Stefan Starzyński – w towarzystwie prezydenta Ignacego Mościckiego i w otoczeniu współpracowników – ze wskaźnikiem w dłoni pochyla się nad wielką makietą. Na pierwszym planie lekko zamazane sylwety wieżowców i obiektu przypominającego wielki obelisk. Na drugim, przedstawiającym cały kompleks zabudowań po praskiej stronie Wisły, w przedłużeniu mostu Poniatowskiego, widać wyraźnie sylwetę Pałacu, na tyle podobną do Pałacu Kultury i Nauki, że odruchowo chce się sprawdzić datę zdjęcia. Tymczasem wszystko się zgadza – to marzec 1936 r., a przedstawiciele władz przybyli właśnie na otwarcie wystawy „Warszawa przyszłości” w Muzeum Narodowym. Architekt Juliusz Nagórski, absolwent Politechniki Warszawskiej i École nationale supérieure des beaux-arts w Paryżu, znany dotąd głównie jako współautor utrzymanego w neoklasycystycznym stylu projektu hotelu Polonia oraz wystroju wnętrz Banku Cukrownictwa przy Karowej, dumny ze swej wyobraźni, przedstawia decydentom projekt związany z przewidywaną na 1944 r. Wystawą Światową, na którą do Warszawy miał napłynąć kilkumilionowy tłum z całego świata. Wyznaczono pod nią 33 ha na Saskiej Kępie. Autor, nie przejmując się trudnościami gospodarczymi, nakreślił wizję wykorzystania w jednakowym stopniu obu brzegów Wisły, pomiędzy wałem rzecznym, aleją Piłsudskiego do linii średnicowej, a polami po drugiej stronie portu Praskiego. Prototyp Pałacu jest biały, wysmukły. Ustawiono go w prawym dolnym rogu mapy, przy rondzie Waszyngtona. Ma w projekcie pompatyczną i znamienną nazwę „Wieża Niepodległości”, nawiązującą do przypadającej rok wcześniej rocznicy 25-lecia powstania niepodległego państwa polskiego, do której odnosi się wystawa. Koncepcja Wystawy Światowej, tak samo jak pełen rozmachu plan przebudowy całego centrum Warszawy, w Europie nieuchronnie zmierzającej ku wojnie ma wymiar symboliczny – jest demonstracją siły. Prezydencki wskaźnik dotyka czubka iglicy, celując dalej na wschód, gdzie ma się znaleźć stadion. Nowo powstałe pawilony, gmachy, tereny rekreacyjne i aleje będą połączone systemem podziemnych tuneli, a brzegi rzeki – trzema nowymi mostami. Oprócz Wieży Niepodległości nad dzielnicą będą górować inne elementy wysokościowe, w tym dwie wieże-obeliski inspirowane wieżą Eiffla. Jeszcze bardziej imponująco pra-Pałac prezentuje się na perspektywie terenów wystawowych przygotowanej na podstawie projektu Nagórskiego w 1938 r. Jak to bywa z pałacami, przez dwa lata urósł i spotężniał, upodobniając się do wielkiej rakiety kosmicznej. Rysownika poniosła fantazja, przeskalował wszystko, co się dało, by oglądających krzepiły obrazy przyszłej potęgi. Wieża Niepodległości jest wieżowcem w stylu art déco, wysokim na 200 m i zwieńczonym nadajnikiem radiowym. Niestety, pojawia się tylko na makiecie i w jednej z wersji projektu (pełnej dokumentacji tej wersji nie udało się odnaleźć). Podobnie jak moskiewski pomysł Grzegorza Sigalina i jego dwóch wspólników, nigdy nie wyjdzie poza szkice na desce kreślarskiej. Pierwsza z prób generalnych zapowiadających to, co dopiero ma się objawić. Zobowiązanie Zaczęli z opóźnieniem. Miał to być 1 maja 1952 r., ale dopiero dzień później ruszyły pierwsze wykopy. Stanęli szpalerem wzdłuż dziury rozmiarami przywodzącej na myśl krater. Spojrzeli w stronę, gdzie zgromadzili się przywiezieni czarnymi limuzynami najważniejsi ludzie w satelickim państwie. „Dźwig nadjechał, wyciągnął on nad dołem swą chudą szyję, na jej końcu chwiał się, jak dojrzała gruszka na gałęzi, pojemnik napełniony betonem. Nadeszła uroczysta chwila. Premier Józef Cyrankiewicz przechylił się przez barierę i rzucił złotówkę”. Wylądowała w brunatnej mazi, co natychmiast uwiecznił operator Polskiej Kroniki Filmowej, zjechawszy na linie w głąb leja z kamerą podtrzymywaną nad głową. Czerpak bryzgnął zawartością w czeluść. „Na szczastie!”, zawołano. „Młoda murarka, ocierając czoło grzbietem ręki, błysnęła w słońcu kielnią, jakby salutując miastu ze swej podniebnej wysokości. Na chwilę wzrok jej oderwał się od składających się szybko i sprawnie pod jej rękę cegieł i pobiegł gdzieś daleko, ponad naszymi głowami, ponad dachami okolicznych domów, ku srebrnej wstędze Wisły, ku piaszczystym łachom Saskiej Kępy, ku podwarszawskim zieleniącym
Tagi:
Beata Chomątowska









