Karski u Roosevelta (cz.II)

Karski u Roosevelta (cz.II)

Kiedy prezydent wyciągnął rękę, tak się pochyliłem, że prawie czołem sięgnąłem blatu biurka Ciechanowski promienieje. – Rano miałem telefon z Białego Domu – oznajmia „Witoldowi” podczas śniadania. – Roosevelt chce cię widzieć. Co ty, Jasiu, na to? – To wspaniała wiadomość, panie ambasadorze. A… kiedy? – Jak to kiedy? – dziwi się Ciechanowski. – Jedziemy za godzinę, bo prezydent czeka o 10.30… – Rozumiem – Karski stara się zachować spokój, chociaż niełatwo mu opanować wzruszenie. Kiedy po raz pierwszy pomyślał o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, widział się w marzeniach na audiencji w Białym Domu. (…) Nie wiadomo, kto namówił prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby zechciał znaleźć trochę czasu dla emisariusza z Polski. (…) Może pomogła rozmowa z Cordellem Hullem (sekretarzem stanu USA – przyp. red.) lub spotkanie z oszołomionym informacjami „Witolda” sędzią Feliksem Frankfurterem? – Pojadę z tobą, Jasiu, ze względu na protokół dyplomatyczny i przedstawię cię prezydentowi – objaśnia Ciechanowski. – Informacje o tobie wysłałem do Białego Domu, gdy tylko pojawiłeś się w Waszyngtonie. Roosevelt wie coś niecoś o tobie, o ile zechciał przeczytać mój memoriał. Zapewne dowiedział się, że warto wysłuchać, co masz do powiedzenia. Dla polskiego ambasadora nie będzie to pierwsza wizyta w Białym Domu, u prezydenta Stanów Zjednoczonych. 6 marca 1941 r. złożył Rooseveltowi listy uwierzytelniające. (…) Od tego dnia nie zaniedbuje żadnej okazji, aby problemy okupowanej Polski przedstawiać każdemu, kto chciałby je poznać i pomóc w ich rozwiązaniu. Przygotowuje obie wizyty szefa polskiego rządu i naczelnego wodza, a następnie towarzyszy gen. Sikorskiemu podczas spotkań z prezydentem Rooseveltem w marcu i kwietniu 1941 oraz w grudniu 1942 r. (…) Swoje obowiązki dyplomatyczne wykonuje także Ciechanowski na co dzień, między innymi z wielką energią zabiegając w Departamencie Stanu czy u samego prezydenta o popieranie rządu Rzeczypospolitej Polskiej w coraz wyraźniej rysującym się konflikcie ze Związkiem Sowieckim. (…) PAMIĘTAJĄC, JAK ZACHOWUJE SIĘ ROOSEVELT, ambasador przypomina „Witoldowi”, aby zwracał uwagę na każde swoje słowo, nie przedstawiał spraw rozwlekle. Emisariusz ma pamiętać, że rozmowa może trwać 5 albo 15 minut – i w tym czasie należy przekazać prezydentowi najistotniejsze informacje. A odpowiadając na pytania, nie może zapomnieć, że każda informacja musi Roosevelta zainteresować… – Będę siedział cicho, bo nie zamierzam się wtrącać do rozmowy – dodaje Ciechanowski. – Chyba że prezydent mnie o coś zapyta… A ty, Jasiu, uważaj. Idziesz do najpotężniejszego człowieka w koalicji alianckiej… Już po rozmowie z Ciechanowskim byłem wzruszony – zapamięta Karski ten moment. – Jedziemy limuzyną do Białego Domu i wchodzimy bocznym wejściem. Jestem tu po raz pierwszy w życiu i zdziwiłem się, że wszystko wygląda tak skromnie. W Polsce przy różnych okazjach widziałem w pałacach więcej przepychu. Chwilę czekamy w sekretariacie, wreszcie pojawia się sekretarz. Wita nas, mówiąc, że wprowadził ambasadora polskiego Jana Ciechanowskiego, oraz porucznika Jana Karskiego, którego pan prezydent chciał zobaczyć. Roosevelt kiwa głową, a ja widzę najpopularniejszego chyba w okupowanych krajach Europy męża stanu, przez miliony ludzi uważanego za zbawiciela… Roosevelt siedzi za biurkiem, za jego plecami widzę sztandary Stanów Zjednoczonych. Na mnie zrobił on wrażenie władcy świata. Wiedziałem, że jest sparaliżowany, ale nie widać nawet śladu żadnej choroby, kalectwa. Mówi Ciechanowskiemu, że cieszy się, widząc go znowu w Białym Domu, a później podaje mi przez biurko rękę gestem jak cesarz. To dla mnie wielka chwila. Nawet po latach ją doskonale pamiętam, podobnie jak długiego papierosa, którego Roosevelt przez cały czas palił, a papieros był osadzony w długiej lufce. Kiedy prezydent wyciągnął rękę, tak się pochyliłem, że prawie czołem sięgnąłem blatu biurka. – Chciałem pana zobaczyć – mówi Roose­velt – ponieważ sprawy pana narodu są drogie mojemu sercu. (…) – Oto jestem, panie prezydencie – odzywa się „Witold” z dumą. – Niech mi wolno będzie powiedzieć, że nie tylko my, Polacy, ale i setki milionów ludzi w okupowanej Europie widzą w panu jedynego człowieka, który może przynieść im wolność i zorganizować pokój, oparty na prawie i na zasadach humanizmu. ROOSEVELT SŁUCHA KOMPLEMENTÓW z wyraźnym zadowoleniem,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 24/2014

Kategorie: Historia