Zakłamana historia powstania

Zakłamana historia powstania

200 tys. cywilnych ofiar, zagłada miasta, arogancja dowódców – o tym nie usłyszymy w rocznicę powstania warszawskiego Początek sierpnia to w Polsce czas umacniania mitu powstania warszawskiego. Nie usłyszymy o arogancji dowództwa Armii Krajowej, o cywilach, którzy stali się zakładnikami chorych z ambicji generałów, ani o zagładzie miasta. Dlatego niewygodną prawdę o powstaniu ujawnia „Przegląd”. „Powstanie warszawskie było niesamowitym sukcesem wojskowym”, orzekł w ubiegłym roku prof. Norman Davies. Według niego, sukces polegał na kontynuowaniu walk przez dwa miesiące pomimo braku jakichkolwiek szans powodzenia. Jak widać, śmierć ponad 200 tys. cywilów i całkowite zniszczenie polskiej stolicy to dla brytyjskiego profesora nic nieznaczące detale. Dywagacje prof. Daviesa można zrzucić na karb specyficznego brytyjskiego humoru. Co jednak da się wybaczyć obcokrajowcowi (nawet tak zaangażowanemu w sprawy polskie jak Davies), trudno puścić płazem rodzimym znawcom tematu. Tymczasem od lat część historyków i polityków uparcie wbija nam do głów kult powstania. Nie bez ich udziału Muzeum Powstania Warszawskiego stało się obowiązkowym punktem programu każdej szkolnej wycieczki, a na uroczystościach rocznicowych nie może zabraknąć żadnego czołowego polityka. EUFORIA I GŁÓD Mit powstania warszawskiego jest mozolnie budowany, począwszy od podręczników szkolnych, a na wypowiedziach przedstawicieli najwyższych władz państwowych skończywszy. Generałowie Tadeusz Bór-Komorowski, Tadeusz Pełczyński czy Antoni Chruś­ciel „Monter” już dawno temu zostali wpisani do panteonu wybitnych polskich dowódców. Liczba szkół różnych szczebli noszących ich imiona mówi sama za siebie. Tylko czekać, aż za tym przykładem podąży samo wojsko i przydzieli jakiejś jednostce któregoś z grona wybitnych patronów. Jak zatem wygląda prawda o powstaniu? Z jednej strony, nie sposób nie wspomnieć o euforii, jaka zapanowała na stołecznych ulicach 1 sierpnia 1944 r. „Ludność stolicy zespoliła się z wojskiem w walce i nawet nieuzbrojeni, porwani entuzjazmem młodzieży, budują barykady przeciw czołgom wroga”, raportował Bór-Komorowski. Z drugiej – radość szybko przerodziła się w rozgoryczenie, gdy walki zaczęły się przedłużać, przynosząc coraz więcej ofiar cywilnych. Morale cywilów słabło w miarę kurczenia się zapasów żywności, wody i leków. Okupacyjna rzeczywistość nie była łatwa, lecz w porównaniu z warunkami powstańczymi mogła się wydawać czasem spokoju i stabilizacji. Czym bowiem były kłopoty z zaopatrzeniem i kartkami z wcześniejszych lat przy obecnym nieustannym głodzie i pragnieniu? „Byliśmy tak zgłodniali, że jedliśmy mięso z konia, którego toczyły robaki, jedliśmy też wychudzone koty i psy”, wspominała Barbara Szymakowa, w czasie powstania 13-letnia dziewczynka, mieszkająca u dziadków przy ul. Burakowskiej. Oczywiście pierwsze dni sierpnia to okres żywiołowego wsparcia powstania. Mieszkańcy sami organizowali się w drużyny. Młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety – wszyscy z równym zapałem garnęli się do budowy barykad. Chętnie też udzielali się w szpitalach i kuchniach polowych. Do czasu. Już w połowie sierpnia w wielu miejscach miasta panowała anarchia. „Władze administracyjne nie dają już sobie rady. Starosta – człowiek młody bardzo i niedoświadczony – nie panuje nad sytuacją”, skarżył się jeden z powstańców. Drugi w tym samym czasie meldował, że „wzrastała ciągle liczba głosów przeklinających powstanie i rząd”. SPORY I KŁÓTNIE Nad rozkazami Armii Krajowej górę brały ogólne zniechęcenie i apatia. „Nastawienie ludności w schronach cechuje chorobliwa bierność – alarmowano 12 sierpnia ze Starego Miasta. – Zupełnie biernie znoszą głód (niektórzy nie jadają po 2-3 dni), nie wykazują żadnej inicjatywy w kierunku starań o żywność”. Coraz trudniej było o ochotników do stawiania barykad i pracy w szpitalach. W wielu przypadkach dopiero groźbą czy wręcz przemocą powstańcy rekrutowali pomocników. Minorowe nastroje potęgowane były przez zniszczenia zmuszające ludzi do tłoczenia się w piwnicach. Silne więzy sąsiedzkie rozluźniły się na skutek wymieszania się osób o różnym statusie materialnym, wykształceniu czy poglądach politycznych. W takich warunkach łatwo było o spory i kłótnie, które nierzadko przeradzały się w rękoczyny. „Załamywała się dyscyplina, a poczęły szerzyć kradzieże i drobne przestępstwa. (…) Niektórzy stawali się nieczuli na cierpienia innych, nawet jeśli osoby cierpiące należały do rodziny. Przestawano grzebać ciała zmarłych”, wspominał o. Medard Parysz, kapelan powstania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 31/2013

Kategorie: Historia