Lepiej wypadam na żywo

Lepiej wypadam na żywo

Gra pani za granicą. Podobnie Agnieszka Grochowska, Mateusz Kościukiewicz, Jakub Gierszał, Marcin Dorociński. Do niedawna nikt nie mógł się przebić do zachodniego kina.

– Szczęśliwie nam przyszło żyć już w wolnym kraju, gdzie możesz sobie pojechać na każdy kurs, dokąd chcesz. Chcesz do Anglii, jedziesz, chcesz wystartować w castingu we Francji – startujesz.

Jednak w latach 90. też można było, ale mało kto jechał. Trzeba było odwagi?

– Już się nie boimy – jadę pociągiem z Krakowa do Warszawy, dlaczego nie mogę pojechać do Berlina? Niech tam też wiedzą o mnie. Tu mam możliwości, ale dlaczego nie miałabym się pokazać, a przy okazji podszlifować języka w innym kraju?

Pani pokolenie nie ma kompleksów. Już nie czujecie się jak ubodzy krewni z dalekiego kraju.

– Czasy się zmieniły, ale najistotniejsze jest co innego – ustawa o kinematografii, dzięki której powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej i pojawiła się m.in. możliwość koprodukcji. Filmy, w których zagrałam za granicą: „Sponsoring” czy „Kobieta z Piątej Dzielnicy”, były produkcjami polsko-francuskimi. Zagrałam w międzynarodowej koprodukcji, ktoś mnie zauważył, więc wzięłam udział w kolejnych castingach, które wygrałam, np. do amerykańskiego filmu fantasy „Hansel i Gretel: łowcy czarownic”. Rynek się rozszerzył. I bardzo poszła w górę marka polskiego kina. Aktor z Polski to nie jest aktor znikąd.

Jak wyglądają dzisiejsze castingi? To już nie jest rodzaj egzaminu przed komisją z reżyserem na czele?

– Castingi są podzielone na etapy. Jeżeli reżyser jest np. z Francji, najczęściej na pierwszym etapie prosi o nagranie zrobione w domu. Jeśli się spodobasz, na drugim etapie trzeba się pokazać osobiście. Na ogół do zdjęć wynajmowałam studio, ale kiedy wprowadziłam się do nowego mieszkania, specjalnie zostawiłam białą ścianę. Gdy kiedyś nagrałam coś w plenerze, poprosili o to samo na ścianie – dostałam bardzo konkretne wytyczne. Innym razem chcieli, żebym przyjechała do Paryża na casting do koreańskiego filmu „Way Back Home”, niestety nie mogłam, bo miałam koncerty. Wtedy z reżyserką, która w międzyczasie wróciła do Korei, spotkałyśmy się poprzez Skype’a i udało się, zagrałam w tym filmie. Dobry i Skype, ale oczywiście wolę jeździć na castingi.

Agnieszka Grochowska twierdzi, że casting w domu ma dobre strony, bo scenę można powtarzać do woli i wybrać najlepsze nagranie.

– Coś w tym jest. Ale ja lepiej wypadam na żywo. Na casting do nowego filmu Paula Verhoevena specjalnie poleciałam do Paryża. Jestem przekonana, że nigdy bym go nie wygrała, nagrywając sceny w domu. Myślałam, że jak zwykle będę musiała stanąć na białej ścianie, więc nauczyłam się tekstu na pamięć, a reżyser mówi, że mogę mówić z pamięci albo czytać. I właściwie skończyło się na rozmowie przed kamerą. Myślałam, że to próba czytana stolikowa jak w teatrze, a gdy skończymy, przystąpimy do castingu. A tu słyszę: „Dziękuję pani”. Jak ja się zdenerwowałam! Boże, w ogóle nic nie pokazałam! Minęły dwa dni i dostałam informację, że wygrałam ten casting. Wielka radość. Niestety, ostatecznie nie mogłam w tym filmie zagrać, bo terminy kolidowały ze zdjęciami do „Agnus Dei” Anne Fontaine (premiera w 2016 r. – przyp. red.) tu, w Polsce.

I tak jest pani teraz jedną z najbardziej rozchwytywanych polskich aktorek.

– Mam świadomość, że ten zawód jest nieprzewidywalny. Jedne castingi się wygrywa, drugie przegrywa. Jedne role się ma, drugie traci. A nieraz ten zawód bywa niesprawiedliwy, bo jest wiele osób naprawdę utalentowanych, które z jakichś powodów nie grają, bo ktoś ich nie dostrzeże. Teraz mam dużo pracy, ale przez osiem miesięcy w ogóle jej nie miałam.

Osiem miesięcy? Kiedy?

– Paradoksalnie po najgłośniejszych filmach, „Sponsoringu” Małgośki Szumowskiej i „Kobiecie z Piątej Dzielnicy” Pawła Pawlikowskiego.

Miała pani sporo szczęścia, poznając takiego niesamowitego gościa jak Paweł Pawlikowski.

– Cieszę się, że przyszło mi się z nim zetknąć. Miał ogromny wpływ na kształtowanie mnie jako aktorki, jest niezwykle inspirujący, ma olbrzymią wiedzę, takt, delikatność, rodzaj spokoju w reżyserii. To wspaniały artysta i człowiek. Spotkaliśmy się jeszcze przed „Kobietą z Piątej Dzielnicy”, wtedy Paweł szukał odtwórczyni głównej roli w innym projekcie, ale okazało się, że fizycznie nie pasuję do roli. Potem dopisał dla mnie rolę w „Kobiecie…”, nieistniejącą w pierwowzorze literackim. W oscarowej „Idzie” też nie miałam brać udziału, ale po premierze „Kobiety” Paweł zapytał, czy nie zaśpiewałabym kilku piosenek w jego nowym filmie. Wpadł na ten pomysł już w trakcie zdjęć do „Idy”. Wiadomo, dla niego chętnie zaśpiewałam.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 02/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. lech
    lech 10 kwietnia, 2016, 10:49

    Joasiu przeczytałem ten wywiad i jestem nim zachwycony. Wyłożyłas swoje credo klarownie i zrozumiale. Podzielam twoje poglądy i mam dla Ciebie podziw i wielki szacunek .do zobaczenia w teatrze filmach serialach i koncertach wokalnych których mi trochę brakuje. Pozdrawiam.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy