Jeśli nam szkołę zamkną, będzie po wiosce – mówią mieszkańcy wsi Tuszkowy Tuszkowy w gminie Lipusz pod Kościerzyną – 150 mieszkańców, sklep, remiza strażacka, przystanek autobusowy, a na wzgórzu, z którego widać jezioro Ostronko, szkoła funkcjonująca nieprzerwanie od 1819 r. Obok pruskiego budynku z czerwonej cegły postawiono w 1964 r. w czynie społecznym parterowy pawilon. Uczy się w nim obecnie dwadzieścioro dwoje dzieci od pierwszej do szóstej klasy, działa też zerówka i oddział przedszkolny liczący dziewięcioro wychowanków. Na początku grudnia ub.r. wójt poinformował jej pracowników o zamiarze zamknięcia placówki. Mieszkańców ta wieść postawiła na równe nogi. Skrzyknęli się z całego sołectwa i z najdalszych przysiółków na zebranie w ostatnią przedświąteczną niedzielę. Szkolna sala szybko wypełnia się po brzegi, brakuje krzeseł, spóźnialscy stoją pod ścianami i w przedsionku. Kobiety częstują świąteczną drożdżówką, parzą kawę, herbatę. Mężczyźni przed wejściem dyskutują zawzięcie. Spotkanie rozpoczyna przedstawiciel rodziców, lekarz Witold Ostrowski. Osiem lat temu sprowadził się z rodziną do Szklanej Huty. Dwoje dzieci posyła do szkoły w Tuszkowach. – Czasem nie doceniamy tego, co mamy, a mamy wielki skarb w postaci tej szkoły – mówi, zapraszając wszystkich na krótką prezentację. Najstarsze zachowane zdjęcie jest z 5 marca 1928 r. – nauczyciel otoczony wianuszkiem uczniów. Na kolejnych są powojenne roczniki: 1951, 1952, 1953, 1954 – granatowe mundurki i okrągłe, białe kołnierzyki. Kółko muzyczne z początku lat 60., wszyscy z akordeonami, tylko jeden chłopiec z mandoliną. Kółko rolnicze, hafciarskie. Zenon Kliszko w 1966 r. wręcza wsi Order Sztandaru Pracy II klasy za wspieranie partyzantów z Gryfa Pomorskiego. W 1944 r. wszystkich mieszkańców Tuszków wysiedlono, część wywieziono do obozu w Potulicach, a na terenie wsi utworzono poligon SS Westpreussen. Z ok. 500 osób wróciła połowa. – O! – woła ktoś – to przecież pan Edmund Meier, nasz „szkólny”. Ostry był, wymagający, kobiety były łagodniejsze. – Piotr, widzisz siebie? Stoisz z boku po lewej, rocznik 1957. A to moja teściowa, ta to się nie zmienia – dodaje ktoś inny. – A tę chałupę to pamiętam. Jakie wtedy śniegi były! I jeszcze ta stara figura stała. O! Mamy rocznik 1984; Romek, ale ty młody tu jesteś. I co ty masz na głowie za afro? – chichoczą kobiety. Nie ma wioski bez szkoły – To nie jest tylko miejsce nauki. Trudno określić, gdzie kończy się w naszej szkole nauka, a zaczyna wartość integracyjna. Jedno z drugim się łączy – mówi Roman Rolbiecki (dwoje dzieci w tuszkowskiej szkole). – My tu organizujemy zebrania, loterie, imprezy regionalne. Wszystkie dzieci chodzą na lekcje kaszubskiego. Nawet wywiadówki u nas wyglądają inaczej, nie tak sztywno i oficjalnie. Zajdzie rodzic do szkoły, kawę z nauczycielem wypije, porozmawia po naszemu, spokojnie. Zresztą oszustwa szkolne czy inne wybryki w Tuszkowach się nie zdarzają. Nikt tu się nie przemknie. Trafiali do nas uczniowie trudni, z innych placówek, i wychodzili na ludzi. Z doświadczenia wiem, że wsie, w których zlikwidowano szkoły, są na wymarciu… – Jeśli nam szkołę wezmą, będzie po wiosce – potakują mężczyźni. – Mówią nam, że nie mamy bazy, sali gimnastycznej. Ale mamy hol, w którym można ćwiczyć, a na zewnątrz jest boisko do piłki nożnej, betonowe do koszykówki, sami je zalewaliśmy. Nowa siatka, nowa brama, odnowiona elewacja, wszystko to naszymi rękami urządzone. Przycinaliśmy drzewa, nasze żony wyrywały zielsko, sadziły kwiaty, piekły ciasta, robiły zbiórki ubrań jak ostatnio, żeby tylko tych parę groszy dla szkoły zebrać. – Ja z synem Łukaszem pustaki aż z Wiela woziłem i nikt z nas nie pytał, za ile – uzupełnia siwy mężczyzna w ciemnej kurtce. – Tu nikt niczego nie niszczy, nie demoluje, bo przecież głupio nie szanować miejsca, które budował dziadek czy ojciec. Sam zbierałem kamienie po polach na naszą tysiąclatkę – tak, tak, nowy budynek powstał w ramach programu „Tysiąc szkół na Tysiąclecie” – Andrzej Knopik nie potrafi ukryć rozgoryczenia. Jego żonie Halinie też jest przykro, przez szkołę w Tuszkowach przewinęła się trójka ich dzieci. Martyna Kluk z miejscowości Czajki-Błoto wozi do oddziału przedszkolnego czteroletniego syna: – Nie wyobrażam sobie, żeby chodził gdzie indziej, tu czuje się jak w domu,










