Na Podkarpaciu potomkowie niemieckich kolonistów walczą o majątek po dziadach Tomasz Szczygieł zajmuje z żoną i synkiem mieszkanie na piętrze komunalnej czynszówki. Komorne płaci do kasy Towarzystwa Budownictwa Mieszkaniowego, ale wcale nie ma pewności, czy kiedyś nie zostanie wyrzucony na bruk. Na rogu ulic Jagiellońskiej i Grodzkiej w Nowym Sączu prowadzi niewielki, przejęty po ojcu, zakładzik – naprawia aparaty fotograficzne. Jeździ starym maluchem. Choć charakter ma pogodny i uważa się za optymistę, bywają dni, kiedy mu nerwy puszczają: – Komunistyczne państwo było złodziejem, a obecne postępuje jak paser, sprzedając na przetargach moją własność. Szczygieł jest przedstawicielem trzeciego już pokolenia, które zabiega o odzyskanie utraconego po wojnie rodzinnego majątku. Jak wynika z kroniki rodzinnej, protoplasta rodu pojawił się w Nowym Sączu w 1724 roku. Był zwykłym robotnikiem folwarcznym. Dzięki pracowitości i umiejętnościom cztery pokolenia Hansów, wśród których byli bankowcy, prawnicy i lekarze, dorobiły się dużego majątku. W 1939 roku stanowiło go kilka kamienic w mieście oraz kilkadziesiąt hektarów ziemi, należącej do Konstantego Aleksandra, z czego jedna trzecia przypadała na żonę Kornelię Aleksandrową z Hansów. – Dziadek był Polakiem z krwi i kości – mówi 31-letni dziś wnuk Konstantego, Tomasz. – W 1920 roku bronił Warszawy przed bolszewikami z I Pułkiem Strzelców Podhalańskich. Oto kolejne zaświadczenie – o uczestnictwie w bojach od Kocka do Lidy. Gdy wybuchła wojna, okupant zrobił go wójtem wsi Nawojowa, bo znał dobrze język niemiecki. Gdyby był choć cień podejrzenia, że dziadek coś kombinował z hitlerowcami, całe życie bym chodził ze spuszczoną ze wstydu głową. – Podpisał volkslistę, bo prosił go o to osobiście proboszcz parafii i działacze miejscowego ruchu oporu, którzy chcieli mieć na tym stanowisku swojego człowieka – poświadcza Józef Bieniek, autor szeregu prac o działalności ruchu oporu na Sądecczyźnie. Głos Bieńka – pracownika wywiadu AK w czasie okupacji ma szczególne znaczenie, gdy pisze: “Z uwagi na pełnioną funkcję, Konstanty Aleksander i jego rodzina byli szczególnie przez wywiad inwigilowani. (…) Działalność wójta charakteryzowała się maksymalną obroną interesów ludności polskiej oraz torpedowaniem, względnie osłabianiem wrogich polskiej racji stanu zarządzeń okupanta”. Nowosądecki Inspektorat Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej przedstawia konkretne fakty. Konstanty Aleksander obronił przed aresztowaniem i wywózką do obozu m.in. ówczesnego proboszcza Nawojowej, księdza Stanisława Kruczka, ręcząc zań własną głową. Pomagał partyzantom, wydawał lewe kenkarty ludziom ukrywającym się lub poszukiwanym przez gestapo. W swoich majątkach zatrudniał młodych mężczyzn, chroniąc ich w ten sposób przed wywózką do Niemiec. Ktoś jednak zdradził i w 1943 roku hitlerowcy karnie wysłali go na front wschodni. Po zakończeniu wojny wrócił do Nowego Sącza. W lipcu 1945 roku wraz z żoną i synem został przez polskie władze aresztowany i osadzony na dwa lata w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. Kiedy go w końcu po licznych interwencjach zwolniono, cały majątek jego i żony – jako porzucone mienie niemieckie – był skonfiskowany i rozparcelowany. Odwołania i prośby nie zdały się na nic. Chcąc odzyskać przynajmniej dobre imię, w 1947 r. Kornelia i Konstanty Aleksandrowie wystąpili do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu z wnioskiem o uniewinnienie od ciążącego na nich zarzutu zdrady ojczyzny. Świadkowie potwierdzili, że na niemiecką listę narodowościową wpisali się pod przymusem, a przedwojenny wójt Nawojowej to prawy Polak i prawdziwy patriota. Kornelię uniewinniono “z całego oskarżenia”, Konstantego – “wobec braku cech przestępstwa”. Podjęte na nowo starania o odzyskanie majątku skończyły się jednak fiaskiem. To było nasze Z czasem, jak się mówiło, włączyli się w nurt przemian socjalistycznej ojczyzny, ale zadra została do końca. Wnukowie przed snem słuchali opowieści o przedwojennym bogactwie i świetności, przeżywali wraz z dziadkiem grozę wojny i niesprawiedliwość nowej ludowej władzy, doceniając jednak, że pozwoliła ich ojcu, Władysławowi otworzyć i przez 30 lat prowadzić prywatny zakład zegarmistrzowski. Wprawdzie w wynajmowanym pomieszczeniu, ale w centrum miasta. Walkę o zwrot utraconego majątku kontynuowała córka Aleksandra. Daremnie pisała i pukała do dziesiątek urzędów i ministerstw. Biegły lata; na działce przy ul. Grunwaldzkiej stanął blok mieszkalny, obok niego parking. W Porębie na trzydziestu hektarach należących kiedyś do Aleksandra powstało osiedle
Tagi:
Teresa Ginalska









