Żaden profesjonalista nie ukrywa, że Polakom wyznaczono najtrudniejszy odcinek i że straty będą znacznie poważniejsze niż w Iraku Niespełna dwa miesiące temu salony polityczne i światową opinię publiczną obiegło stwierdzenie Zbigniewa Brzezińskiego, sprowadzające się do tego, że Polska jest aktualnie tylko trzeciorzędnym sojusznikiem USA. Ta wypływająca z głębokich analiz ocena niestety nie spowodowała u obecnych władz RP żadnych refleksji. Wprost przeciwnie – zarówno bracia bliźniacy, jak i ich współpracownicy obrazili się na wybitnego analityka i niestrudzonego orędownika spraw Polski w Stanach Zjednoczonych i świecie zachodnim. Refleksji i samokrytyki nie było, natomiast niemalże zaraz nastąpiło kilka, trudno uchylić się przed stwierdzeniem infantylnych, wypowiedzi i decyzji, potwierdzających niestety, że Polska gra na arenie światowej może nawet nie w trzeciej, ale w czwartej lidze. Przebywający razem z premierem Jarosławem Kaczyńskim w USA minister obrony oznajmił nad Potomakiem, że Polska wyśle do Afganistanu kontyngent liczący co najmniej tysiąc żołnierzy. Świat polityczny słuchał ze zdumieniem. Nie jest bowiem przyjęte, że minister suwerennego państwa wygłasza takie oświadczenie na terytorium innego. Bo gdzie atrybuty suwerenności na przykład? Stąd tylko krok do podejrzeń, że mówił to pod dyktando polityków państwa gospodarza. Poza tym musi paść pytanie, gdzie był premier rządu, bo to jemu przysługuje prawo do takiej decyzji – po zgodzie prezydenta państwa. Każdy rozsądny strateg dobrze się zastanowi, zanim zdecyduje się na prowadzenie działań wojennych w Afganistanie. Na tym górzystym i trudno dostępnym kraju połamali sobie zęby i Persowie, i Wielcy Mogołowie i inne, zdawałoby się wielokrotnie silniejsze od Afganistanu, państwa. W czasach zaś nowożytnych i Rosja, i Anglia po kilku próbach uznały, że podbicie tego terenu, a szczególnie utrwalenie na nim swojej władzy, to trud daremny i kosztowny. Granice Afganistanu wykreślono w XIX w. nieco sztucznie – szczególnie na południu. Rozległe górskie płaskowyże, gdzie zamieszkują, a częściowo koczują Pasztuni, podzielone są granicą polityczną między Afganistanem a Pakistanem. Jednak mieszkańcy tych górskich stepów nie mają najmniejszego zamiaru przyjąć granicy do wiadomości. Po prostu przenoszą się wraz z porami roku z jednej jej strony na drugą. Pasztuni (Patanie) stanowią około 50% ludności kraju. Jest też po kilka lub kilkanaście procent Tadżyków, Uzbeków, Beludżów, Chazarów oraz trochę Kazachów, Turkmenów, Persów, Baktryjczyków i szereg małych nacji. Północ Afganistanu to głównie wysokie i strome łańcuchy górskie. O ile górskie płaskowyże położone na południu umożliwiają jeszcze wytyczanie szlaków komunikacyjnych, aczkolwiek przeszkodami są liczne wąwozy, to już północ dzieli się praktycznie na wiele dolin górskich, z reguły bardzo długich i wąskich. Warunki życia sprzyjają fanatyzmowi religijnemu, system gospodarczy również. Inteligencja w naszym rozumieniu oczywiście jest, ale ludzie tej kategorii są nieliczni, mieszkają głównie w Kabulu. Bo już takie miasta jak Kandahar czy Herat to typowe ośrodki ortodoksyjnego islamu. A fanatyczni i ciemni mułłowie przeciwstawiają się wszelkim wpływom zewnętrznym. Afganistan przez długi czas po II wojnie światowej prowadził politykę uległości wobec Związku Radzieckiego, swego północnego sąsiada. Komuniści afgańscy zrobili prawdziwą niedźwiedzią przysługę wielkiemu bratu, przeprowadzając kolejny pucz i ogłaszając Afganistan republiką socjalistyczną. Bo tradycyjnie w tym państwie władzę było łatwo usunąć, ale znacznie trudniej ją sprawować. Pytanie, czy Rosjanie musieli bezpośrednio wkroczyć do Afganistanu, by ratować garstkę miejscowych komunistów, czy też lepiej byłoby dalej udzielać coraz większej pomocy gospodarczej i wojskowej, jest już typową dyskusją akademicką. Ale trzeba stwierdzić, że starali się wykorzystać wszystkie swoje atuty. W pierwszym rzucie wysłali dywizje składające się właśnie z Uzbeków, Turkmenów, Kazachów itp. Sądzono w Moskwie, że miejscowa ludność zacznie się z tymi żołnierzami fraternizować. Tymczasem fraternizacja zaszła tylko w drugim kierunku. W owym pierwszym rzucie jednostek radzieckich zaczęto odnotowywać narastającą dezercję. Wtedy większość tych wojsk wycofano, a w ich miejsce skierowano już dywizje sformowane z Rosjan i Ukraińców. W apogeum siły radzieckie w Afganistanie oceniano na równowartość przeliczeniowych 16-18 dywizji, czyli około 250 tys. żołnierzy. Miejscowa ludność bez względu na intencje żołnierzy i dowództwa zaczęła traktować Rosjan jak okupantów. Rzecz jasna Ameryka nie mogła przepuścić podobnej okazji. W sąsiednim Pakistanie, a również w innych









