Akcja w stylu IV RP

Akcja w stylu IV RP

Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka, po napadzie na swój dom chce stworzyć instytucję pomocy ludziom będącym w podobnych sytuacjach – Czy ma pan pozwolenie na broń? Zdaje się tego szukali u pana antyterroryści? – Nie mam ani ja, ani syn, ani córka, ani żona. Sądzę, że gdybym miał pozwolenie na broń, to nie moglibyśmy teraz tak rozmawiać. – Zna pan nazwiska oficerów dowodzących oddziałem ok. 30 antyterrorystów – uczestników akcji na pański dom? – Nie znamy żadnych nazwisk. Po zakończeniu całej akcji, kiedy mogłem już wstać z ziemi i nie miałem lufy przystawionej do głowy, jakiś oficer pokazał odznakę. Przedstawił też nakaz prokuratorski wkroczenia do mieszkania syna, ale nie mojego i córki, i powiedział: „Chyba będzie nas pan skarżył, bo nie mamy zgody na wejście”. Oczywiście – odpowiedziałem, że będę. O takich rzeczach jak nazwiska inicjatorów akcji dowiemy się może za lat sześć. Teraz nie mam nawet u kogo o to zapytać, kiedy nikt nie chce rozmawiać, wszyscy są niewinni i uśmiechnięci. – Co robiła brygada uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy po wtargnięciu wczesnym rankiem do domu? – Nie mogę stwierdzić, co robili, bo ja i czworo pozostałych domowników leżeliśmy twarzą do ziemi. Jest przepis, który mówi, że trzeba przeszukiwać dom w obecności mieszkańca, ale u mnie to się odbyło bez takiej obecności i dosyć niechlujnie. Na uwagę mojej żony: „Jeśli szukacie broni, to mamy jeszcze strych”, odpowiedzieli: „Na strych nam się nie chce wejść”. Mnie natomiast zdziwiło, że oficer wylegitymował tylko mnie, choć przyznał, że mnie poznaje i nazywam się Czarzasty, nie legitymował natomiast nikogo z pozostałych domowników, co również znaczyło, że intruzom chodziło o mnie, a nie jakiekolwiek podejrzenie padające na kogoś innego w moim domu. Spytałem: „Jeśli szukacie bandyty, to czemu nie sprawdzicie, kto tutaj mieszka?”. Oficer uśmiechnął się niewyraźnie, bo i cała sprawa była bardzo niewyraźna. Oni tak szukali, jakby niczego nie szukali. Czy to było zwykłe nieporozumienie? – Jednak największe podejrzenia, bo potwierdzone nakazem prokuratorskim, mieli w stosunku do pańskiego syna. Jego zakuli nawet w kajdanki. – Ale po godzinie zwolnili do domu. Jedyne środki wybuchowe, jakie przechodzą przez ręce mojego syna, to butelki z szampanem, bo jako student AWF dorabia, pracując jako barman. Zastanawiające jest to, że wchodząc do mieszkania syna, przestrzelili zamek. Mieszkanie było zamknięte, bo syn tam na razie nie mieszka, ale sąsiad, słysząc hałasy, wyjrzał na klatkę i powiedział, że za 10 minut może dostarczyć klucze. Antyterroryści woleli jednak strzelić w drzwi. Pomyślałem sobie, co mogli przeżywać moi sąsiedzi, emeryci. Nikt ich nawet nie przeprosił, choć akcja była przeprowadzona gwałtownie, brutalnie, w potoku ordynarnych wyzwisk. Więc ja sam ich przepraszam za całe zamieszanie. A co przeżywali inni mieszkańcy tej ulicy, kiedy zobaczyli przez okno 30 uzbrojonych gości w kominiarkach, którzy przełazili przez płoty… – Ta akcja dała sporo do myślenia i postanowił pan działać, już nie tylko w swoim imieniu. – Tak. Chcę założyć centrum monitoringu obywatelskiego, aby w przyszłości przy tego typu sytuacjach ludzie zlecający podobne akcje najpierw 50 razy się zastanowili. Trzeba stworzyć stronę internetową, uruchomić kancelarię prawną, zaprosić do współpracy ludzi, którzy będą takie przypadki spisywać i wysyłać do rzecznika praw obywatelskich, do dziennikarzy itp. Niech przedstawiciele państwa wiedzą, że nieustannie ktoś ich obserwuje. Nie winię policjantów za całe zajście, ale tych, co ich wysłali w sposób bezmyślny i z zastosowaniem środków niewspółmiernych do sytuacji. Dziś wiemy, że podobnych zdarzeń było ostatnio dużo więcej, tym razem jednak trafiono na kogoś, kto mówi „nie!”. – Czemu miałoby służyć takie centrum? – Powinno zająć się wszystkimi sytuacjami, kiedy źle zarządzane państwo krzywdzi obywatela. Moje przejścia mogą się przydarzyć każdemu, bez względu na to, jakie ma poglądy. Trzeba skończyć z takimi sytuacjami, kiedy po pokazowej i brutalnej akcji prasa podaje nazwiska „podejrzanych”, ośrodki władzy sugerują, że coś było na rzeczy, że nie ma dymu bez ognia, po tygodniu zaś wszyscy już zapominają, co się wydarzyło, bo sprawy nie ma. Wsadza się ludzi głośno, a po cichu zwalnia. To nie dotyczy tylko efektownych aresztowań z udziałem brygad antyterrorystów, ale różnych innych nalotów, np. izb skarbowych, albo zatrzymań w areszcie, kiedy ludzie siedzą po kilka miesięcy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2007, 2007

Kategorie: Kraj