Jakiej Polski chcą robotnicy

Jakiej Polski chcą robotnicy

Warszawa 04,05,2022 r, Juliusz Gardawski – profesor nauk ekonomicznych, socjolog, kierownik - Katedra Socjologii Ekonomicznej - Szkoly Glownej Handlowa w Warszawie. fot.Krzysztof Zuczkowski

W głowach ludzi nastąpiła rewolucja Prof. Juliusz Gardawski Panie profesorze, pisał pan o klasie robotniczej, że to klasa znikająca. Faktycznie znika? – To już nie jest ta dawna manual working class. Oglądałem linię produkcyjną Opla. Lśni podłoga, żywe kwiaty, sunie model za modelem, młodzi ludzie, po szkole średniej, niekiedy po licencjacie, montują w każdym inny element, bo każdy samochód jest inaczej skonfigurowany. A ja ze wzruszeniem wspominam moje badania w fabrykach, w których panował hałas, czuło się zapach oleju i metalu. Jako młody dziennikarz jeździłem składać gazetę do drukarni. Pamiętam pracę w Domu Słowa Polskiego, w nocy, w ołowiu, w huku maszyn drukarskich. – Moje najlepsze lata badań poświęciłem klasie robotniczej, publikacje z nich wyznaczały szczeble mojej drogi naukowej i przechodzę na emeryturę, w czasie kiedy ta klasa schodzi ze sceny. Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza! Niedawno zniknęła fabryka dźwigów osobowych na warszawskim Służewcu. Widziałem, jak były burzone jej mury. A ja tam prowadziłem badania świadomości ekonomicznej. Zapisały mi się w pamięci rozmowy z robotnikami puławskich Azotów, Kraśnika, Białegostoku, Żyrardowa, fabryk Górnego Śląska. Czyja fabryka, tego obyczaje Lubił pan te badania? – Bardzo! W pierwszym okresie transformacji stwierdziliśmy, że większość robotników przyzwala na pojawienie się gospodarki rynkowej, ale nie akceptuje niektórych jej kosztów społecznych, i tak było przez całą pierwszą dekadę transformacji, nawet w okresie wysokiego bezrobocia. Ta większość nie odczuwała nostalgii za gospodarką centralnie planowaną, pamiętała o nierytmiczności, marnotrawstwie, chociaż z drugiej strony jedna trzecia robotników dobrze wspominała przeszłość. Już pod koniec pierwszej dekady transformacji świat pracy zaczął się rozpadać na segmenty. Gdy prowadziłem w latach dwutysięcznych rozmowy w korporacjach należących do kapitału zagranicznego, w każdej znajdowałem inną kulturę organizacyjną. Amerykańska firma to stresowanie pracowników informacją o notowaniach giełdowych, niemiecka firma – inna kultura, francuska – także inna. Mógł pan przejechać się przez Górny Śląsk, tam gdzie te fabryki powstają, i spotkać całkowicie odmienne światy pracy. Taki heterogeniczny ustrój nazywamy wraz z Ryszardem Rapackim z SGH patchworkiem. Jak to wygląda w praktyce? – Przy słabym państwie, słabym przestrzeganiu przepisów prawa pracy, nowe korporacje o różnych logikach działania mogą doklejać się do systemu jak do patchworkowej tkaniny. To od korporacji zależy, w jakim stopniu stosunki pracy będą cywilizowane i czy będą przyjazne pracownikom. Volkswagen był cywilizowany, ale bez trudu można wskazać korporacje niechętne pracownikom. To nie brało się tylko z tego, że VW upodobał sobie pracowników w Polsce, ale dbały o to niemieckie związki DGB. One pilnowały, żeby u nas nie zrobiono poligonu dla podręcznikowego liberalizmu. Pamiętam moją rozmowę sprzed wielu lat z działaczem Solidarności w tych zakładach. Mówił, że podczas rekrutacji do Volkswagena zadawano pytanie o przynależność do związków zawodowych. Okazało się, że nie w celu usuwania związkowców, lecz przeciwnie. Firma ich szukała, bo chciała mieć w zakładzie cywilizowane związki, racjonalnie działające w imię interesu załogi. Zapewne miały na to wpływ naciski DGB. Nacisk zadecydował? A może przyzwyczajenie niemieckich menedżerów? – Być może, ale znam korporację skandynawską, która w kraju macierzystym współpracowała ze związkami, za to w Polsce radykalnie ograniczyła wolność związkową. Dlaczego? – Jak można sądzić, także dlatego, że skandynawskie związki nie były zainteresowane stosunkami pracy panującymi w ich korporacjach w Polsce. Do tego dorzućmy naszych młodych menedżerów, wykształconych na uczelniach ekonomicznych na starej, dwutomowej edycji „Ekonomii” Samuelsona i Nordhausa. Tam jest rozdział o związkach zawodowych, który dowodzi jednoznacznie, że związki zawodowe obniżają efektywność gospodarowania i ich działalność jest niekorzystna dla samych pracowników. Nowsze podręczniki mikroekonomii dają bardziej wyważony obraz, ale również kładą nacisk w większym stopniu na ryzyko związane z usztywnianiem płac i ograniczaniem racjonalizacji zatrudnienia przez związki niż na dodatnie efekty uzwiązkowienia. Tak dano studentowi do zrozumienia, że związki to instytucja, która jest raczej passé. Dlaczego nie ma związków? A pan jak uważa? – Odpowiem kontekstowo: jestem zwolennikiem modelu gospodarki rynkowej, ale koordynowanej, w której ważna rola ustrojowa przypada związkom zawodowym, istnieje dialog między pracą, kapitałem i administracją rządową. W Europie są to modele kontynentalny i skandynawski. Uważam też, że w modelu liberalnej gospodarki rynkowej, modelu anglosaskim, raczej niechętnym związkom, powinny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 24/2022

Kategorie: Kraj, Wywiady