W głowach ludzi nastąpiła rewolucja Prof. Juliusz Gardawski Panie profesorze, pisał pan o klasie robotniczej, że to klasa znikająca. Faktycznie znika? – To już nie jest ta dawna manual working class. Oglądałem linię produkcyjną Opla. Lśni podłoga, żywe kwiaty, sunie model za modelem, młodzi ludzie, po szkole średniej, niekiedy po licencjacie, montują w każdym inny element, bo każdy samochód jest inaczej skonfigurowany. A ja ze wzruszeniem wspominam moje badania w fabrykach, w których panował hałas, czuło się zapach oleju i metalu. Jako młody dziennikarz jeździłem składać gazetę do drukarni. Pamiętam pracę w Domu Słowa Polskiego, w nocy, w ołowiu, w huku maszyn drukarskich. – Moje najlepsze lata badań poświęciłem klasie robotniczej, publikacje z nich wyznaczały szczeble mojej drogi naukowej i przechodzę na emeryturę, w czasie kiedy ta klasa schodzi ze sceny. Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza! Niedawno zniknęła fabryka dźwigów osobowych na warszawskim Służewcu. Widziałem, jak były burzone jej mury. A ja tam prowadziłem badania świadomości ekonomicznej. Zapisały mi się w pamięci rozmowy z robotnikami puławskich Azotów, Kraśnika, Białegostoku, Żyrardowa, fabryk Górnego Śląska. Czyja fabryka, tego obyczaje Lubił pan te badania? – Bardzo! W pierwszym okresie transformacji stwierdziliśmy, że większość robotników przyzwala na pojawienie się gospodarki rynkowej, ale nie akceptuje niektórych jej kosztów społecznych, i tak było przez całą pierwszą dekadę transformacji, nawet w okresie wysokiego bezrobocia. Ta większość nie odczuwała nostalgii za gospodarką centralnie planowaną, pamiętała o nierytmiczności, marnotrawstwie, chociaż z drugiej strony jedna trzecia robotników dobrze wspominała przeszłość. Już pod koniec pierwszej dekady transformacji świat pracy zaczął się rozpadać na segmenty. Gdy prowadziłem w latach dwutysięcznych rozmowy w korporacjach należących do kapitału zagranicznego, w każdej znajdowałem inną kulturę organizacyjną. Amerykańska firma to stresowanie pracowników informacją o notowaniach giełdowych, niemiecka firma – inna kultura, francuska – także inna. Mógł pan przejechać się przez Górny Śląsk, tam gdzie te fabryki powstają, i spotkać całkowicie odmienne światy pracy. Taki heterogeniczny ustrój nazywamy wraz z Ryszardem Rapackim z SGH patchworkiem. Jak to wygląda w praktyce? – Przy słabym państwie, słabym przestrzeganiu przepisów prawa pracy, nowe korporacje o różnych logikach działania mogą doklejać się do systemu jak do patchworkowej tkaniny. To od korporacji zależy, w jakim stopniu stosunki pracy będą cywilizowane i czy będą przyjazne pracownikom. Volkswagen był cywilizowany, ale bez trudu można wskazać korporacje niechętne pracownikom. To nie brało się tylko z tego, że VW upodobał sobie pracowników w Polsce, ale dbały o to niemieckie związki DGB. One pilnowały, żeby u nas nie zrobiono poligonu dla podręcznikowego liberalizmu. Pamiętam moją rozmowę sprzed wielu lat z działaczem Solidarności w tych zakładach. Mówił, że podczas rekrutacji do Volkswagena zadawano pytanie o przynależność do związków zawodowych. Okazało się, że nie w celu usuwania związkowców, lecz przeciwnie. Firma ich szukała, bo chciała mieć w zakładzie cywilizowane związki, racjonalnie działające w imię interesu załogi. Zapewne miały na to wpływ naciski DGB. Nacisk zadecydował? A może przyzwyczajenie niemieckich menedżerów? – Być może, ale znam korporację skandynawską, która w kraju macierzystym współpracowała ze związkami, za to w Polsce radykalnie ograniczyła wolność związkową. Dlaczego? – Jak można sądzić, także dlatego, że skandynawskie związki nie były zainteresowane stosunkami pracy panującymi w ich korporacjach w Polsce. Do tego dorzućmy naszych młodych menedżerów, wykształconych na uczelniach ekonomicznych na starej, dwutomowej edycji „Ekonomii” Samuelsona i Nordhausa. Tam jest rozdział o związkach zawodowych, który dowodzi jednoznacznie, że związki zawodowe obniżają efektywność gospodarowania i ich działalność jest niekorzystna dla samych pracowników. Nowsze podręczniki mikroekonomii dają bardziej wyważony obraz, ale również kładą nacisk w większym stopniu na ryzyko związane z usztywnianiem płac i ograniczaniem racjonalizacji zatrudnienia przez związki niż na dodatnie efekty uzwiązkowienia. Tak dano studentowi do zrozumienia, że związki to instytucja, która jest raczej passé. Dlaczego nie ma związków? A pan jak uważa? – Odpowiem kontekstowo: jestem zwolennikiem modelu gospodarki rynkowej, ale koordynowanej, w której ważna rola ustrojowa przypada związkom zawodowym, istnieje dialog między pracą, kapitałem i administracją rządową. W Europie są to modele kontynentalny i skandynawski. Uważam też, że w modelu liberalnej gospodarki rynkowej, modelu anglosaskim, raczej niechętnym związkom, powinny
Tagi:
Azoty (Puławy), Białystok, biznes, filozofia społeczna, fordyzm, Górny Śląsk, gospodarka, historia lewicy, Juliusz Gardawski, kapitalizm, klasa kreatywna, klasa pracująca, klasa robotnicza, klasy społeczne, korporacje, Kraśnik, Lewica, manual working class, marksizm, migranci, nauki społeczne, neoliberalizm, Nowa Lewica, podziały klasowe, Polacy za granicą, polityka tożsamości, polonia, polski przemysł, poprawność polityczna, praca w Polsce, pracownicy, pracownicy najemni, prawa pracownicze, prekariat, protesty pracownicze, rynek pracy, Ryszard Rapacki, SGH, Służewiec, socjalizm, socjologia, społeczeństwo, stara lewica, walka klas, wojny kulturowe, zarobki Polaków, związki zawodowe, związkowcy, Żyrardów