Amerykańskie impresje

Amerykańskie impresje

Uderzyła mnie niska świadomość ekologiczna Amerykanów na Wschodnim Wybrzeżu – najbardziej zeuropeizowanej części USA

Mam nadzieję, że pani Eliza Sarnacka-Mahoney nie będzie żywić urazy, że wchodzę jej w paradę, pisząc o Stanach Zjednoczonych od strony socjologicznej, nie politycznej.

Byłem przez chwilę w Nowym Jorku, potem przemieściłem się samochodem do „Małej Polski” („Little Poland”), czyli New Britain, gdzie mieści się Central Connecticut State University, by znów znaleźć się w Nowym Jorku. Max Weber był zdania, że próżność jest chorobą zawodową profesorów, i nie mogę dać gwarancji, że choroba ta całkowicie mnie omija. Nie zapadłem na nią jednak tak głęboko (chciejmy w to wierzyć), by nie widzieć śmieszności prób traktowania subiektywnych spostrzeżeń jako uniwersalnie ważnych twierdzeń. Żywię mimo wszystko nadzieję, że gdy piszę o Ameryce, chociaż chwilami udaje mi się być sprawiedliwym wobec rzeczywistości. Opisuję rzeczy tak, jak je widziałem, nie zakładając kajdan political correctness ani żadnych innych.

Nowojorskie metro

Mówi się, że metro w Nowym Jorku jest najbardziej demokratyczną instytucją w USA. Naturalnie demokracja amerykańska ma bardzo niewiele wspólnego z demokracją jako taką. Fundamentem ideowym ustroju demokratycznego jest równość. Biorąc rzecz od strony rzeczywistości, a nie ideologii, dążenia do równości i kontentowania się nią w amerykańskim systemie i w społeczeństwie jest jak na lekarstwo. Demokracja amerykańska jest zoligarchizowana i silnie elitarystyczna. Tworzy enklawy bogactwa, postępu technologicznego, naukowego itd., w których skrywa się potęga Ameryki. Niemniej są to tylko enklawy. Howard W. French robi zarzut Indiom, że „cierpią na poważne niedostatki demokracji (…), jeśli chodzi o względnie równy udział obywateli w korzyściach płynących ze wzrostu gospodarczego” (PRZEGLĄD nr 29/2023). Gdyby French zechciał przyjrzeć się dokładniej własnemu krajowi, zobaczyłby, że ten zarzut nie omija także USA. Jako pars pro toto może służyć coś tak powszechnego w Europie jak tani dostęp do internetu. W Stanach Zjednoczonych dostęp do sieci jest drogi. Dlatego wielu Amerykanów jest skazanych na wyszukiwanie miejsc publicznych, w których mogą z niej korzystać.

Nowojorskie metro można postrzegać jako demokratyczne w tym sensie, że do pewnego stopnia rzeczywiście zrównuje bogatych i biednych. A to dlatego, że poruszanie się samochodem po „nigdy niezasypiającym mieście” jest skrajnie kłopotliwe. Wszystko z powodu straszliwych korków. Oczywiście nowojorscy milionerzy (a jest ich całkiem sporo) nie korzystają z metra. Przechodzą po dywanie ze swoich luksusowych loftów do ogromnych, czarnych SUV-ów i, wiezieni przez szoferów, wolniutko zmierzają do miejsc przeznaczenia.

Nowojorskie metro dostarcza z jednej strony wzruszeń natury estetycznej, ale z drugiej – wywołuje uczucie przygnębienia. Poruszające są występy artystów. Oniemiałem, gdy usłyszałem młodą wokalistkę wykonującą przebój Cindy Lauper „Girls Just Want to Have Fun”. Nie tylko ja. Ludzie nagle przystawali, zaczęli śpiewać i tańczyć. Zawsze już będę żałował, że nie wyjąłem telefonu i nie nagrałem choć kilku sekund występu tej artystki. Przygnębia z kolei liczba osób chorych psychicznie, krzyczących w metrze. Powodujących, że ludzie przesiadają się do innych wagonów, nie wiedząc, czy na przemocy werbalnej się skończy. Dojmujący jest fakt, że w amerykańskim „systemie” ochrony zdrowia ci chorzy nie mają praktycznie żadnych szans na otrzymanie pomocy.

Nie stać ich na leczenie.

Pod względem przejrzystości kierunków jazdy poszczególnych linii nowojorskie metro nie może się równać z wiedeńskim, londyńskim czy paryskim. Zasadnicza informacja, że dany skład jedzie w kierunku uptown lub downtown, jest wystarczająca dla mieszkańców, ale nie dla odwiedzających Nowy Jork. Tym, co naprawdę uderza, jeśli chodzi o metro, nie są bynajmniej autentycznie wielkie i legendarne szczury swobodnie się tam przechadzające. Zadziwiający jest fakt, że znaczna część młodszej populacji nowojorczyków nie płaci za przejazdy. Zamiast uiszczać opłatę, przeskakuje ponad barierkami. Dzieje się to wszystko na oczach służb, które nie reagują. W kraju, w którym każdy może być uzbrojony w broń palną, kontroler biletów byłby zawodem nie tyle podwyższonego, ile skrajnego ryzyka. Nic więc dziwnego, że nikt nie kwapi się do egzekwowania należności. Pytanie, jak to wpływa na tych, którzy wciąż płacą.

W metrze rozpoczyna się też jeden z najdokuczliwszych procesów, jakim człowiek jest poddawany, przebywając na „ziemi prawie obiecanej”. To proces mrożenia.

Krioterapia dla każdego

Można odnieść wrażenie, że Amerykanie, gdy na zewnątrz temperatura osiąga 30 st. C, za punkt honoru stawiają sobie sprawienie, aby w pomieszczeniach było 16 st. Jasne jest, że musi to prowadzić do ekscesów w użyciu klimatyzacji. Tłoczy ona lodowate powietrze w głowy, karki, plecy, klatki piersiowe. Tak jest w metrze i w teatrach na Broadwayu, w restauracjach oraz w salach uniwersyteckich i konferencyjnych. Tak jest wszędzie. Próba zamówienia napoju niewypełnionego po brzegi kostkami lodu budzi u obsługi spore zdziwienie. Trzeba się tłumaczyć, że jest się z Europy, i wówczas można otrzymać – podany z uśmiechem politowania – napój w normalnej temperaturze. Gdy wchodzi się do sklepów, uderzają promocje wielkich worków z lodem. Można je mieć już za 7 dol. (plus podatek, który jest zróżnicowany, dlatego nigdy do końca nie wiadomo, ile człowiek zapłaci w amerykańskim sklepie, szczególnie gdy przemieszcza się ze stanu do stanu). Pytałem kilkoro Amerykanów, jak znoszą ekscesy związane z różnicą temperatur. Odpowiedź: co roku zawsze na początku sezonu letniego jestem chory/chora, potem jest już w porządku. Nie doszukałem się u żadnego z rozmówców (niektórych bardzo wykształconych) refleksji, ile energii elektrycznej trzeba zużyć do mrożenia otoczenia. Generalnie uderzyła mnie niska świadomość ekologiczna Amerykanów na Wschodnim Wybrzeżu – najbardziej zeuropeizowanej (cywilizowanej?) części USA.

Ekologia

Woda lejąca się z kranu w kuchni podczas wykonywania czynności w innych pomieszczeniach jest czymś, co widziałem na własne oczy. Nie było to może najgrzeczniejsze, ale pobiegłem wodę zakręcić, bo psychicznie było to nie do udźwignięcia. Woda w USA jest śmiesznie tania, czasem w ogóle darmowa. Nie mam poczucia, że dla rozmówcy przekonujący był argument, iż nie tyle pieniądze są ważne, ile coraz większy deficyt wody na świecie, istnienie ludzi oszalałych z pragnienia. Nie widziałem nikogo, kto w Ameryce myłby ręce na niemiecką modłę. Czyli: odkręcenie wody w celu zamoczenia rąk, zakręcenie wody, nabranie mydła, dokładne mycie rąk przez 40 sekund, odkręcenie wody, by spłukać ręce.

W firmowym sklepie flagowej amerykańskiej marki ekspedientka zdziwiła się, że nie chcę plastikowej torby. Że mam własną, pojemną i posiadanie jej to jeden z elementarnych ekologicznych odruchów Europejczyków. W odpowiedzi usłyszałem wypowiedzianą obojętnym głosem uwagę, że w mojej postawie „nie ma nic złego”. Ta obojętność mogła wynikać również z tego, że sprzedawczyni była czarnoskóra. W Ameryce zaś nadal istnieją wielkie pokłady rasizmu. Nie tylko rasizmu ludzi białych w stosunku do Afroamerykanów, który zresztą, wedle moich obserwacji, jest o wiele głębiej ukrywany, ale także rasizmu Afroamerykanów w odniesieniu do ludzi o białym kolorze skóry, który bywa jawny, czasem ostentacyjny. W każdym razie kino amerykańskie, które traktuję jako najskuteczniejszą instytucję zwalczającą rasizm w USA, ma jeszcze naprawdę wiele do zrobienia.

Autostrady

Ameryka słynie ze wspaniałych autostrad i dróg. Bardzo możliwe, że tak jest. Ale nie na Wschodnim Wybrzeżu, po którym się przemieszczałem. Infrastruktura jest tam bardzo zaawansowana wiekowo. Jej konserwacja polega na łataniu ubytków w jezdni. Jaki daje to efekt, gdy jedzie się samochodem, każdy może sobie wyobrazić. Na tym tle podróż drogą szybkiego ruchu S7 z Krakowa do Warszawy to prawdziwy komfort. Przy tym wszystkim amerykańskie autostrady, po których się poruszałem, są płatne.

Niezapomniana była stacja benzynowa, przy której zatrzymałem się, by uzupełnić paliwo. Trudno uwierzyć, że w XXI w. taka placówka może funkcjonować w USA. Kojarzyła się raczej z Ameryką Południową sprzed pół wieku. Skorzystanie tam z toalety było prawdziwym wyzwaniem. Od znajomych dowiedziałem się, że powinienem być zadowolony, bo toaleta była otwarta.

Jadąc, czułem się dziwnie, bo odnosiłem wrażenie, że jestem jedyną osobą, która przestrzega przepisów i ograniczeń prędkości (w USA „doktoryzowałem się” z kodeksu drogowego, aby nie popełnić jakichś głupich błędów). Ponieważ jechałem z przepisową prędkością, a wszyscy inni z dużo większą, poruszałem się prawym pasem. Ma to jednak tę wadę, że można nieoczekiwanie znaleźć się w przyautostradowej miejscowości, gdyż prawy pas dość często staje się nagle pasem zjazdowym. Wyciągnąłem z tego wnioski i po jakimś czasie sunąłem już pasem środkowym. Ponieważ ciągle jechałem z przepisową prędkością, wyprzedzający mnie amerykańscy kierowcy nie byli ze mnie zadowoleni.

Enklawy

Wspomniałem już, że w Ameryce istnieją enklawy, w których otrzymuje się produkty najwyższej klasy. Pomijam teraz biznes, sferę technologii, naukę. Zwracam się w stronę sztuki. Zdradziłem się już kiedyś, że miałem epizod studiowania teatrologii. W związku z tym widziałem dużo wybitnych przedstawień. Jednak to, co zobaczyłem na Broadwayu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Trudno opisać kunszt, jaki prezentują broadwayowscy aktorzy w szlagierze „New York, New York”. To, jak grają, jak śpiewają, jak tańczą, jak stepują. Wyszedłem przekonany, że w teatrze nic lepszego w życiu już mnie nie czeka. Nie mogąc jednak się powstrzymać, zaryzykowałem rozczarowanie i poszedłem na Broadway jeszcze raz. Na znane wszystkim „Pół żartem, pół serio” („Some Like It Hot”). Przedstawienie przebiło „New York, New York”. Łyżką dziegciu są ceny biletów. Przypominają, że zanurzyliśmy się w świat twardego kapitalizmu i trzeba bardzo się nagimnastykować oraz mieć dużo szczęścia, aby kupić bilet w sensowniejszej cenie, nie za 250 dol.

Niedoścignioną dla reszty świata świątynią sztuki operowej jest Metropolitan Opera. Z jednego z filmów Woody’ego Allena dowiadujemy się, że gdy słucha on Wagnera, od razu ma ochotę najechać na Polskę. Nie cierpię na tę przypadłość, więc nie miałem obiekcji co do wysłuchania i zobaczenia w Met „Latającego Holendra”. Zresztą w obsadzie w głównej roli występował Tomasz Konieczny. Pod względem muzycznym i wokalnym przedstawienie wybitne. Zostawia tylko niedosyt pod względem choreograficznym. Jest zbyt statyczne. W tym sensie „Latający Holender”, którego widziałem w Berlinie – w zachwycającej inscenizacji (obraz w obrazie) Philippa Stölzla – oraz „nasz” warszawski w reżyserii Mariusza Trelińskiego górują nad nowojorskim.

Nie sposób nie wspomnieć o dwóch światowej klasy muzeach. Pierwsze to MoMA – Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w którym po raz kolejny dane mi było podziwiać obrazy Marka Rothko. Drugie to Metropolitan Museum of Art. Tutaj ciekawostka: „Cyprysy” van Gogha przegrywały, jeśli chodzi o zainteresowanie, z wystawą „Karl Lagerfeld: A Line of Beauty”. Twórczość Lagerfelda była motywem przewodnim Met Gali 2023 – modowych Oscarów. To na tę wystawę była lista oczekujących, na którą należało się zapisać. Wejście po otrzymaniu zapraszającego SMS-a.

Końcowa refleksja

Zanurzając się na moment w morzu wielokulturowego amerykańskiego społeczeństwa, w rozwiniętej części USA, nie odnosi się wrażenia, że góruje ono nad Europą. Europejska demokracja wydaje się projektem o wiele bardziej egalitarystycznym i po prostu sprawiedliwszym. Rozwiązania amerykańskie niekiedy zdają się nie nadążać za upływem czasu. Sztandarowy przykład można wskazać w sferze finansów. W USA wciąż funkcjonują i świetnie się mają czeki. W każdym razie Europejczycy ustawiający się w kolejce do przekroczenia amerykańskiej granicy w poszukiwaniu lepszego życia to dawno przebrzmiała historia. Tylko przedstawiciele tamtejszej służby granicznej zdają się tego nieświadomi. Wciąż przybierają marsowe miny, wpuszczając Europejczyków do USA.

Fot. Piotr Kimla

 

 

Wydanie: 2022, 2023, 33/2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy