Naprawa państwa według prawicy

Naprawa państwa według prawicy

Prawicowy program naprawy państwa to w gruncie rzeczy program zdobywania i utrzymania władzy

Jesteśmy świadkami zdominowania sceny politycznej przez pewien typ ideologii (przez pewien sposób myślenia o polityce), który dość powszechnie określa się jako prawicowy. Jednym z podstawowych elementów tej ideologii jest projekt gruntownej naprawy państwa. Ideologia naprawy wyrażana jest przez dwa odrębne, zwalczające się wzajemnie nurty polityczne. Jeden można określić jako konserwatywno-populistyczny, a drugi jako konserwatywno-liberalny. Ten pierwszy ma w ręku instrumenty władzy.
Charakteryzując obóz rządzący jako populistyczny, nie używam tego terminu w charakterze inwektywy. Ma on po prostu opisać określony typ polityki – takiej, która dobrze pasuje do wyobrażeń, obaw i nadziei gorzej politycznie wykształconej, ale znacznej części społeczeństwa, przy czym polityka ta nie krępuje się zbytnio prawami ekonomii, prawami człowieka, tradycją demokratyczną, opinią międzynarodową czy zasadami przyzwoitości. Obiecuje ona podjęcie działań mających przynieść natychmiastową ulgę wielkiej rzeszy pokrzywdzonych obywateli, co ma zyskać jej łatwy poklask tzw. mas.
Nie można jednak nie zauważyć, że w przewodzącej populizmowi partii, czyli w PiS, działają, przynajmniej na razie, pewne samoograniczenia, które ją powstrzymują przed zbytnim radykalizmem w polityce gospodarczej i międzynarodowej. Niemniej projekt prawicowy wzbudza silne obawy w różnych kręgach społeczeństwa i gwałtowną, często nieprzebierającą w słowach krytykę.

Defekty życia społecznego i politycznego w Polsce

Podstawą przedstawianego przez ideologów prawicowych projektu „gruntownej naprawy państwa” jest krytyka rzeczywistych defektów życia społecznego i politycznego w Polsce, defektów stanowiących źródło głębokiego niezadowolenia ze stanu III Rzeczypospolitej, jakie wyraża bardzo duża część, a właściwie większość polskiego społeczeństwa. Krytyka dotyczy:
– niesprawiedliwego podziału owoców transformacji,
– zaniedbania potrzeb słabszych grup społecznych, których prowadzona polityka gospodarcza pauperyzowała lub też nie stwarzała dla nich żadnych rzeczywistych możliwości rozwojowych,
– złego działania instytucji państwa – przede wszystkim aparatu sprawiedliwości, a także korupcji w biurokracji państwowej i samorządowej,
– złego działania instytucji społecznych – szkolnictwa, służby zdrowia i innych służb,
– nierzetelności mediów, które pozostają pod dużym wpływem różnych grup interesu.
Lista zarzutów nie jest pełna. Poszczególne środowiska, np. rolnicy czy środowiska pracownicze, mają też różne szczególne powody do niezadowolenia z tego, co spotykało je w III Rzeczypospolitej.
Autorzy prawicowego projektu wyrażają głośno tę krytykę, atakując zwolenników III Rzeczypospolitej jako obrońców status quo. A właściwie atakując tak wszystkich swoich przeciwników, przeciwstawiając im idee IV Rzeczypospolitej, w której wszystko to będzie naprawiane.

Magiczne słowo „układ”

Projekt naprawy opiera się na pewnej diagnozie przyczyn niepowodzeń III Rzeczypospolitej. Można ją chyba streścić w sposób następujący:
– Polska to kraj przeżarty korupcją i przestępczością, opanowany przez agenturę, niezdolny do skutecznego radzenia sobie z własnymi problemami. Dlatego właśnie wszelkie instytucje, w tym urzędy, sądy, szkoły, policja, media i placówki naukowe działają wadliwie.
– Praprzyczyną tej sytuacji jest nierozliczenie z przeszłością i powstały w związku z tym „układ.” „Układ” ów doprowadził do nędzy liczne grupy społeczne, ponieważ rozkradł społeczny majątek i niemałą jego część wyprzedał za bezcen cudzoziemcom. Nie umiał też lub nie chciał bronić polskich interesów w Europie i na świecie. Do walki z tym „układem” stanęli prawdziwi patrioci, ludzie głęboko uczciwi, którym dobro narodu rzeczywiście leży na sercu.
– „Układ” to nie jest jakaś abstrakcyjna kategoria – są to całkiem dobrze zdefiniowane środowiska ludzi związanych z obalonym ustrojem – „postkomuniści”, agenci służb specjalnych, skojarzeni z nimi biznesmeni oraz ich zdradzieccy poplecznicy z ruchu „Solidarności”. Ludzi tych nie trzeba daleko szukać – są zarówno bardzo wysoko, jak i bardzo nisko – w zakładach pracy, gminach, spółdzielniach mieszkaniowych itd.
Warto zauważyć, że pogląd taki podzielany jest przez trzy główne odłamy nurtu konserwatywno-populistycznego – nie ma pod tym względem różnic między PiS a Samoobroną i LPR. Partie te łączy sposób myślenia na temat stanu państwa, a więc trudno się dziwić, że tworzą się między nimi jakieś formy porozumień programowych.
Zresztą pogląd ten znajduje częściowe poparcie nie tylko wśród zwolenników nurtu konserwatywno-populistycznego, ale także w nurcie konserwatywno-liberalnym. Przykładem może być następująca wypowiedź Jana Marii Rokity na temat autonomii wyższych uczelni: „To był oczywisty błąd. Jak się daje autonomię czemuś, co jest zdegenerowane, to ta autonomia tylko utrwali degenerację. Najpierw jakiś obszar trzeba uzdrowić personalnie i strukturalnie, a dopiero potem dać mu autonomię” (cytat przytoczył Marian Filar w „Gazecie Wyborczej” 23.11.2004 r.).
Diagnoza sytuacji w Polsce za pomocą kategorii „układu” to pewien wariant wyjaśnień zła społecznego w kategoriach przestępczej zmowy ukrytych sił – popularny w różnych krajach i w różnych momentach historycznych, a nie tylko w Polsce (por. takie kategorie jak „żydokomuna”, „masoni”, „spisek imperialistyczny”, „spisek komunistyczny” i in.). Wyjaśnienie to ma wiele zalet.
Jest ono proste, klarowne, dopasowane do zasobu wyobrażeń i doświadczeń przeciętnych obywateli. Opis „układu” ujęty jest w terminach, które dobrze korespondują z utrwalonymi uprzedzeniami, niechęciami lub preferencjami (np. niechęcią biednych wobec bogatych, przegrywających wobec wygrywających, „naszych” wobec „obcych” itp. – por. też opozycja liberalni vs. solidarni). Korespondują także z potocznymi wyobrażeniami o przyczynach osobistych niepowodzeń.
Ważną jego zaletą jest też to, że sprzyja społecznej mobilizacji, ponieważ zawiera treści, które mają służyć tworzeniu wspólnej społecznej tożsamości większych grup (wspólne „my”). Owa wspólna tożsamość budowana jest przez aktywizowanie wyobrażeń wspólnoty doświadczeń historycznych (heroicznych, martyrologicznych) i kulturowych (rola „ludowego katolicyzmu”, w tym jego najbardziej zacofanych form jak w środowiskach Radia Maryja), wspólnego wroga (wewnętrznego i zewnętrznego), wspólnego celu (pokonania „układu” i osiągnięcia dzięki temu korzyści).
W budowaniu tożsamości grupowej szczególnie istotną rolę odgrywa wyobrażenie wspólnego wroga. Takim wrogiem są przede wszystkim twórcy „układu” – postkomuniści i agenci. Dlatego tak bardzo ważne są działania ukierunkowane na moralne, polityczne, a może i administracyjne ich zwalczenie – znakomitym środkiem do tego celu jest masowa lustracja, oskarżenia wobec winnych o „zbrodnie komunistyczne”, dezawuowanie i kompromitowanie wybitnych postaci opozycji i ruchu „Solidarności”, a nagradzanie tych działaczy „S”, którzy pozostawali w głębokiej opozycji do przywódców tego ruchu (przykładem jest lista pierwszych odznaczonych przez prezydenta osób).
Wyobrażenie wroga budowane jest także przez aktywizowanie tradycyjnych niechęci i lęków wobec sąsiadów i obcych. Może służyć temu rozbudowywanie wizji zamachu Rosji na naszą suwerenność gospodarczą, akcentowanie historycznego rewizjonizmu w Niemczech, przyrównywanie koncepcji rurociągu bałtyckiego do traktatu Ribbentrop-Mołotow, przedstawianie Unii Europejskiej jako zagrożenia dla naszej tożsamości narodowej i wartości konserwatywnych (bezbożność i amoralność) itp.
Tego rodzaju diagnoza sytuacji jest podstawą programu naprawy państwa.
Skoro zło w państwie wynika stąd, że zostało ono opanowane przez złych ludzi (tych, którzy dotychczas rządzili i ich ukrytych sojuszników – członków służb specjalnych, ubeków oraz skojarzonych z nimi biznesmenów – aferzystów), to naprawienie zła musi polegać na ich usunięciu i zastąpieniu dobrymi. A także na ściganiu i karaniu winnych.
Do realizacji tego celu konieczne jest zdobycie pełnej władzy, która umożliwi pokonanie oporu obrońców status quo. Tacy obrońcy są bowiem wszędzie – w mediach, w kręgach prawniczych, na ważnych stanowiskach państwowych, w samorządach, w szkolnictwie, na wyższych uczelniach, wśród naukowców, czyli w tzw. łże-elitach.
I znów warto zauważyć, że tego rodzaju logika naprawy zła społecznego nie jest niczym wyjątkowym ani w historii naszego kraju, ani w historii innych społeczeństw. Jest to idea rewolucji oparta na założeniu, że istniejący układ społeczny z jego hierarchią autorytetów, panujących zasad, norm i wartości jest sprzeczny z interesami większości społeczeństwa i dlatego trzeba się z nim rozprawić wszelkimi niezbędnymi środkami. W niektórych okolicznościach historycznych logika ta prowadziła do tragicznych konsekwencji, a nawet do zbrodni (jak np. rewolucja kulturalna w Chinach) – u nas do czystek stalinowskich, później do tzw. kampanii antysyjonistycznej.
Nie ma podstaw, aby już dzisiaj spodziewać się w Polsce aż takich wynaturzeń. Określony sposób myślenia może bowiem przynosić różne efekty w różnych historycznych kontekstach – w kraju, który jest członkiem Unii Europejskiej i który z tym członkostwem się liczy, w którym rozbudowane zostały instytucje demokratyczne, rewolucyjne praktyki prawdopodobnie nie mają zbyt dużych szans rozwoju. Zresztą nie można też zakładać, że ludzie obecnie rządzący Polską byliby skłonni, gdyby istniały takie możliwości, do czynów skrajnych. Niemniej doświadczenia demokracji bardziej zawansowanych niż nasza wskazują, że różne, nawet bardzo złe rzeczy, mogą się zdarzyć. W Stanach Zjednoczonych np. już w 1937 r. powstała komisja, której przewodniczył wrogi wobec Roosevelta senator Martin Dies – tzw. House Un-American Activities Committee (HUAC) – komisja ta wsławiła się takimi praktykami jak dręczenie świadków, uznawanie winy na podstawie koincydencji, zastraszanie uwięzieniem, zrujnowaniem reputacji i ruiną finansową tych, którzy odmawiali współpracy. Praktyki skierowane były przeciw związkom zawodowym, lewicy, instytucjom New Dealu. Zostały one jakiś czas później rozbudowane przez niesławnej pamięci komisję senatora McCarthy’ego, która terroryzowała Amerykę, przede wszystkim intelektualistów, przez długi czas. Wygląda na to, że myśmy mieli już namiastkę HUAC – teraz może nas czekać powtórka z McCarthy’ego. Intensywne przygotowania są w toku.

Zamach na autorytety

Sądzę, że nie jest kwestią sporną, iż państwo polskie rzeczywiście potrzebuje poważnych zmian. Trudno przecież twierdzić, że rzeczy szły w dobrym kierunku, dopóki do władzy nie dorwali się pomysłodawcy IV Rzeczypospolitej, którzy chcą wywrócić wszystko do góry nogami, lekceważąc dokonania ubiegłych 16 lat. W rzeczywistości większość społeczeństwa ma powody do niezadowolenia z obecnego stanu naszego kraju. Wszakże opisywany tu program naprawy niesie bardzo wiele poważnych zagrożeń. Na temat tych zagrożeń wypowiadało się publicznie wiele osób, więc nie warto na tej kwestii się tu zatrzymywać – ograniczę się do dwóch tylko obserwacji.
Przede wszystkim pragnę zwrócić uwagę na fakt, że prowadzona obecnie polityka godzi w coś, co można by określić jako kolektywny system znaczeń demokratycznego państwa prawnego. Podstawowe pojęcia, symbole i autorytety tego państwa ulegają przewartościowaniu. Jakie standardy mają na myśli premier i marszałek Sejmu, mówiąc o „wysokich kompetencjach do zajmowania stanowisk publicznych” nowo mianowanych ministrów? Jak rozumieją kategorię „uczciwość” i „uczciwe państwo” politycy powołujący do ważnych funkcji państwowych osoby ścigane za naruszenia prawa, w tym za nadużycia? Jaki sens nadają pojęciom „prawdziwość”, „odpowiedzialność za słowa”, „szacunek dla praw jednostki” albo „szacunek dla odmiennych opinii” parlamentarzyści? Co oznacza pojęcie wolnych i uczciwych mediów w ustach przywódcy rządzącej partii, który stwierdza, że Radio Maryja stało się częścią frontu, który ma szanse zmienić Polskę? Co to znaczy „odpowiedzialność za państwo”, jeśli odmawia się jej ludziom, którzy sprawując wysokie funkcje w instytucjach publicznych, nie zgadzają się ze stanowiskiem władzy? Jaką interpretację nadają pojęciom „dorobek naukowy” czy „autorytet intelektualny” ludzie, którzy uznają, że nie może on należeć do osób o nieakceptowanych przez rządzących poglądach lub życiorysach?
I znów nie można nie zauważyć, że ten zamach na autorytety społeczne i uznany system wartości nie jest wyłącznie dziełem rządzącej koalicji. Wspierają ją w tym przedstawiciele opozycyjnego nurtu prawicowego. Np. cytowany wyżej Jan Maria Rokita sygnatariuszom krakowskiego listu intelektualistów, którzy wyrazili sprzeciw wobec narastającego radykalizmu wśród centroprawicy zarzucił: „Wygadywanie głupot i nieprawd oraz działanie na polityczne zamówienie” (cytuję za „Gazetą Wyborczą”).
Można sformułować na podstawie tych przykładów jedną ogólną konkluzję: autorzy i realizatorzy projektu naprawy Polski nadają zupełnie inny sens dotychczas używanym pojęciom. Nadają, jak bohater „Alicji w krainie czarów” – Humpty Dumpty – takie znaczenia tym pojęciom, jakie sami uznają za stosowne.
Ten proces niszczenia istniejącego dotychczas kolektywnego systemu znaczeń dokonuje się za pomocą określonych praktyk językowych (w tym takich jak wprowadzenie pojęcia łże-elita), a także działań praktycznych – takich jak powoływanie określonego typu ludzi na wysokie stanowiska państwowe oraz demontowanie lub pozbawianie uprawnień instytucji, które dotąd cieszyły się społecznym autorytetem.
Każda rewolucja wymaga niszczenia istniejącego systemu znaczeń i budowania własnego, przewracającego do góry nogami sens dotychczas używanych pojęć. Rewolucja kierowana przez braci Kaczyńskich stara się dokonać tego samego. Wspiera ją w tym pewne niewielkie grono osób ze środowiska akademickiego i większe – ze strony mediów. O rewolucjach takich można powiedzieć, że na dłuższą metę chyba nigdy nie osiągały swego celu. Po jakimś czasie ich ideologowie i beneficjenci – np. marcowi docenci – poddani zostają społecznemu ostracyzmowi. Ich autorzy narażają się, mutatis mutandis, na proces „bandy czworga”. Lub niesławę, jak senator McCarthy.
Drugie niebezpieczeństwo, które, jak sądzę, wiąże się z prowadzoną polityką, wynika z faktu, że uprawianie władzy utożsamia się z walką o dominację nad politycznymi przeciwnikami i oponentami. Jest to bardzo prymitywny sposób pojmowania demokratycznej polityki. Jak pisał Bronisław Baczko: „Nowoczesna demokracja zakłada wypracowanie politycznych i społecznych form współżycia między autonomicznymi, wolnymi jednostkami, o równych uprawnieniach i równej godności” (2005, str. 239 1). Owe „formy współżycia” bywają bardzo różne. Wydaje się, że podstawowe różnice, z jakimi mamy tu do czynienia, można przedstawić jako dwa sposoby rozumienia polityki, które opisuje Giovanni Sartori. Jeden sposób polega na ujęciu polityki jako „stanu wojny” – w tym wypadku „perswazja jest na usługach siły, moc ustanawia prawo, rozwiązania konfliktu zaś szuka się przez pokonanie nieprzyjaciela…”. Według drugiego ujęcia polityka to stan „nastawiony na pokój”. W tym wypadku „siłę trzyma się w odwodzie… zaś do rozwiązania konfliktów dąży się za pomocą traktatów, sądów i zgodnych z prawem procedur” (Sartori, 1994, s. 61 2).
Otóż wiele wskazuje na to, że demokracja, w wersji rządzącej w Polsce prawicy, rozumiana jest jako „stan wojny” – polityka demokratyczna sprowadza się do walki między partiami czy frakcjami o uzyskanie przewagi, która umożliwia zwycięzcy realizację swoich celów politycznych i ekonomicznych. Wprawdzie dotychczas walka ta prowadzona jest zgodnie z regułami demokratycznej gry, ale tworzy ona w społeczeństwie klimat głębokich antagonizmów i nieustannych zmagań. W zmaganiach tych coraz większy uszczerbek ponoszą takie wartości jak uprawnienia jednostki i godność obywateli. Uboczną zaś konsekwencją klimatu antagonizmu jest drastyczne ograniczenie dostępu ludzi kompetentnych do stanowisk publicznych. Skoro bowiem życie publiczne jest areną bezwzględnej walki między „nami” a „nimi”, to głównym celem polityki kadrowej jest promowanie swoich, a rugowanie obcych, bez względu na to, co sobą przedstawiają – zjawisko dobrze nam znane z niedawnej nawet przeszłości. Jest to prosta droga do degeneracji systemu władzy.
Trzeba tu dodać pewne zastrzeżenie. Powyższa krytyka prawicowego programu naprawy nie zakłada, że w Polsce nie istniały lub nie istnieją układy. Tak jak we wszystkich chyba krajach świata i u nas tworzą się powiązania między polityką a biznesem, a także inne typy powiązań dotyczące urzędników, policjantów, księży, naukowców, lekarzy itd. Czasami powiązania te mają charakter przestępczy, co w ostatnich latach, dzięki działaniu odpowiednich służb (CBŚ, ABW, prokuratury), a nieraz także dzięki działaniom mediów, było wielokrotnie ujawniane (np. w Olsztynie, Łodzi, Opolu, Wyszkowie, na Wybrzeżu, a niekiedy – jak w przypadku mafii paliwowej – w skali kraju). Wiele powiązań nie ma jednak przestępczego charakteru, ale może mieć negatywny wpływ na działanie instytucji lub samopoczucie obywateli. Dlatego zwalczanie układów, dążenie do przejrzystości stosunków panujących w instytucjach jest działaniem pożądanym. Natomiast zupełnym nieporozumieniem jest traktowanie walki z układami jako głównego celu rządzących w Polsce sił. Można to uznać za kierowanie energii Polaków na manowce.

Słabość lewicy – siła prawicy

Powstaje pytanie, jak to się mogło stać, że po 17 latach stabilizowania się porządku demokratycznego w naszym kraju do władzy dochodzą formacje populistyczne, które do zaproponowania mają centralizację władzy i skupienie jej w rękach jednej partii, umocnienie skrajnie konserwatywnych, antyoświeceniowych żywiołów, politykę represji i mściwości wobec ideologicznych i politycznych przeciwników; formacje, które w mniejszym lub większym stopniu kontestują etos demokratycznego, europejskiego społeczeństwa?
Otóż wypada zdać sobie sprawę z tego, że populizm nie jest w Polsce czymś nowym i zaskakującym. Od długiego czasu w publicznej debacie pojawiały się ostrzeżenia, że niezadowolenie z przebiegu transformacji narasta, że wielu Polaków ma poczucie pokrzywdzenia przez system – szczególnie tych gorzej wykształconych, o mniejszej sile przebicia, ale nie tylko. Wiadomo też było, że w Polsce skłonności konserwatywne są dość silne. Ostrzegający zwracali więc uwagę na to, że tworzy to duży potencjał niezadowolenia z demokracji i że potencjał ten może przekształcić się w znaczną siłę polityczną, jeśli tylko znajdą się przywódcy, którzy potrafią siłę tę zmobilizować. I właśnie się znaleźli.
Zapowiedzią tego, co może się zdarzyć, była obserwowana od kilku już lat wzrastająca popularność Samoobrony. Obecnie formacje konserwatywno-populistyczne osiągają poparcie blisko 45% aktywnego elektoratu. A może i więcej.
Sądzę, że przyczyniło się do tego kilka okoliczności.
– Po pierwsze, przyczyniła się do tego społeczna i gospodarcza polityka prowadzona przez rządy III Rzeczypospolitej. Polityka ta w zasadzie ignorowała potrzeby i opinie dużych grup społecznych. Jednym z powodów owego ignorowania był zwykły egoizm klasowy. Dobrze urządzeni, osiągający sukces mało przejmowali się tym, że inni sobie nie radzą. To ich wina – twierdzili.
Ale polityka ta ignorowała przegrywających także dlatego, że jej zwolennicy ulegli znieczuleniu hasłami i poglądami neoliberalizmu gospodarczego, który upiera się przy mało realistycznej tezie, iż rozwój gospodarczy i awans finansowy elit musi przekładać się na pomyślność coraz szerszych kręgów społecznych. Teza ta ma bardzo ograniczone poparcie w faktach. W pewnym okresie historycznym, w pewnych krajach tak rzeczywiście się działo. Ale jest wiele dowodów na to, że może się dziać wprost przeciwnie.
Tak więc przywódcy reform w Polsce maszerowali do przodu, nie oglądając się za siebie i nie przejmując się tymi, którzy pozostają w tyle, widząc, że czołówka coraz bardziej się od nich oddala.
– Po drugie, sądzę, że istotną rolę w ukształtowaniu się obecnej sytuacji odegrała dominująca w publicznym dyskursie i politycznej praktyce definicja głównej osi konfliktu politycznego w Polsce. Według tej panującej przez 17 lat definicji, główną osią tego konfliktu nie były różnice pojmowania interesów społecznych, różny stosunek do modernizacji kraju, różne postawy wobec stosunków z Europą i z sąsiadami, różne pojmowanie moralności publicznej, różne podejście do indywidualnych wolności – osią tą były życiorysowo uwarunkowane różnice społecznej tożsamości. Różnice te ujmowano w kategoriach moralnych racji – jako przeciwieństwo między tymi, którzy stali po stronie słusznej sprawy (działaczami i zwolennikami „Solidarności”), a poplecznikami totalitarnego ustroju, którzy obecnie przefarbowali się na demokratów (postkomunistów).
Warto zauważyć, że pod tym względem polska droga wychodzenia z systemu autorytarnego różniła się zasadniczo od hiszpańskiej, gdzie konflikt o charakterze tożsamościowo-życiorysowym dość szybko został zażegnany, a scena polityczna ukształtowała się na zupełnie innych zasadach. W Polsce dominujące siły obecnego obozu rządzącego uczyniły ten konflikt bazą całej swojej polityki. Zabieg ten może być nader skuteczny, ponieważ był on ideologicznie, moralnie i politycznie przygotowany przez całą historię ostatnich 17 lat. Taka definicja głównego konfliktu politycznego w Polsce jest bardzo dobrym narzędziem do racjonalizacji polityki centralizacji władzy, czystek, represji, moralnego potępiania dla wszelkich głosów sprzeciwu wobec prowadzonej polityki.
– Po trzecie, u podstaw sukcesu konserwatywnej, populistycznej prawicy leży zniszczenie moralnego wizerunku III RP spowodowane, z jednej strony, przez pozbawiony zasad, a zarazem nieskuteczny sposób rządzenia ekipy SLD, a z drugiej – przez nieprzebierającą w środkach kampanię kompromitowania instytucji państwa, opartą na wyolbrzymieniach, przeinaczeniach, fałszywych oskarżeniach itp. Kampanię tę prowadziła opozycyjna prawica, wykorzystując do tego celu – bardzo efektywnie – nadzwyczajne komisje sejmowe i media.
– Po czwarte wreszcie, do sukcesu prawicy przyczyniła się pustka programowa i ideowa po stronie lewicy i centrolewicy. W gruncie rzeczy rzeczywistą ofertę dla społeczeństwa przedstawił jedynie obóz prawicowy, i to przede wszystkim jego konserwatywno-populistyczny odłam. Właściwie, oprócz braci Kaczyńskich, nikt nie przedstawił żadnej nowej, rozwiniętej, klarownie sformułowanej oferty dla Polski. Nic więc dziwnego, że duża część obywateli – właściwie większość społeczeństwa – odwróciła się od polityki, nie wzięła udziału w wyborach.

Co jest do zrobienia?

Popularność prawicowego, konserwatywno-populistycznego programu naprawy państwa bierze się stąd, że stanowi on pewną odpowiedź na problemy, które rzeczywiście nurtują polskie społeczeństwo. Krytyka tej odpowiedzi, atak na nią nie jest skutecznym sposobem osłabienia jej wartości w oczach obywateli. Rzeczywista zmiana polityczna nie jest możliwa, jeśli społeczeństwu nie zostaną przedstawione nowe, odmienne propozycje programowe, oparte na dobrym zrozumieniu sytuacji naszego kraju i jego obywateli.
Tworzenie teoretycznych podstaw, na których mogą oprzeć się konkretne programy polityczne, jest zadaniem intelektualistów. Takie role odgrywali intelektualiści w różnych krajach i różnych czasach. Wyniki ich poszukiwań stanowiły punkt oparcia dla tych, którzy chcieli podejmować praktyczne próby zmian – trzeba przyznać w imię bardzo różnych idei. Tak np. zainicjowany w Stanach Zjednoczonych przez Irvinga Kristola i kilka innych osób ruch umysłowy określony później jako neokonserwatyzm stał się intelektualną podstawą prawicowej polityki Ronalda Reagana, a obecnie George’a W. Busha.
Uważam, że przed środowiskami intelektualnymi w Polsce stanęły bardzo poważne pytania: Co i dlaczego poszło źle w trakcie naszej 17-letniej transformacji? Jakie są główne problemy, przed którymi obecnie stoi nasz kraj i jak te problemy powinno się rozwiązywać?
Problemy te, jak sądzę, mają charakter dylematów. Można je sformułować w postaci pytań:
1.Jak powinno się konstruować zasady polityki gospodarczej, która sprzyja szybkiemu rozwojowi ekonomicznemu, a zarazem sprawia, że z owoców tego rozwoju korzysta całe społeczeństwo, a nie wyłącznie jego stosunkowo nieliczne, uprzywilejowane grupy.
U nas, a także w innych krajach to zadanie bywa rozwiązywane jednostronnie. W Japonii np. od czasu objęcia pięć lat temu rządów przez premiera Koizumiego (który zastosował reaganowską politykę ekonomiczną) obserwuje się szybki rozwój: wzrastają zyski korporacji, wzrosło zatrudnienie młodzieży, znacząco podniosły się ceny ziemi. W Tokio gwałtownie przybywa luksusowych apartamentów. A równocześnie liczba Japończyków pozbawionych jakichkolwiek oszczędności podwoiła się, liczba osób korzystających z opieki społecznej wzrosła o jedną trzecią. Krytyczni obserwatorzy konstatują, że w Japonii rośnie „podklasa” (underclass) o bardzo niskich zarobkach, niewielu zabezpieczeniach, bez szans na zmianę swej sytuacji.
Zupełnie inna polityka prowadzona jest w krajach skandynawskich, gdzie ów dylemat udaje się rozwiązywać znacznie skuteczniej. Zapewnia ona rozwój gospodarczy, a zarazem utrzymuje system zabezpieczeń społecznych, który nie zostawia obywateli na łasce losu. A także chroni ich przed niesprawiedliwym traktowaniem przez drapieżnych pracodawców. Zagrożeniem takiej polityki społecznej jest osłabianie indywidualnej przedsiębiorczości, wytwarzanie postaw roszczeniowych oraz skłonności do pasożytniczego wykorzystania systemu. Jest to, co oczywiste, poważne wyzwanie dla jej realizatorów.
2.Jak doprowadzić do tego, aby państwo było silne i efektywnie zarządzane, a jego instytucje dobrze wywiązywały się ze stojących przed nimi zadań, takich jak zapewnienie bezpieczeństwa obywateli, ochrona praw pracowniczych, zapewnienie bezpieczeństwa działalności gospodarczej i obrotu handlowego, sprawne działanie służby zdrowia, rozwój infrastruktury komunikacyjnej itp., a zarazem aby państwo to nie ograniczało samorządności, nie ograniczało praw obywateli, nie stawało się represyjne.
3.Jak radzić sobie z kulturowymi sprzecznościami, w szczególności tymi, które dotyczą sfery moralno-obyczajowej i wywołują silne antagonizmy między tą częścią obywateli, dla której ważne są wskazania Kościoła katolickiego, i tą, która niezależnie od wyznawanej religii czy postawy światopoglądowej stoi na stanowisku liberalizmu i świeckiego humanizmu. Jak sprawić, aby antagonizmy te nie były rozwiązywane z pozycji siły.
Rządy w Polsce na ogół starały się ignorować te sprzeczności, natomiast obecny jednoznacznie opowiada się po jednej ze stron.
4. Jak wzmacniać pozycję międzynarodową naszego kraju, uwzględniając, że Polska powinna przyczyniać się do utrwalania jedności i solidarności krajów Europy, ale nie może zaniedbywać swych własnych interesów, że powinna dążyć do jak najlepszych stosunków ze swymi najbliższymi sąsiadami, a więc rozumieć ich perspektywę i interesy, mimo że ma z nimi także kwestie sporne.
Także w tym, jak i w poprzednich przypadkach mamy do czynienia z jednostronnymi nastawieniami. Ostatnio ta jednostronność zaostrzyła się, ponieważ wąsko rozumiane narodowe interesy zdają się dominować nad wszystkimi innymi perspektywami.
Myślę, że podstawowym warunkiem skutecznego rozwiązywania tych, a także innych niewymienionych tu dylematów jest dokonanie wielkiego prorozwojowego zwrotu – zwrotu, któremu walnie może dopomóc konstruktywna (co nie znaczy, że bezkrytyczna) współpraca z Unią Europejską, harmonijna kooperacja z wszystkimi sąsiadami, szeroka mobilizacja energii i kompetencji Polaków, mobilizacja ich kreatywnego potencjału. Omawiany wyżej prawicowy program naprawy popycha nas w zupełnie inną stronę. Nie jest to program naprawy. Jest to program zdobywania i utrzymania władzy.

Szanse zmian

Prawicowy projekt naprawy jest ciągle popularny, ponieważ wydaje się dobrze dopasowany do poglądów większości społeczeństwa. Społeczeństwo chciałoby mieć skuteczną, a więc silną władzę, chciałoby, aby ta władza była opiekuńcza (a więc taka, która daje coś obywatelom, a niczego im nie zabiera), chciałoby, aby była to władza sprawiedliwa (a więc taka, która rozliczy złoczyńców, odbierze niesłusznie zagrabione majątki, poniży tych, którzy się wywyższają), chciałoby, aby to była władza prawdziwie narodowa, a więc chroniąca nasze interesy przed zakusami obcych, upominająca się o nasze krzywdy, potwierdzająca godność i dumę Polaków. Nie wynika z tego wszakże wniosek, że prawicowy projekt ma poparcie społeczne zapewnione na długi czas. Jak tego obawia się red. Jacek Żakowski, który w swej niedawno opublikowanej poważnej analizie omawia czynniki sprzyjające trwałości obecnego reżimu.
Nie można jednak nie doceniać kilku faktów. Po pierwsze tego, że obóz rządzący jest rozdzierany wewnętrznie sprzecznymi interesami i ambicjami, a jego przywódcy mają bardzo ograniczone kompetencje, jeżeli idzie o zdolność porozumiewania się i negocjacyjnego usuwania sprzeczności. Wiąże się z tym prawdopodobieństwo szybkiego zużywania się jego politycznych możliwości. Po drugie, trzeba pamiętać, że poglądy ideologiczne większości ludzi są na ogół wewnętrznie zróżnicowane i niespójne (co już 40 lat temu empirycznie zademonstrował Philip Converse). W umysłach dużej części obywateli istnieją pewne przesłanki:
– do popierania państwa opiekuńczego, ale także popierania wolności ekonomicznej (rynku),
– do popierania wartości konserwatywnych, a równocześnie do popierania wolności jednostki,
– do akceptacji postsolidarnościowych tradycji i do „tęsknoty za PRL”,
– do godzenia się na pewne formy autorytaryzmu, a zarazem pragnienie demokracji.
Wskutek tej niespójności poglądów obywatele są podatni na oddziaływania propagandowo-perswazyjne różnych ugrupowań politycznych. Mogą być zatem podatni na inne projekty rozwiązywania polskich problemów, jeżeli te projekty będą racjonalnie pomyślane, dobrze dostosowane do potrzeb większości obywateli, jasno im przedstawione przez ludzi i środowiska, które wzbudzą ich zaufanie. Stworzenie takich projektów jest więc głównym zadaniem, jakie jest dziś na porządku dziennym.

Autor jest psychologiem społecznym, profesorem w Instytucie Psychologii PAN, przewodniczącym Rady Programowej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, członkiem Akademii Europejskiej i prezydentem Międzynarodowego Towarzystwa Psychologii Politycznej

1 B. Baczko, O demokracji i oświeceniu, w: Ideały nauki i konflikt wartości pod red. E. Chmielecka, J. Jedlicki, A. Rychard, wyd. IFiS PAN 2005
2 G. Sartori, Teoria demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994

 

Wydanie: 2006, 23/2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy