Ani sekta, ani partia władzy

Ani sekta, ani partia władzy

Przestrzegam przed wodzostwem, dlatego że wódz uwalnia podwładnych od myślenia

Krzysztof Janik, przewodniczący SLD

– Kandyduje pan na stanowisko przewodniczącego SLD…
– Byłoby nieuczciwe, gdybym po pół roku przewodzenia Sojuszowi wziął nogi za pas i uciekł z pola bitwy. W marcu, o czym warto pamiętać, nie było zbyt wielu chętnych, żeby wziąć odpowiedzialność za SLD. Teraz chętni są. No to trzeba stawić im czoła.
– Obejmując funkcję, obiecywał pan poprawę notowań SLD.
– W marcu notowania Sojuszu wynosiły około 6-7%. I szły w dół. Dzisiaj mamy trend wstępujący. Mówiłem od początku – nie liczę na cuda, liczę na to, że co miesiąc pół punktu, jeden punkt odbijemy w górę.

KONGRES – NOWI CZY STARZY?

– Co się zdarzy na kongresie?
– Zapewne będzie spór personalny, którego się nie boję, ale boję się, żeby nie przykrył całej reszty i nie był jedynym sygnałem wychodzącym w świat. Mam nadzieję na taką debatę, jakiej byłem świadkiem na kilku zjazdach powiatowych, w Opolu Lubelskim, Łęcznej, kiedy mówiono o dopłatach, o sytuacji na rynku pracy, o polityce socjalnej państwa. To jest ta dyskusja, przy pomocy której możemy przemówić do rodaków, pokazać, że się zmieniamy. Głównym błędem SLD było to, że w swej masie traktowaliśmy partię jako rzecz ważniejszą niż państwo. A kiedy wygraliśmy wybory, zawłaszczyliśmy to państwo. A sama partia była z ducha FJN-owska.
– Jaka?
– Taka, że obsadzała i koalicję, i opozycję, i rząd, i wszystko, co w państwie jest, chciała wypełnić swoimi ludźmi. To był podstawowy błąd w naszym myśleniu. I dlatego w samej partii, jak we Froncie Jedności Narodu, były poglądy i katolickie, i prawicowe, i lewackie. Byliśmy niewyraziści. Ten kongres spełni swoje zadanie, jeśli dokonamy na nim przełomu mentalnego. Sprecyzujemy, że jesteśmy lewicą, a nie FJN. Że jesteśmy przewidywalni, wiadomo, czego od nas oczekiwać. Po drugie zaś, jeśli pójdzie z kongresu sygnał, że SLD z pokorą traktuje swoją służebną rolę wobec społeczeństwa, że wiemy, iż nie jesteśmy sami, że nie wolno nam wszystkiego.
– Jak pan przekona takimi słowami aparat, który pali się do stanowisk, do brania? To jego wrodzona cecha.
– Rzecz polega na tym, że w Polsce jest stanowczo za dużo stanowisk znaczonych politycznie. Wytworzyło się takie przekonanie, że nie trzeba być fachowcem w żadnej dziedzinie, bo wystarczy, że się jest politykiem i to daje na chleb, a czasem też na masełko. Musimy od tego odejść.
– Ale przecież zjazdy regionalne pokazały, że tak naprawdę zmiany w SLD są nieduże.
– Protestuję! Jeśli popatrzymy na wojewódzkich liderów, okaże się, że poza Kazimierzem Chrzanowskim i Krystyną Łybacką reszta to ludzie stosunkowo nowi. Trudno przecież twierdzić, że np. Jacek Zdrojewski, szefujący mazowieckiemu SLD od marca, jest starą twarzą.
– Ci ludzie są w polityce od 15 lat. Trudno się spodziewać, by czymś nas zaskoczyli…
– Proszę nie odmawiać ludziom prawa do zmiany, do rozwoju. Na zachodzie Europy polityk z 15-letnim stażem to młodzieniaszek. A w SLD? Mamy trzydziestolatka Napieralskiego, który szefuje SLD na Pomorzu Zachodnim, mamy 25-letniego Garbowskiego na Opolszczyźnie… Mamy koktajl – młodości ze starymi wygami.
– A Leszek Miller?
– Polityka to także niemałe grono ludzi przegranych, którzy w którymś momencie podjęli niewłaściwą decyzję, postawili na niewłaściwego człowieka bądź zbyt późno zareagowali na złe postawy. W SPD pięć lat temu wielką nadzieją był Oskar Lafontaine. Przegrał, schował się w cień, dalej jest ważnym politykiem w Niemczech. Willy Brandt musiał odejść z powodu infiltracji jego najbliższego otoczenia przez Stasi. A jego pomniki stoją w miastach niemieckich! W polityce nie ma zerojedynkowych rozstrzygnięć. Dopóki Leszek Miller będzie posłem wybieranym w Łodzi, dopóty będzie politykiem.

CHARYZMA NA BIAŁYM KONIU

– Przysłuchiwałem się zjazdowi mazowieckiemu i tam pana nie oszczędzano. Wzywano do ustąpienia na rzecz Józefa Oleksego.
– Cieszy mnie, że toczy się jakaś walka personalna, bo to znaczy, że SLD nie jest trupem. Jeśli coś zmierza ku upadkowi, to znaleźć syndyka jest szalenie trudno. Jeżeli jest tylu kandydatów na przewodniczącego, takie emocje temu towarzyszą, to znaczy, że jest o co walczyć. Józef Oleksy to dobry kandydat, podobnie jak inni moi koledzy. Natomiast jest rzecz inna – powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki typ przywództwa jest potrzebny dzisiaj tej partii. Olbrzymiej, mającej dobrze rozbudowane struktury, sporo udziału we władzy, rządzimy w 11 województwach, w licznych powiatach, miastach, gminach. Czy więc może to być dalej partia wodzowska, za czym niektórzy tęsknią, czy nie? Ja przestrzegam przed wodzostwem, dlatego że wódz uwalnia podwładnych od myślenia. Kiedy go braknie, podwładni nie są zdolni do działania, co zresztą widzimy w SLD. Jest tu mnóstwo takiego zamieszania, bo brakuje albo uchwały biura, albo decyzji wodza… Spróbujmy więc trochę zdemokratyzować SLD, rozszerzyć kręgi kierownicze.
– Mówią że nie ma pan charyzmy, że SLD przydałby się lider bardziej wyrazisty.
– Nigdy nie byłem aktorem, nieszczególnie przepadam za sceną, raczej wykonywałem tu obowiązki autora scenariuszy, podpowiadacza i wcale się tego nie wstydzę. Czas jednak nastał taki, że ktoś musiał wziąć to wszystko na siebie – więc wziąłem. Mam świadomość celu, który postawiłem. Że, po pierwsze, musimy przejść przez najbliższe wybory, parlamentarne i prezydenckie, po drugie, w tym czasie wykreować nowe elity przywódcze w SLD. A czy urodzi się jakiś lider? Nie wiem. Lidera tworzą okoliczności. I to ekstremalne okoliczności. Jeszcze w nich nie jesteśmy.
– Dlaczego nie jesteście?
– Ta partia wbrew temu, co niektórzy – tak naprawdę nie zdając sobie z tego sprawy – proponują, nie może być ani klubem dyskusyjnym, ani gwardią przyboczną jakiegoś wodza. Bo wtedy ma się 3-5% poparcia. I to jest koniec. W kierunku sekty SLD nie idzie. Ale nie idzie też do zwycięstwa. Przy czym być wodzem w zwycięskiej bitwie, w momencie kiedy ta bitwa de facto została już rozstrzygnięta, jest bardzo łatwo. Najtrudniej być liderem, gdy trzeba rosnąć z 7-8% do bezpiecznych 18%.

LEWICA RAZEM

– Widzi pan szansę, że SLD odbuduje się do 18%?
– Szansa jest w porozumieniu na lewicy. Elektorat lewicy to nadal około 30% społeczeństwa. Z czego swoje poglądy w sondażach ujawnia połowa. Ten elektorat z trudem będzie sobie radził z wyborem między jedną, drugą czy trzecią partią lewicową. Najprawdopodobniej w takiej sytuacji w ogóle do wyborów nie pójdzie. Pokrzykiwania na naszych partnerów, do których możemy mieć urazę, są więc bez sensu. Tę kartę trzeba zamknąć, a jeśli ktoś nie umie jej zamknąć, to niech się wycofa z polityki.
– Którą kartę?
– Kartę podziału na lewicy. Budowanie tożsamości w opozycji do innych partii lewicowych jest drogą konfliktu bolszewików z mienszewikami. My jesteśmy dziś po tej stronie sceny największą partią i to my musimy zrobić wszystko, żeby na równych prawach lewica rozmawiała ze sobą. Gdybyśmy wspólnie powołali Obywatelski Komitet Lewicy, nasze szanse natychmiast rosną, bo ci, którzy nie wiedzą, czy przystojniejszy jest Marek Borowski, czy Izabela Jaruga-Nowacka, tracą podstawę do wątpliwości. I pójdą głosować. A wtedy może z tego powstać poważny klub parlamentarny, to może być druga siła polityczna. Bo rozmawiamy w grudniu – na razie prawica wyrasta na pierwszą.
– Przecież Marek Borowski nie dlatego nie chce się jednoczyć z SLD, bo ma muchy w nosie, tylko coś mu konkretnie przeszkadza. Co przeszkadza także wielu ludziom. To jest Pęczak, to są afery, coś z tym trzeba zrobić…
– To prawda. Jednak proszę nam nie odmawiać prawa do zmiany, do oczyszczenia się, robimy to konsekwentnie, nie czekamy, aż wrzawa w prasie ucichnie, tylko natychmiast zajmujemy jasne stanowisko, potrafimy od tego się odciąć.
– Od całej grupy większych lub mniejszych cwaniaków?
– Mam świadomość, że ten kongres nie będzie pod tym względem rozstrzygający. W sposób naturalny kolejnym krokiem stanie się układanie list do parlamentu i to będzie ten moment, w którym wielu kolegom powiemy: dziękujemy.

CAŁE ZŁO SLD

– Tu chodzi także o mechanizm, który funkcjonował w SLD i który premiował takich ludzi. To nie był tylko Pęczak, to był Jędykiewicz w Gdańsku, to było Opole…
– To było takie dziwne przyzwolenie na wykroczenia moralne, karne, kryminalne, tolerancja dla takich postaw, a nawet, powiedziałbym, pewna admiracja – o, jaki to zaradny facet… Otóż z tym zrywamy, tylko że to się musi dokonać przede wszystkim w mentalności ludzi. Po drugie, musimy zerwać z SLD jako ze środowiskiem towarzyskim. Było mnóstwo ludzi, którym daleko było do lewicy, do prawicy zresztą też, to wszystko było im zupełnie obojętne, ale w SLD mieli kolegów, jeszcze z czasów socjalizmu. I to się tak kręciło…
– Na pana też spływa odium „złego SLD”. Pan był sekretarzem generalnym, który tworzył tę partię, wyciągał tych ludzi do władzy.
– Nie uciekam od odpowiedzialności. Byłem sekretarzem generalnym w latach 1997-2001. Szliśmy wtedy do władzy, to była wielka armia. I wydawało się, że kilku ciurów, kilku łobuzów, którzy się przyłączyli, nie decyduje o jej jakości. Wtedy wydawało mi się, że po zwycięstwie w sposób naturalny to wszystko zostanie odepchnięte od wpływu na politykę. Tu warto oddać sprawiedliwość Leszkowi Millerowi – mimo rozmaitych nacisków zdecydowanie odmawiał powołania Andrzeja Pęczaka na cokolwiek… Natomiast nie ustrzegliśmy się takich rzeczy jak Opole czy rozmaite kwestie lokalne. Dzisiaj, nauczony tymi doświadczeniami, gdybym znalazł się w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się organizacja opolska dwa lata temu, tobym ją rozwiązał. Całą organizację. I odbudował, opierając się na tych, którzy nie zgadzali się na tamto zło.

SCENARIUSZE JANIKA

– Zapowiadał pan, że kandydując na przewodniczącego SLD, wystawi pan również swoją ekipę – kandydatów na wiceprzewodniczącego, na sekretarza generalnego. Tak będzie?
– Zgłoszę kandydatury. Jeśli kongres je wybierze – będę zadowolony. Jeżeli nie – przyjmę każdą decyzję. To nie jest tak, że mam jakichś wrogów w SLD, krytycy też mają miejsce w partii, co prawda, niektórzy nie potrafią wyrazić różnicy poglądów inaczej niż przez personalia, ale wierzę, że w końcu się rozwiną… W sprawach merytorycznych, nawet jeśli coś nas dzieli, będziemy dochodzić do porozumienia.
– Ale z Martensem to pan się nie dogada.
– Krzysztof Martens zrobił karierę na krytyce kierownictwa SLD. Natomiast musi jeszcze udowodnić, że potrafi kierować wojewódzką organizacją partyjną, bo na razie sukcesów tam jeszcze nie odniósł. Każdy, kto aspiruje do kierowania partią, musi wpierw udowodnić, że kierowana przez niego organizacja wyróżnia się pozytywnie na tle innych.
– Powiedział pan, że organizacja podkarpacka się nie wyróżnia. A jaka się wyróżnia?
– Dobre organizacje partyjne to takie, w których nie ma afer, a wygenerowane przez nie władze wojewódzkie są w czołówce polityki regionalnej w Polsce. Mogę więc dobrze mówić o szczecińskiej organizacji, marszałek tego województwa – bezpartyjny, z rekomendacji SLD – należy do najlepszych marszałków, to samo mógłbym powiedzieć o kilku innych województwach. Ale mógłbym też powiedzieć o województwach, gdzie straciliśmy władzę, bośmy się pokłócili… Na ogół o stanowiska.
– Mówiliśmy o pomyśle na wybory parlamentarne. Potem będą wybory prezydenckie…
– Jeśli chcemy być w drugiej turze, powinien być jeden kandydat. Widzę tu pewien scenariusz – dziś jest na poziomie przegranej w drugiej turze, na poziomie 4:6. Ale sytuacja w Polsce jest dynamiczna. Gdybyśmy mieli dobrego kandydata, który potrafiłby zjednoczyć szeroko rozumianą centrolewicę plus niemałe, milczące dzisiaj, środowisko centrowe, racjonalne, to zwycięstwo byłoby w zasięgu.
– Macie takiego kandydata?
– Mamy kilku. Tylko potrzebujemy nieco spokoju, nieco oddechu. Uważam, że my wszyscy powinniśmy się trochę cofnąć, my jako politycy SLD. Zawsze się gra o coś więcej niż tylko o własny interes. Gra się o kształt kraju, o to, żeby dokonywać takich wyborów, które są racjonalne i które w długiej perspektywie nam się opłacają.
– Pan mówi „cofnąć”? To powie pan ludziom na kongresie? Marek Dyduch mówił „Przeglądowi”, że w SLD jest czekanie na wodza na białym koniu, który przyjdzie i wygra wybory…
– Ależ nie mówię, że mamy się zgadzać z porażkami. Mówię, że trzeba mieć taktykę prowadzącą do zwycięstwa. Wiedzieć, co jest ważne.
– A co jest ważne?
– Dla SLD jest ważny silny klub parlamentarny w Sejmie kolejnej kadencji. Zwłaszcza przez pierwsze dwa lata. Zresztą w to, że ten Sejm przetrwa całą czteroletnią kadencję, wątpię. Mówię uczciwie – kiedy się przyglądam prawicy, to rzeczywiście pomysł PiS przywrócenia konstytucji kwietniowej z 1935 r. jest racjonalny, bo tylko wtedy nie oddadzą oni władzy. Bo oni ze sobą dłużej niż dwa lata nie wytrzymają. A jedynym ich programem będą igrzyska. Czyli atakowanie SLD.
– Nie obawia się pan komisji orlenowskiej?
– Nie boję się żadnej komisji. Według mojej wiedzy, nie byliśmy tutaj ani uczestnikami żadnych procesów, ani beneficjentami. Natomiast jeśli ludzie związani z SLD są jakoś w to umoczeni – to już ich sprawa. Sojusz nie bierze za to żadnej odpowiedzialności.
– Do tej pory dominował w SLD klimat bicia się w piersi, teraz jest tego coraz mniej.
– Bo przecież nie ma kryzysu Polski. Polska jest dobrze rządzona, odnotowuje na każdym polu sukcesy, nie mamy kłopotów w gospodarce. Natomiast jest kryzys wewnątrz SLD. Bierze się stąd, że nie potrafimy odnaleźć busoli ideowej. Mamy za mało wiedzy, żeby o tym dyskutować. A o czym się w takiej sytuacji dyskutuje? O nazwiskach. Czy Janik jest charyzmatyczny, czy nie jest. Tymczasem nadal jesteśmy partią rządzącą, największą częścią zaplecza rządu Marka Belki. Za który nie ma co się wstydzić.
– A warto bronić „twierdzy SLD”? To się opłaca? Mamy propozycję PiS delegalizacji Sojuszu, propozycję Jerzego Urbana samorozwiązania SLD… I?
– Problem polega na tym, żeby się nie wdawać w bójki poniżej pewnego poziomu. To są postulaty pokazujące bezradność intelektualną autorów. Nie mamy powodu uciekać z SLD. Owszem, ten szyld jest lekko zużyty, lekko sflekowany. Ale część ludzi przywiązała się do niego i kolejnej wolty nie zrozumie. Ten szyld trzeba odczyścić, odświeżyć. Trzeba zrestrukturyzować intelektualnie i mentalnie naszą partię. A jeśli w imię wyższego dobra, np. jedności lewicy, jej sukcesu, trzeba będzie ten szyld lekko schować czy też ustawić w jednym rzędzie z innymi – proszę bardzo. Natomiast pomysł, że oto powiemy 70 tys. członkom SLD: proszę państwa, te legitymacje są już nieważne, szukajcie sobie nowej partii, jest samobójstwem i głupotą.

Wydanie: 2004, 51/2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy