Wpisy od Artur Nowak

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Bp Życiński porównał mnie do Judasza

W polskim Kościele jest sporo kleru o słabej formacji, niewykształconego, nieznającego teologii. I on rządzi

Przedstawianie prof. Tadeusza Bartosia naszym czytelnikom byłoby nietaktem – zarówno wobec nich, jak i wobec profesora. Jego dorobek i intelektualna odwaga są dobrze znane, a dla wielu stanowią inspirację do dalszych poszukiwań. Wywiad rzeka z profesorem, której fragmenty prezentujemy, to lektura wymagająca i niełatwa. Zmusza do zadawania pytań: Dlaczego? Po co? Czy naprawdę musiał? Czy nie dało się inaczej? A gdy już się je zada – nie sposób nie czytać dalej.

Tadeusz Bartoś nie sypie anegdotami, które wywołują uśmiech. Mówi serio, tak jak pisze: z intelektualnym namysłem, z dystansem wobec siebie i instytucji, które współtworzył. Nie był dominikańskim bon vivantem, choć, jak sam przyznaje, nie od razu dostrzegł, czym naprawdę jest życie w zakonie, a właściwie w Kościele. To świat podporządkowany sztywnym regułom, wśród których na plan pierwszy wysuwa się uległość. Dopiero po latach, już jako dojrzały dominikanin, Bartoś zrozumiał, że funkcjonuje w systemie autorytarnym, który ma się dobrze w państwach niedemokratycznych.

Czytelnik szybko zauważy, że Artur Nowak nie stawia rozmówcy pod ścianą i nie celuje pytaniami w stylu brukowców. Dociekliwość dziennikarza, chęć poznania biografii i poglądów Bartosia są dopasowane do jego charakteru i intelektu. Niektórym może jednak zabraknąć ostrzejszego tonu lub choćby pytania: jak to możliwe, że taki umysł przez lata godził się na to, co głosi Kościół i Biblia? Dlaczego tolerował przepych instytucji, która od wieków stawia się ponad człowiekiem?

Książka podzielona jest wyraźnie na dwie części. Pierwsza to chronologiczna opowieść o drodze do zakonu i samym życiu zakonnym. Druga to już szersza refleksja: Bartoś i Kościół. Dogmaty i ludzie, którzy są poddani kościelnej strukturze lub ją umacniali, jak Jan Paweł II. Bo nawet jeśli ktoś w Kościele dąży do zmian, to najczęściej po to, by go wzmocnić, a nie umniejszyć jego rolę.

Droga Bartosia od ministranta po dominikanina z czasem zaczęła się zmieniać, a raczej załamywać pod wpływem lektur, obserwacji, własnych przemyśleń i… Co było tym „i”, niech czytelnik odkryje sam, sięgając po książkę pod znamiennym tytułem „Bóg odszedł z poczuciem winy”.

Bóg odszedł z poczuciem winy. Tadeusz Bartoś w rozmowie z Arturem Nowakiem, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

 

Prof. Tadeusz Bartoś

Kiedy wstąpiłeś do nowicjatu, miałeś okazję zobaczyć ten świat od środka. Przypomnijmy, gdzie odbyłeś tę formację.
– Nowicjat odbywał się w Poznaniu. A więc już będąc w duszpasterstwie, widzieliśmy tych nowicjuszy. Chłopcy wchodzili, wychodzili, szli na modlitwy, na nieszpory… mijaliśmy się. Były obłóczyny, klęczałem w garniturze i krawacie, zdjęli mi marynarkę, krawat, założyli habit, pas, szkaplerz – rytuał inicjacyjny. Kiedyś jeszcze zmieniano imiona, żeby panowie przeżyli jakby całkowitą przemianę: stary umiera, rodzi się nowy.

A kryzys?
– W pierwszych miesiącach nowicjatu byłem w szoku. To był paraliżujący konflikt poznawczy. Okazało się, choć docierało to do mnie powoli przez kilka miesięcy, że w ogóle cała ta zewnętrzna otoczka klasztoru, cały ten sympatyczny i zabawowy świat aktywności za klauzurą w ogóle nie istniał. Totalna pustka. Wszystkie zachowania regulowane stosownymi zasadami, cały dzień zaprogramowany co do minuty: rano wstajesz, idziesz na modlitwy, śniadanie, zajęcia wspólne, czas wolny, obiad, rekreacja i tak dalej. Całe życie określone z góry, totalna zewnątrzsterowność, skrajna heteronomia, brak możliwości prywatnych kontaktów, rozmów kuluarowych, jakiegokolwiek ducha swobody.

I ty się temu wszystkiemu grzecznie podporządkowałeś?
– Istnieją dwa typy podejścia, dwie strategie przetrwania w takiej zamkniętej grupie. Jedna zabawowa, chociaż to jest zakazane, a druga to ta nieludzka, formalna, czyli milczenie, modlitwa i posłuszeństwo. Albo uznanie, że reguły są, bo muszą być, a życie rządzi się swoimi prawami, albo stwierdzenie, że staranne wypełnianie wszystkich wskazań jest drogą do duchowej doskonałości, dowodem wierności Bogu, czymś najdoskonalszym. No to raczej nie dla mnie. Ja poszedłem drogą doskonałości – rzetelny młody człowiek z Wielkopolski – i szybko boleśnie to odczułem. Życie zakonne oznacza życie w milczeniu, skupieniu, modlitwie. Krótko mówiąc, po śniadaniu nikt nie może sobie pójść do drugiego kolegi na posiadówkę, żeby sobie pogadać i poplotkować. To jest to alternatywne życie – zakazane, ukryte i najzdrowsze. Ale solidny zakonnik żyje według reguły, czyli nie ma lepszych i gorszych przyjaciół – wszyscy są braćmi. To jest silnie deprywacyjne. I jeśli respektowałem te reguły, to oznaczało, że nie mam żadnych towarzyskich kontaktów. Przeżyłem totalne odcięcie od poprzedniego życia. Od znajomych, kolegów, rodziny. Zakaz odwiedzin, cenzurowana przez magistra korespondencja. Listy dostawało się już otwarte. Rozmowa wspólna wszystkich razem tylko po obiedzie w salce rekreacyjnej. Czyli takie sztuczne posiedzenie, gdzie ktoś tam coś gada lub nie. O alternatywnym trybie funkcjonowania nic nie wiedziałem. Latami nic nie wiedziałem.

To nieludzkie. Stąd ten kryzys, o którym wspomniałeś.
– Z jednej strony miałem momenty, że chciałem uciec stamtąd, z drugiej – czułem zobowiązanie, bo podjąłem decyzję świadomą, że chcę być zakonnikiem. Tłumaczyłem sobie, że jestem człowiekiem poważnym, a wierność powołaniu to najwyższa wartość, m.in. dlatego wyciągnąłem papiery z polonistyki, żeby nie móc stąd uciec, i sam zastawiłem na siebie pułapkę.

Miałem dylematy, więc poszedłem na rozmowę do magistra, czyli opiekuna. Pytałem: co, jeśli mam wątpliwości, że fatalnie się czuję. No i on tłumaczył, że to normalne, że to jest właściwa droga. Doświadczenie duchowe, wystawienie na próbę, może nawet jakaś pustka. Jest na ten temat literatura. XVI-wieczny hiszpański mistyk Jan od Krzyża, mówił o ciemnej nocy duszy. A więc braku uczuć, braku miłości do Boga, braku zapału i radości. I że tak ma być, bo to jest próba. I chyba przyjąłem to za dobrą monetę. Później się w tych mistykach zaczytywałem. Stopniowo zabijałem w sobie radość życia, w głębi pielęgnując przekonanie, że życie to nie radość, taniec, śmiech i zabawa, ale krzyż noszony na co dzień. To paradygmat, formacja kulturowa Zachodu: udręczyć duszę, by później dać jej chwilę wytchnienia. Pełna kontrola. Pielęgnowałem więc w sobie pustkę, by zjednoczyć się z bóstwem. (…)

Rozmawiałeś o tych kryzysach z innymi nowicjuszami?
– Nie. Szedłem drogą zasad, oficjalną. Nie robiłem tego, czego obyczaj zakonny zakazuje, a więc nie uczestniczyłem w nieoficjalnych nasiadówkach, wręcz nie miałem wielkiego pojęcia, że takie sieci kontaktów się tworzyły. Nie mogło być tak, że – dajmy na to – magister wchodzi do celi, a tam dwóch kolegów sobie siedzi i pije herbatkę. Mówiłem już, że zakazany był kontakt z rodzicami przez cały nowicjat, listy były cenzurowane. Miałem takie poczucie, że ten skok duchowy polega na tym, że się odcinam od całego świata, od wszystkiego, wszystkich powiązań rodzinnych, bo teraz najważniejszy jest Bóg. Nowe życie, powtórne narodziny. Ja w to wszedłem na sto procent. Stąd organizm zareagował nerwowo.

Ale nie wszyscy tak mieli?
– Po wielu latach rozmawiałem z jednym z zakonników, który też później się pożegnał z organizacją. Wspominaliśmy i mówię, że przecież nie można było w ogóle rozmawiać. A on mi na to: „Co ty opowiadasz, Tadziu? Wszystko było można. Imprezy nawet były”. Krótko mówiąc, było tzw. drugie życie, podziemie towarzyskie. Poza tym wśród kleryków odpowiednio nastawionych kwitło życie miłosne, najpierw przyjaźnie, potem zakochania. Też nic o tym nie wiedziałem. Inny kolega również po latach opowiadał bez specjalnego zażenowania o romansach, jak jeden mówi, że jest mu smutno, chce się przytulić, i do łóżka mu włazi. Opowiadał z rozbawieniem. A on po prostu szukał, biedak, bliskości. To nie były jakieś takie wielkie tajemnice, ale zdaje się, taka plotkarska wiedza środowiskowa, tajemnica pana Poliszynela. A ja głupi książki czytałem, zamiast zabawiać się z chłopakami. No, ale to są moje refleksje po czasie.

Trochę czasu upłynęło.
– W pewnym momencie powiedziałem sobie: trzeba użyć wyobraźni, by sprawę sobie przedstawić. Znacząca część duchownych jest homoseksualna. Mieszkają razem w klasztorach, niekiedy bardzo licznych. No i od czasu do czasu między nimi iskrzy, zakochują się, zastanawiają, czemu na mnie nie spojrzał albo uśmiechnął się do mnie. Może mnie lubi? Wszystko, co najbardziej naturalne na świecie. Jestem wielkim fanem miłości gejowskiej dla gejów. Przyroda to najpierw różnorodność, która cieszy. I teraz wyobraź sobie, że jako heteryk zamieszkałbyś w domu pełnym pięknych kobiet. Idziesz, dajmy na to, do chóru na nieszpory, stoicie sobie vis-à-vis, śpiewacie pobożne pieśni i tu po prawej Kasia, a tam dalej Basia, Zosia na ciebie spojrzała, uśmiechasz się do niej, Krysia cię nie lubi, ale Ania bardzo. Z tym że Ania wie, że leci na ciebie też Agnieszka, więc Ania za bardzo Agnieszki nie lubi. No po prostu raj na ziemi. Rzec by można, potencjalny harem. Takie sceny dzieją się – tak sobie to przedstawiam – pośród gejowskiej braci klasztornej. W tej atmosferze trudno o ducha

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Książki

Fałszywe świadectwo

Mit Żyda, niewiernego i niewdzięcznego wobec ojców Kościoła, był wałkowany na wszelkie sposoby

Artur Nowak: Jednym z fundamentów antyżydowskiego mitu są mordy rytualne. Nie da się ominąć tego tematu, jeżeli chcemy wyjaśnić historię prześladowań Żydów w różnych okresach historii. Zakładam, że nasi czytelnicy mają jakąś wiedzę na ten temat, ale nigdy dość dekonstrukcji tego mitu, a w zasadzie oszczerstwa. Zanim jednak zaczniemy rozmawiać o szeroko opisanych, zwłaszcza w literaturze amerykańskiej, mordach rytualnych, powiedzmy o innych pomówieniach mających zohydzić Żydów. Byli oni przedstawiani jako ci, którzy szerzą zarazy dziesiątkujące średniowieczne społeczeństwa.

Stanisław Obirek: Literatura na temat różnych sposobów oczerniania Żydów jest nie do ogarnięcia. Właściwie każdy szanujący się autor, który zajmuje się stosunkami żydowsko-chrześcijańskimi, wcześniej czy później pisze na ten temat książkę. Ich lektura jest dość przygnębiająca i w pewnym sensie monotonna, bo pojawiają się ciągle te same motywy, o których również w naszych rozmowach ciągle wspominamy.

Jednym z najlepszych znawców problematyki chrześcijańskiego antysemityzmu był zmarły w 2010 r. amerykański historyk Robert Michael, który napisał na ten temat wiele książek. Ale dwie zasługują na szczególną uwagę. „Holy Hatred: Christianity, Antisemitism, and the Holocaust” z 2006 r. („Święta nienawiść. Chrześcijaństwo, antysemityzm i Holocaust”), w której wykazuje, że bez długiej historii chrześcijańskiego antysemityzmu nie byłoby Holokaustu. Czy, ujmując rzecz jeszcze mocniej, to chrześcijaństwo utorowało drogę do Zagłady europejskich Żydów. Drugą książką jest „A History of Catholic Antisemitism: The Dark Side of the Church” z 2008 r. („Historia antysemityzmu. Ciemna strona Kościoła”). Obie powstały z potrzeby dania świadectwa prawdzie, bez której nie można sobie wyobrazić poprawnych stosunków między tymi dwiema grupami religijnymi.

Pierwsza składa się z pięciu rozdziałów, z których każdy jest małą monografią na tytułowy temat. Najpierw czytelnik otrzymuje szeroką panoramę chrześcijaństwa jako religii z gruntu antysemickiej, która doprowadziła do Holokaustu. Kolejno mamy omówione antyżydowskie traktaty ojców Kościoła, przemoc w okresie średniowiecza. Dwa ostatnie rozdziały poświęcone są ze względów oczywistych Niemcom, ze szczególnym uwzględnieniem kontynuacji wątków antysemickich od Lutra do Hitlera. Ostatni rozdział koncentruje się na wpływie Hitlera na tożsamość narodu niemieckiego. Druga ze wspomnianych książek, choć objętościowo skromniejsza, obejmuje znacznie szersze obszary tematyczne i koncentruje się w dużym stopniu na papiestwie. Mamy tu porównanie świata pogańskiego z katolikami, które nie wypada korzystnie dla tych drugich.

Robert Michael pokazuje też, jak w teologii chrześcijańskiej na długo przed Fryderykiem Nietzschem odwrócono wartości i jak bardzo zmasowany był wysiłek oczerniania Żydów. No i obrazuje, jak prawo rzymskie zostało użyte do dyskryminowania Żydów.
– Pojawiają się wątki znane z poprzedniej książki, jak średniowieczna przemoc i pogłębianie się procesu zniesławiania Żydów w okresie wypraw krzyżowych. Autor zatrzymuje się dłużej nad antyżydowską polityką papiestwa, a w ostatnich rozdziałach przygląda się antysemityzmowi trzech krajów: Austro-Węgier, Francji i Polski. Kończy rozważania analizą współczesnej polityki papiestwa i refleksją nad charakterem katolickiego rasizmu.

Jak wspomniałem, to tylko jedna z wielu propozycji książkowych, by poznać ciemną stronę historii chrześcijaństwa, w której mentalność antysemicka do dzisiaj jest mocno obecna. Przyprawianie Żydom rozmaitych gąb trwają od wieków.

Dominikanin Giordano da Rivalto, czyli Jordan z Pizy, który żył w latach 1260-1311, pisał, że Żydzi kontynuowali mordowanie Chrystusa, kradnąc hostię, i powtarzali ukrzyżowanie, atakując ją, jakby była ciałem. Brzmi to makabrycznie.
– Dobrze, że go wspominasz, bo Robert Michael poświęca mu sporo uwagi w swoich obu książkach. Jest on o tyle ciekawym przykładem antysemity, że był jednym z najlepiej wykształconych ludzi swego czasu, a wioska Rialto, z której pochodził, do dzisiaj szczyci się nim jako poprzednikiem Dantego ze względu na piękno dialektu toskańskiego, jakim się posługiwał. I to właśnie ten znakomicie wykształcony teolog jest autorem w samej rzeczy makabrycznych koncepcji.

Przywołajmy fragment jego rozważań z „Holy Hatred”, by zdać sobie sprawę z tego, o czym mówimy: „[Żydzi] są źli w sercu i nienawidzą Chrystusa ze złą nienawiścią (…) gdyby mogli, ukrzyżowaliby Go na nowo każdego dnia (…). Są znienawidzeni na całym świecie, ponieważ są źli wobec Chrystusa, którego przeklinają”. Te słowa nie pozostały bez konsekwencji. Jak pisze dalej Michael: „Giordano twierdził, że był obecny, gdy chłopiec Jezus w cudowny sposób pojawił się na hostii sprofanowanej przez Żydów. Z dumą twierdził, że ten cud pobudził chrześcijan do zamordowania 24 tys. Żydów w ramach kary za ich zły czyn”. Nawet jeśli te dane są przesadzone, dają nam pojęcie o straszliwym spustoszeniu

Fragmenty książki Artura Nowaka i Stanisława Obirka Antysemickie chrześcijaństwo, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Ballada o księżej gospodyni

Lepsza michałowa na plebanii niż duchowny skaczący z kwiatka na kwiatek

Często gospodyniami na plebaniach zostają wdowy. Oddają się po śmierci męża na służbę Kościołowi, jakby jego odejście kończyło czas radości, możliwości zmiany, normalnego życia. (…) Oczywiście dziś wdowy mogą ponownie przyjąć sakrament małżeństwa, ale Kościół woli inne formy celebracji wdowieństwa i pięknie mówi o jego celach. (…)

Duchowni, z którymi rozmawiam, nie mają wątpliwości, że zdane na warunki panujące na plebanii, samotne i wykorzenione z normalnego cywilnego życia, są poniekąd bliskie księżom. Przyjmują pewne ograniczenia, a ich wyrzeczenie obejmuje nie tylko życie seksualne, ale i doświadczenia dotyku, czułości, intymnej rozmowy. (…) Wdowy często nie mają nic. Śmierć męża oznacza dla nich odejście żywiciela. Cieszą się z tego, że mają darmowy wikt i ciepłe miejsce do życia. Odpłacają się lojalnością. No i pewnie widzą tę posługę nie jako pracę, ale służbę – czują się potrzebne. Sformatowane przez Kościół, który afirmuje cierpienie oraz posłuszeństwo, znoszą niedogodności. Nawet jeśli popłakują nieszczęśliwe po kątach, swój ból ofiarowują na wyższą chwałę.

Łukasz Modelski, autor książki „Kuchnia na plebanii”, poznał realia zatrudnienia takich gospodyń: „Wiem, że są trzy rodzaje zatrudnienia. Pierwszy rodzaj to zatrudnienie – przez księdza lub plebanię – na konkretny rodzaj umowy. Drugi rodzaj zatrudnienia jest na czarno, a trzeci to wolontariat. I muszę powiedzieć, że większość sytuacji, o których słyszałem, to woluntarystyczne zajęcie w ramach »co łaska«”. Swego czasu na łamach organu katolewicy, a więc „Kontaktu”, pisał o tym również Tomasz Pliszewski: „Kopalnią dziwnych i patologicznych sytuacji jest zatrudnianie gospodyń na plebaniach. Bardzo często dochodzi tu do wyzysku, wypłacania bardzo niskich wynagrodzeń – przekazywanych oczywiście pod stołem – oraz pracy w nienormowanym czasie. Relacje księży z gospodyniami przybierają też czasem inny, mniej formalny, za to quasi-rodzinny charakter, i nie chodzi tu tylko o pełnienie roli kochanki, ale również np. matki, która z poczucia obowiązku i czystej sympatii dla księdza powinna prać, gotować i zajmować się domem”. Kościół stosuje tu wyrachowane strategie. Pracę w niedzielę, po godzinach, brak zapewnienia elementarnych warunków zgodnych z zasadami BHP uzasadnia się tym, że to w zasadzie jest służba. Grażyna Cholewa, również zajmująca się tym tematem, usłyszała od jednego z księży, że gospodynie muszą mieć referencje – wystawia je organista, członkowie Rady Parafialnej, przewodniczący Akcji Katolickiej. „Gospodyni to osoba, do której trzeba mieć zaufanie”, uzasadnia duchowny. „Trudno wymagać od niej, żeby rozliczała się z każdego grosza wydanego na chleb czy jajka. Dlatego są to zwykle panie z polecenia”.

Kobieta jednak ma siedzieć cicho. Od podejmowania decyzji są mężczyźni. Przecież Jezus też nie podważał nierówności społecznych charakterystycznych dla jego czasów, o czym świadczy chociażby to, że nie powołał do grona apostołów żadnej kobiety. Michałowa na plebanii to skarb: zwróci księdzu uwagę na te sprawy, o których mówić wiernym nie wypada, dba o to, by ksiądz się mył, chodził do dentysty czy systematycznie odwiedzał lekarza. No i plebanię ogarnie – miło jest, gdy w gospodarstwie znać kobiecą rękę. Innymi słowy, gosposie dyskretnie prowadzą realizującego wielką misję kapłana, który musi stąpać po ziemi, choć głowę trzyma przecież gdzieś wysoko w chmurach.

No, ale ten model gospodyń zanika. Obecnie panie nie muszą mieć określonego wykształcenia, wdowi status nie jest wymagany, a i młody wiek nie jest przeszkodą w zatrudnieniu na plebanii. Biskupi wiedzą, że te wszystkie kuzynki, siostry i inne krewne to często partnerki proboszczów. Nie budzą zgorszenia, wręcz przeciwnie. Wszak właśnie one dbają o stateczność księdza. Lepsza michałowa na plebanii niż duchowny skaczący z kwiatka na kwiatek. Przywiązane

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kościół

Wojna gejów z gejami

Hierarchowie kościelni pomstujący na osoby homoseksualne nigdy nie dokonali rozrachunku ze swoim środowiskiem Ważnym punktem odniesienia w debacie o klerykalnej homofobii jest św. Paweł z Tarsu. To bezsprzecznie jedna z najważniejszych postaci w historii chrześcijaństwa, która właściwie ustępuje jedynie Jezusowi. Co ciekawe, przypisuje mu się ponad połowę ksiąg Nowego Testamentu, z czego siedem uznanych jest za jego autentyczne dzieło. Nie ma przesady w twierdzeniu, że był on pionierem chrześcijańskiej homofobii. Na nauczaniu Pawła z Tarsu ufundowany jest po dziś dzień fundament pogardy kościoła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Gomora

W Kościele stworzono patologiczny system, w którym karierę robią cwaniacy i mierni, choć posłuszni przełożonym akolici Finanse Kościoła katolickiego w Polsce i sposób sprawowania w nim władzy to sfera pozostająca poza wszelką kontrolą. Awanse i stanowiska rozdawane są tu po uważaniu. Kompetencje i pobożność funkcyjnego duchowieństwa nie mają w tej przestrzeni żadnego znaczenia. To świat postawiony na głowie. Jak na razie państwo, ale i sam Kościół nie mają żadnej kontroli nad finansami największej organizacji religijnej w Polsce. Ta rzeczywistość dotyczy zarówno szeregowych księży, jak i diecezji,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Biskupi jak ognia boją się świeckiej komisji

Zamiast komisji do zbadania kościelnej pedofilii mamy porozumienie Kościoła z ministrem Ziobrą Duchowni, którzy dopuścili się zbrodni na bohaterach filmu braci Sekielskich „Tylko nie mówi nikomu”, nie poniosą już kary. Tylko jeden z pokrzywdzonych pokazanych w kontynuacji tego dokumentu, „Zabawa w chowanego”, który nie ukończył w chwili wszczęcia postępowania karnego 30 lat, doczeka pewnie widoku swojego krzywdziciela na sali sądowej. W Polsce przestępstwa pedofilii nie mogą ulec przedawnieniu wcześniej niż do ukończenia przez pokrzywdzonego 30. roku życia. Roszczenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady

Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła

Prof. Stanisław Obirek – antropolog kultury, teolog, historyk, publicysta, były jezuita Zastanawiam się nad pewnym rodzimym fenomenem. Nad terminem „Polak katolik”. Doszło u nas do stopienia się Kościoła z państwem czy też z narodem. Potrafisz wytłumaczyć, jak do tego doszło, że powstała jakaś inna tożsamość niż czysto religijna czy też czysto narodowa? – Jest to konstrukt kulturowy, z którym wielu rodaków ma uzasadniony kłopot, no bo przecież nie wszyscy są katolikami czy nawet chrześcijanami. Polacy od wieków należeli do różnych religii, byli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.