Wpisy od Edward Mikołajczyk

Powrót na stronę główną
SZOŁKEJS

„Solid Gold” w roli dziadka z Wehrmachtu

W rocznicę bitwy pod Grunwaldem zaczęło się starcie dwóch mocarzy polskiego kina: Jacka Bromskiego i Patryka Vegi. Jeszcze nie doszło do zwarcia i nie ma krwi, ale już zalatuje potem z jednego z obozów. Vega zrobił film „Polityka”, a Kaczyński zauważył, przeglądając fotosy, że jest podobny do aktora Andrzeja Grabowskiego, który tam gra. Prezes nabrał podejrzeń, że szykuje się jakaś świecka wersja „Kleru”, ale cóż może począć zwykły poseł w takiej sytuacji? Nic nie może. Tak też się stało. Ktoś tylko odwołał Grabowskiemu jakiś występ, a z aresztu wypuścili Bartłomieja Misiewicza, ksywa Bartłomiej M. Niemal prosto stamtąd były rzecznik MON udał się do sądu i złożył przeciwko Vedze pozew cywilny o naruszenie dóbr osobistych. Podobno wykrył podobieństwo któregoś aktora do siebie. Na dodatek tę nieszczęsną postać, dożywotnio obciążoną rysami Bartłomieja M., łączą w scenariuszu niejasne, ale bliziutkie związki z aktorem podobnym do Antoniego Macierewicza. Przyszły poszkodowany domaga się rozmaitych satysfakcji, ale przede wszystkim chwilowego przyaresztowania filmu, aby nie mącił ludziom w głowie przed wyborami do parlamentu. Patryk Vega, jak się zdaje, wyznaczył ich termin na niedzielę 8 września, dlatego chce (ciągle jest wolnym człowiekiem), żeby premiera filmu „Polityka” odbyła się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Magnetyzm Antosia

Jak dawniej kuciem kos przed żniwami, gromadzeniem zapasu sznurka do snopowiązałek i stosownych haseł w rodzaju „Każdy kłos na wagę złota”, tak dzisiaj, w połowie lipca, nasza ludność, w tym chłopi z Marszałkowskiej, zajmuje się głównie układaniem koalicji. Nie powiem, co z tego wychodzi, bo znowu redaktorka się skrzywi. Na razie tylko jednemu Antosiowi z Bielan udało się coś zawiązać, choć, prawdę mówiąc, kogut ten w ogóle nie umie „rozmawiać z Polakami”. Po informacji w gazecie ludzie zgłosili się ochotniczo, żeby obronić ptaka przed zarżnięciem, i tak ta koalicja powstała. Bielany to część kiedyś rozległej wsi Pólków, która zmieniła nazwę, kiedy przeszła na własność kamedułów, bo tak sobie zażyczyli nowi właściciele, zakonnicy noszący się na biało. Do Warszawy wieś przyłączono w roku 1916, Antoś naraził się zaś tutejszym mieszczanom, bo piał już o czwartej rano. Zamiast worka pszenicy i podziękowań za czujność od lokatorów blokowiska Antoś dostał od straży zakaz używania tego, co ma najpiękniejsze, bo ktoś na niego doniósł. Straż dzisiaj się wypiera, że żądała dekapitacji, ale wiadomo, że spuściła z tonu, dopiero kiedy koalicja pokazała muskuły, a Mazowsze przypomniało mieszkańcom Bielan, skąd ich ród. Co światlejsi uznali, że przyda im się jeszcze żywy kogut, bo nikt w zastępstwie nie zapieje na konieczną odmianę. Przeglądam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Tubnięci

Bardzo urozmaicony był w tym roku czerwcowy repertuar strajków i protestów korzystających nie tylko z gościnności Warszawy. Niektóre mają szansę na miejsce w przyszłych podręcznikach szkolnych jako innowacyjne formy buntu i poszukiwania dolegliwych metod perswazji ulicznej. Pierwszeństwo trzeba oddać internistom ze szpitala w Pruszkowie. Otóż wszyscy, jak jeden mąż, zwolnili się z pracy równo 1 czerwca. Z kolei pod Sejmem, to znaczy wśród plątaniny żelastwa naniesionego tam przez policję, pierwszy raz usiadła samotnie uczennica klasy VII szkoły w Milanówku. Pierwszy raz górnicy, na gościnnych występach w Warszawie, zboczyli z rządowego szlaku węglowego i poszli na Nowogrodzką. Pierwszy raz rysowano mapę zapudleń – gdzie zabiera się prosto na komendę człowieka z hasłem: „Precz z polskim faszyzmem”, a gdzie na razie puszcza delikwenta wolno. Mam tu za mało miejsca, żeby wymienić wszystkie czerwcowe premiery oryginalnego buntu. Tych kilka przykładów powinno wystarczyć, byśmy uwierzyli, że jesteśmy świetni, mężniejsi od Rosjan, jak ujawnił prezydent Duda prezydentowi Trumpowi, ale też bardziej pomysłowi niż np. Czesi, co wyszło dopiero teraz, kiedy tłumy w Pradze domagają się ustąpienia premiera i na jednym z transparentów można było przeczytać: „Dymisja albo defenestracja”. Czesi, niestety, powtarzają się w zapowiedziach wyrzucania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Koniec monopolu „Wiadomości”

Dobra nowina. W przestrzeni medialnej pojawił się nowy serwis wideo dorównujący „Wiadomościom” TVP 1. Nazywa się „Doniesienia”, więc od razu wiadomo, że bez ściemy. Podobieństw jest dużo, a różnic tyle, ile mniej więcej między „Prawdą” a „Izwiestiami”, największymi dziennikami w byłym Związku Radzieckim. W pierwszym nie było wiadomości, czyli izwiestii, a w drugim prawdy. Podobnie tutaj: w „Wiadomościach” mamy doniesienia, a czasem tylko donosy, a w „Doniesieniach” można spotkać jakąś wiadomość. Obejrzałem i polecam wydanie zapowiadające Marsz Równości w Poznaniu. Już pierwsze zdania prezenterki orientują widza, że ma do czynienia z zawodowstwem na najwyższym poziomie, a jednocześnie dziennikarstwem służebnym, przepojonym miłością do ojczyzny, reagującym współczuciem, kiedy trzeba współczuć, i gniewem, ilekroć naszej narodowej tradycji zagrażają wartości zagraniczne, obce parafialnemu dziedzictwu. A tak właśnie się dzieje, kiedy na ulice polskich miast wychodzą „homo- i transseksualiści”. Marsz Równości ma w teorii promować równość – zauważa przytomnie dziennikarka, zapowiadając najważniejszy temat wydania, ale „w praktyce promuje homoseksualizm i lewacką ideologię”. W jednym zdaniu mamy tu wszystko – i newsa, i oskarżenie. Zauważmy symetrycznie, że „Wiadomości” też nie oddzielają informacji od komentarza, ale w robocie „Doniesień” słychać większą troskę o dobro ojczyzny. Naruszanie obcej nam reguły BBC, która każe postępować

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Porażki dziennikarstwa kurskiego typu

Kolejna obsuwa Polski w światowym rankingu wolności mediów jest raczej pewna. Tygodnik „Polityka” dostał właśnie sądowy zakaz publikowania materiałów o awansach prokuratorów, którzy uporali się z aferą taśmową „zgodnie z instrukcją”. W tym miejscu opowiadania wypada przypomnieć, o jaką aferę chodzi. Zrobię to za pomocą kilku słów kluczy, za co bardzo przepraszam, ale inaczej nie uda mi się powstrzymać odruchu wymiotnego. Słowa są następujące: Sowa, kelnerzy, podsłuch, ośmiorniczki, Falenta, kamieni kupa i nagrania. Jeszcze dodam, że wobec dylematu, czy ten cały szajs publikować, media zachowały się wówczas obrzydliwie i ten stan się utrzymuje. Zaraz po wyroku nakazującym „Polityce” milczenie tak szczęśliwie zbiegły się okoliczności, że jednak Ziobro może mieć kłopoty z osadzeniem dziennikarzy w ulubionym pierdlu (resortowe uczucie szeryfa Z. obejmuje zarówno słowo, jak i sam przybytek). Od samego początku afera taśmowa zalatywała spiskiem, a nowego zapaszku nabrała po zmianie warty politycznej w Polsce, kiedy nieznany sprawca zorientował się, że znalazł się po stronie wykiwanych, a nie tak miało być. Wyrok na „Politykę” niczego nie kończy. Dopiero teraz wybuchnie gigantyczna afera, która znacznie wydłuży przyszłą listę słów, a zwłaszcza nazwisk kluczy dla linków prowadzących do wybijającego szamba. Międzynarodowym sędziom

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Czy gargulec da radę

Piękne słowo: gargulec. Zaraz zobaczę, co znaczy, ale już je lubię. Wcale nie pochodzi z dzisiejszej literatury pełnej cudownych wyzwisk, ale z książki głęboko ubiegłowiecznej, i to wcale nie napisanej po polsku. Najpierw więc ukłon dla tłumaczki – Ewy Horodyskiej – że szukając polskiego odpowiednika jeszcze bardziej mi nieznanego słowa angielskiego, właśnie postawiła na gargulca. Miejsce akcji jest jak najbardziej polskie, bo przedwojenny Lwów. I hotel jest nasz, bo oczywiście George, ale autorka amerykańska, z Nowego Jorku. Pisze tak: „W ogromnej, pozbawionej okien jadalni, gdzie zimą żaden powiew świeżego powietrza nie rozpraszał zmieszanych woni jedzenia, dymu i wilgotnych ubrań, stoliki były zajęte przez ludzi, których podstawową rozrywkę stanowiło rozpoznawanie innych gości”. Dalej jest opis pojedynczych modeli zwieńczony zdaniem: „Ogólnie rzecz biorąc, ta parada gargulców, jakkolwiek każdy typ był inny, miała jednorodny charakter”. Autorka nazywa się Virgilia Sapieha, a we Lwowie bywa przejazdem, w drodze do majątku męża Pawła Sapiehy w Siedliskach, albo przyjeżdża tu na zakupy, kiedy jej osobisty arystokrata udaje się do obowiązków dyrektorskich w browarze. Wspomnienia zatytułowane „Amerykańska księżna. Z Nowego Jorku do Siedlisk” wydał Ośrodek KARTA w serii „Świadectwa”. Teraz już biegnę do „100 tysięcy potrzebnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Echo serca Tuska

Podobno w książce Piotra Gajdzińskiego „Delfin. Mateusz Morawiecki” jest kilka nieprzyjemnych fragmentów, które dzisiejszemu (stan na 29 maja 2019 r.) premierowi RP utrudnią w przyszłości wyniesienie na ołtarze. Pewności nie mam, bo kiedy mogę wybrać między przeczytaniem czegoś nowego o Morawieckim juniorze a nowym Houellebekiem, wybieram „Serotoninę” Francuza. O „Delfinie” zaś wspominam tylko dlatego, że w związku z tą książką Polskie Stowarzyszenie Public Relations zwróciło się do Rady Etyki PR z prośbą o ocenę kilku faktów. I wtedy zdarzyła się rzecz najciekawsza. Otóż Rada Etyki odpowiedziała swojemu branżowemu stowarzyszeniu, że nie zajmie się zgłoszeniem dotyczącym książki, ponieważ, i to już zacytuję, „nie dysponuje faktograficzną wiedzą pozwalającą na wydanie opinii”. W tłumaczeniu na język nieurzędowy znaczy to mniej więcej tyle: odwalcie się, koledzy, niby skąd mamy wiedzieć, czy to prawda, i niby kogo mielibyśmy o coś pytać?! Oczywiście rady etyki nie muszą na co dzień zajmować się sprawdzaniem faktów opisywanych w książkach, ale tu mamy sytuację nietypową. Autor „Delfina” był wieloletnim rzecznikiem banku i współpracownikiem prezesa Morawieckiego juniora, wręcz jego PR-owcem. Należałoby się zatem dzisiejszym pracownikom public relations solidne objaśnienie, czy były PR man może narobić w swoje opuszczone gniazdo, czy nie powinien. Czy istnieją okoliczności, którymi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Przewagi 4 czerwca

Ze sterty papierów kiedyś zapisanych, a przechowywanych chyba tylko po to, aby mieć cokolwiek do wyrzucenia przed następnym malowaniem, wypadła mi właśnie gęsto zapisana kartka, dzięki której wiem, co robiłem pod koniec maja 2008 r. Dokument nie miał daty, ale już po pierwszym zdaniu wszystko stało się jasne. „W przyszłym roku – przepowiadała moja historyczna notatka – mija 20. rocznica wyborów 4 czerwca 1989 r., wydarzenia wyznaczającego historyczny początek III RP”. Chyba pierwszy raz w życiu cytuję sam siebie, a ze względów zdrowotnych nie powinienem się nadmiernie wzruszać, więc pozwolisz Czytelniku, że resztę streszczę po dzisiejszemu, bez żadnego trybu. Chodziło mi o to, aby Sejm ustanowił 4 czerwca świętem państwowym, Dniem Wolności. Uzasadnienie tej propozycji zamknąłem w siedmiu punktach, sprowadzających się do jednego – że w polskim kalendarzu jest to data bezkonkurencyjna; święto, które może się obejść bez defilady, wieńców, pokazów musztry, bez trumien i nawalanki pod różnymi pomnikami, więc może być obchodzone nietypowo. Z mnóstwem ludzi wypełniających place i ulice, słuchających muzyki i tańczących, zalegających w ogródkach kawiarnianych, okupujących bary, barki i stragany ze smacznymi wyrobami rzemiosła, bezprocentowymi i z obniżonymi procentami i cenami. Mam zapisane na tej historycznej karteczce nazwisko Górecki. Nasz znakomity kompozytor Mikołaj

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Najpierw na Westerplatte, potem do Brukseli

Jeszcze jedna wojna, o której nie będzie wiadomo, kiedy się zaczęła. Czy w kampanii politycznej przed wyborami samorządowymi jesienią zeszłego roku, kiedy TVPiS zaczęła kreować Pawła Adamowicza na wroga publicznego, czy wcześniej? Przyszli rekonstruktorzy będą sobie łamali głowy, zanim zaczną na niby łamać sobie gnaty, czy prawdziwym zwiastunem wojny było zasztyletowanie prezydenta Adamowicza na scenie finału WOŚP 2019, czy wcześniejsze oświadczenie tegoż prezydenta skierowane do Karola Nawrockiego, nasłanego przez PiS dyrektora Muzeum II Wojny Światowej. Nawrocki chciał kupić od miasta Westerplatte, nie wiadomo, czy za pieniądze, czy za jakieś stanowisko albo nieruchomość na zasadzie „machniom? – machniom!”. Adamowicz odpowiedział jednak, że Westerplatte nie jest do sprzedania. A może zarzewia konfliktu należałoby szukać w słynnej scenie z ubiegłorocznych obchodów na Westerplatte, kiedy do stremowanego harcerza, który właśnie gotował się do występu przed mikrofonem, podeszła służbistym krokiem emisariuszka ministerstwa i wydała stanowczą komendę: proszę stać!? Tym jednym sprytnym manewrem Macierewicz zapobiegł wtedy wielkiemu nieszczęściu, jakim byłoby publiczne odezwanie się gdańskiego harcerza, gospodarza i organizatora uroczystości. Nazwisko sprawczyni zajścia, czyli bohaterki resortu, gazety podawały niedawno w zaskakującej transkrypcji: wielka litera i kropka, informując o zatrzymaniu młodego aptekarza Bartłomieja z tego samego gabinetu. Wojna

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Zaczynamy od ronda

Gdańsk i Sopot podzieliły się pierwszeństwem w użyciu daty 4 czerwca 1989 r. jako imienia stosownego do ochrzczenia ronda przy Ergo Arenie na granicy obu miast. Zauważyć przy tym należy, że zrobiły to bardzo fair, równo i równocześnie, bo na wspólnej sesji radnych. Kiedyś, kiedyś w przyszłości, po wielu latach obchodów Dnia Wolności 4 Czerwca (Pomarzyć wolno? Wolno!) jako najważniejszego święta państwowego w RP, młodzież dziennikarska z pewnością zacznie dochodzić, kto pierwszy wpadł na pomysł wyniesienia tej akurat daty do tak wysokiej godności. Chciałbym tutaj reporterowi z przyszłości podrzucić gotową ściągę, właśnie w tym miejscu, w PRZEGLĄDZIE nr 20 z 2019 r. Dlatego piszę o banalnym z pozoru wydarzeniu administracyjnym jak o doniosłym fakcie historycznym. I jeszcze raz powtórzę: samorządowcy z Gdańska i Sopotu jako pierwsi zmaterializowali symboliczną od 30 lat datę, która odtąd będzie miała przynajmniej własną tablicę metalową na skrzyżowaniu ważnych dróg w Polsce. Oczywiście, uchwała nie była formalnością. Radni z sekcji PiS nie byli za, nie byli też przeciw. W ogóle nie podnieśli rąk, zachowując alibi wobec prezesa, który nie zdążył im nakazać czegoś mądrzejszego, a sami nie wiedzieli jeszcze, czy ich dyrygent w ogóle przyjedzie do Gdańska na jakieś obchody 30. rocznicy pierwszych wolnych wyborów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.