Wpisy od Krzysztof Teodor Toeplitz

Powrót na stronę główną
Felietony

Autor, autor!

Ludwik Starski – ojciec Allana, oscarowca, i jeden z najrozsąd­niejszych ludzi, jakich spotkałem w życiu – twierdził już dawno, że w naszych czasach następuje “zanik pierwszych autorów”. Miał, oczywiście, rację. Nie ma już „Pana Tadeusza” Mickiewi­cza, lecz jest „Pan Tadeusz” Wajdy, „Ogniem i mieczem” Hoffmana, niedługo będzie „Quo vadis” Kawalerowicza. To samo dzieje się w teatrze, gdzie co chwila ktoś adaptuje czyjąś powieść i podpisuje ją swoim nazwiskiem. Pierwsi autorzy, a więc ci, którzy to wszystko wymyślili i stworzy­li, czasami męcząc się nad tym naprawdę, schodzą w niepamięć i nie omija to nikogo, nawet świętych. Przekonać się można było o tym w czasie wielkanocnym w telewizji, gdzie pokazy­wano nam rozmaite filmy i seriale o Jezusie, wszystkie oparte, tak lub inaczej, na świetnych, scenariuszach, jakimi są Ewangelie. Ale kto inny, nie Święci Ewangeliści lub ich spadkobiercy czerpią z tego pieniądze i sławę. Ostatnio Sejm nowelizował ustawę o prawie autorskim, przedłużając czas ochrony oryginal­nych autorów z 50 do 70 lat, co jest absolutnie słuszne. Rekompensuje to w pewnym stopniu długie lata, podczas których ochrona praw autorskich w Polsce obejmowała tylko 25 lat, na skutek czego nie tylko dzieci, ale co bardziej długowieczne żony autorów, którzy trudzili się, aby je wyżywić, szły na starość z torbami. Ale “zanik

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Husaria

Już w swoim pierwszym przemówieniu, rozpoczynającym kampanię prezydencką Marian Krzaklewski, wódz AWS-u, oka­zał się bez wątpienia najbardziej przebiegłym, wyrafinowanym i po mistrzowsku posługującym się subtelną aluzją historyczną politykiem współczesnym. Nie jestem tylko pewien, czy nasza prostoduszna i wychowana na telewizyjnej “Randce w ciemno” publika zdołała to uchwycić. Oto bowiem zapowiadając ofensywę AWS, porównał ją do bi­twy pod Kircholmem (koło Rygi), które to wydarzenie prof. Tazbir nazywa “wspaniałym zwycię­stwem, które odniósł hetman wielki litewski Karol Chodkiewicz nad Szwedami”, co jednak “nie przyniosło decydującego sukcesu stronie polskiej”, wplątując ją raczej w kłopotliwe konflikty i tarapaty. Trudno powiedzieć, czy uczestnicy zjazdu AWS zrozumieli tę aluzję, lecz Krzaklew­ski, używając tego porównania, zapowiedział wyraźnie, że rzuci się jak huragan do przodu, ale za to, co z tego wyniknie, nie może ręczyć. Nie może, ponieważ patrząc na salę, musiał sobie pomyśleć, cóż znaczy jeden Chodkie­wicz, jeśli stoi za nim tylko solidarnościowa husaria, do której porównał swoich zwolenników? Otóż właśnie w tym porównaniu do husarii maestria kandydata wypowiedziała się najwyraź­niej. Jest pewne, że gdyby Krzaklewski nie owijał tego, co chciał powiedzieć, w bawełnę, lecz powiedział to wprost, zamiast oklasków zostałby wygwizdany i wytupany przez obrażonych słuchaczy. Czym bowiem była husaria naprawdę? Słynny historyk obyczaju, Jan

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Książeczka

Pan minister Handke bardzo uroczyście ogłosił wreszcie swoją “niebieską książeczkę”, która tym razem nie jest książeczką do nabożeństwa, lecz planem dalszej reformy szkół ponadgimnazjalnych. O reformie tej sami urzędnicy MEN-u mówią, że przygotowana jest w 80 procentach, co, znając reformatorskie talenty naszego rządu, oznacza, że nie jest przygotowana w ogóle. Jest to jednak o tyle niegroźne, że rozpocząć się ma ona w 2002 roku, a więc w czasie, kiedy, według wszelkiego prawdopodobieństwa, już nie p. Handke i jego ekipa zarządzać będą naszym systemem edukacyjnym. Według “niebieskiej książeczki”, oświata ponadgimnazjalna przejść ma zasadnicze zmiany. Zlikwiduje się technika, a także szkoły zawodowe, jako zbyt jednostronne, natomiast wszystko to obejmą licea, które będą “profilowane”, przybierając profile zaiste dosyć osobliwe. Tak więc będziemy mieć na przykład profil “akademicki”, a obok niego “artystyczno-kulturalny” i “usługowo-społeczny”, tak jakby kultura i sztuka nie miały nic wspólnego z akademickością i nie były w sumie społeczną działalnością usługową. W niektórych liceach uczyć się będzie jakichś zawodów praktycznych, co ma rekompensować likwidację technikum, ale bez przesady, na 20 procent, jak określiła to pani wiceminister Radziwiłł. W nowych liceach nie będzie informatyki, a zamiast tego pojawi się, zgodnie z duchem czasu, “przedsiębiorczość”. Na czym polegać może przedsiębiorczość bez informatyki, jest tajemnicą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Eksces?

Do licznych patologii, na jakie cierpi obecnie nasze państwo, dołącza się nam nowa. Jest nią dominacja służb specjalnych nad resztą organów władzy państwowej i polityką państwa jako całości. Patologia ta odżywała raz po raz w czasach komunizmu i demaskowana była podczas kolejnych „odwilży” jako „jeżowszczyzna”, „beriowszczyzna” i inne „yzny”, które zawsze polegały na tym, że organa bezpieczeństwa osiągały przewagę nie tylko nad innymi, formalnie wyższymi od nich organami państwa, ale także nad faktycznie rządzącymi organami partii. Nawet najwyżsi dygnitarze państwowi i partyjni drżeli przed wcale nie najwyższymi funkcjonariuszami służb specjalnych, którzy mogli ich aresztować, oskarżyć albo wręcz zlikwidować bez wyroku. Dotychczas występowanie tej patologii wiązano wyłącznie z systemem totalitarnym – podobną przecież rolę odgrywały służby specjalne z III Rzeszy – nie kojarząc jej nigdy z demokracją parlamentarną. Nie jestem jednak pewien, czy słusznie. Na szczęście, rysująca się u nas dominacja służb specjalnych nad całą resztą nie osiągnęła jeszcze takich rozmiarów jak w systemach totalitarnych. Podjęty przed kilkoma laty zamach kontrolującego te służby ministra spraw wewnętrznych na urzędującego premiera nie udał się, choć doprowadzić do zmiany premiera i wyrządził nieobliczalne krzywdy człowiekowi. Jesteśmy jednak na dobrej drodze, aby udały się następne. Ponieważ służby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Niedźwiedź się budzi

Wybory prezydenckie zawsze mają w sobie coś z małżeństwa: człowiek wypowiada się za jakąś zachwycającą go dziewczyną, a potem okazuje się ona żoną ze wszystkimi tego konsekwencjami, których nie sposób przewidzieć. Po wyborze, a także już przed wyborem Władimira Putina na prezydenta Rosji zarówno zagraniczni, jak i krajowi komentatorzy zastanawiają się uporczywie, kim jest właściwie – nieznany nikomu jeszcze do niedawna – Władimir Putin i co zrobi jako prezydent Rosji, a więc, pamiętajmy, kraju nie tylko przeogromnego, ale trzymającego palce na atomowych guzikach. Oczywiście, nikt nie ma na to dobrej odpowiedzi, tak samo jak nigdy do końca nie wiadomo, jaka żona wyłoni się z zachwycającej narzeczonej. Natomiast istnieją dwa sensowne pytania, nad którymi warto się zastanowić. Pierwszym z nich jest to, dlaczego Rosjanie głosowali na Putina, a więc czym w istocie zachwyciła ich nowa narzeczona, drugim zaś, co z tego wynika dla nas. Otóż powtarza się kółko, że atutem Putina jest wojna w Czeczenii, tak jak atutami Clintona bywały wzniecane w odpowiednim momencie wojny w Iraku czy Kosowie. Ale wojna w Czeczenii jest jedynie fragmentem większej całości. Tak jak i wspomniane wojny amerykańskie ma ona pokazać, że kraj jest krzepki i że ktoś siedzi przy sterze. Nigdy nie wierzyłem, że Rosja pogodzi się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

50 procent?

Jeden z moich przyjaciół już bardzo dawno temu żartował, że ”Polska jest krajem na 50 procent; jeśli jest tu dobrze – to na 50 procent, jeśli źle to też na 50 procent”. Jeśli byłoby to prawda, świadczyłoby w sumie całkiem nieźle o naszej stabilności. bo któż w końcu oczekiwać może pełni szczęścia? Czasami jednak sądzę, że warto by przekroczyć granicę owego połowicznego zadowolenia. Od kilku dni nie tylko krajowe, ale i światowe media z wielką uwagą śledzą podróż papieża Jana Pawła II do Ziemi Świętej. Politycy dopatrują się w niej szansy na złagodzenie konfliktów w tym od lat skłóconym rejonie świata, ludzie patrzący na tę podróż w sposób bardziej symboliczny dostrzegają w niej spotkanie trzech wielkich monoteistycznych religii, ewenement trudny do zlekceważenia, zważywszy że wśród nakazów islamu znajduje się walka z niewiernymi. w której śmierć gwarantuje zbawienie, zaś rzymscy chrześcijanie przybywali w te strony głównie w zbrojach krzyżowców i z mieczem. Tak więc wyjątkowość podróży papieskiej polega na tym. że odbywa się ona pod znakiem pokoju i pojednania, co jest szczególnie wyraźne po niedawnym oświadczeniu papieskim, wyrażającym ubolewanie z powodu historycznych win i grzechów Kościoła. Cała trudność jednak leży właśnie w tym. jak przełożyć u nas owe wielkie i symboliczne gesty, do których odnosimy się z podziwem, na język

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Nie kradnij?

Niemal odruchowo zamierzałem poświęcić ten felieton nominacji nowego ministra kultury, p. Ujazdowskiego – ale po co? Utarło się bowiem zwyczajowo, że z każdą taką nominacją łączyło się nadzieje na jakąś nową koncepcję sterowania kulturą, a postać ministra kultury uważało się za indywidualność zdolną coś w tym względzie zaproponować. Z p. Ujazdowskim nic takiego się jednak nie kojarzy. Niektóre osoby wobec nominacji p. Ujazdowskiego przypominają, że ministrem kultury był już przecież p. Zdzisław Podkański, więc nic nie powinno nas dziwić. Ale jest to niesprawiedliwe. Pan Podkański byt miłośnikiem orkiestr ludowych, folklorystycznych wycinanek i kompozycji układanych na piasku z wapna, mielonej cegły i kolorowego szkła, do czego lud polski zwykł również dokładać stare opony. Był w tym całkiem niebanalny, a nawet wręcz zaskakujący pomysł na politykę kulturalną . Posada ministra kultury jest teraz przedmiotem partyjnego przetargu a samo ministerium można, zdaniem rządu Buzka, spokojnie zlikwidować, co zresztą dość wyraźnie powiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (9. 03.br.) wiceminister tego resortu p. Arkadiusz Rybicki, twierdząc. że „kultura jest wieczna – instytucje nie”. Odwołanie się do wieczności jest tu o tyle trafne, ponieważ, jak wiadomo, merytoryczną zawartością kultury w Polsce zajmuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Humanista

Ten felieton jest na tyle osobisty, że właściwie nie powinno się go publikować. Czasami jednak ma się serdecznie dosyć tego codziennego jazgotu, tych Buzków, Nizieńskich, Dębskich itd., a także jęków nad naszą Ojczyzną, gubiącą – jak zwykle – dzień po dniu swoje szanse. I przychodzi ochota, aby pomyśleć o czymś bardziej serio. Otóż ukazała się książka Jerzego Adamskiego, krytyka, profesora i eseisty, zatytułowana „Świat jako niespełnienie i, jak mawiał ponoć Jerzy Stempowski, „jest to rzecz bardzo piękna, więc nikomu się nie będzie podobać”. Tytuł tej książki, tak ogólny, tak wszechobejmujący, miał być prowokacją, podejrzewam jednak, że świat dla każdego jest niespełnieniem, chociaż mało kto mówi o tym tak dosłownie jak Adamski. Kiedyś w mojej książce „Zaćmienie informacyjne” starałem się to wyjaśnić w ten sposób, że za dużo już wiemy o różnorakich – czasem zupełnie ze sobą sprzecznych – możliwościach przeżywania świata, aby można je było choćby wypróbować w granicach jednego, krótkiego, a na domiar uwikłanego w krępujące nas więzy, życia. Jerzy Adamski tłumaczy to nieco inaczej, obszerniej, ale nie w tym rzecz – kto chce się tego dowiedzieć, niech przeczyta tę książkę. Natomiast w trakcie swoich wywodów, niejako przez sam fakt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Operetka

W powietrzu pachnie już kampanią wyborczą na urząd prezydencki. Jest to pomieszanie zapachu wazeliny z zapachem biota. Pierwszą z tych woni odczuli uczestnicy kolosalnego spotkania ludzi kultury w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie, ku swemu osłupieniu, dowiedzieli się, że w minionym 1999 roku kultura rozkwitła nam jak nigdy dotąd, a jeśli przy tym popadła w nędzę to i tak jest na tyle silna, że ją przeżyje. Przez paręset lat w podobny sposób liczono na siłę i wytrzymałość pańszczyźnianych chłopów. I rzeczywiście przeżyli. Zabawne zresztą, jak w obecnym języku polskim wyraz „’kultura” pomieszał się z wyrazem ”sztuka”, a sztuka z kolei pomieszała się z wyrazem „rozrywka”, ponieważ osiągnięciami kultury, jak się okazało, były w ubiegłym roku „Ogniem’ I mieczem”, “Pan Tadeusz’ i musical „Piotruś Pan”, trzy efektowne produkcje widowiskowe. Zapach błotny zbliżającej się kampanii prezydenckiej unosi się natomiast z afery ministra od sportu, Jacka Dębskiego, i poszukiwanych przez niego albo też nie poszukiwanych, kto to wie? – „kwitów” na niegdysiejszego szefa Urzędu Kultury (znowu kultura!) Fizycznej i Turystyki, Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie pamiętam, w której to rosyjskiej powieści czytałem kiedyś zdanie syberyjskiego chłopa, który wyszedłszy na przyzbę, mówi: „Wczesną mamy wiosnę tego roku, już katorżników pędzą…”. A więc: wczesną mamy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Etos korupcji

Pan Włodzimierz Cimoszewicz opublikował w „Gazecie Wyborczej” (21 lutego br.) artykuł pt. ”Lekcja Kohla”, w którym przykra afera korupcyjna kończąca karierę jednego z najwybitniejszych polityków europejskich jest pretekstem, aby mówić o korupcji w ogóle. Oczywiście, w Polsce. Mało jest osób w naszym światku politycznym, które bardziej niż p. Cimoszewicz uprawnione są do poruszania tego tematu. Wielokrotnie dawał się poznać jako człowiek, któremu czerw korupcji, trawiący nasze życie, naprawdę jest wstrętny. W swoim artykule pisze więc, że ”ogólne lamentowanie nikogo do niczego nie zobowiązuje i do niczego dobrego nie prowadzi” i postuluje, że „z korupcją należy walczyć przy pomocy sankcji prawnych”. Wyraża też przekonanie, że w systemie demokratycznym, a mieszczą przy wolnych mediach, które spełniają rolę społecznej kontroli, zwalczanie korupcji powinno być łatwiejsze niż w systemach autorytarnych, mimo że owe media kierują się także sympatiami politycznymi. Otóż, zgadzając się w tym wszystkim z p. Cimoszewiczem, w jednym tylko sądzę, że nie docenia on powagi sytuacji. Źródłem korupcji w Polsce jest bowiem nie tylko brak kontroli czy sankcji, lecz etos korupcyjny, w wytwarzaniu którego właśnie udział wolnych mediów jest wcale niepośledni. Aby się o tym przekonać wystarczy przerzucić choćby pobieżnie te wszystkie mniej lub bardziej kolorowe magazyny,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.