Wpisy od Krzysztof Teodor Toeplitz

Powrót na stronę główną
Felietony

Demokracja, demokracja…

Wątpię, czy w jakimkolwiek tygodniu i jakimkolwiek miejscu tyle razy odmieniono wyraz “demokracja” przez wszystkie przypadki i liczby, jak działo się to w tych dniach w Warszawie, gdzie spotkali się równocześnie ministrowie spraw zagranicznych głównych państw demokratycznych, a także obradujący razem z nimi, choć w osobnych pomieszczeniach, demokratyczni intelektualiści. Egerią tego spotkania była pani Madelaine Albright, amerykańska sekretarz stanu, a jego animatorem prof. Bronisław Geremek, którego pani Albright, rozrzewniona doktoratem honoris causa na Uniwersytecie Gdańskim, nazwała bohaterem, za co prof. Geremek rewanżował się, nazywając ją Damą Stanu i Amerykanką Europy Środkowej – ponieważ pochodzi z Czech, gdzie ponoć jest bardzo nie lubiana. W sumie więc było niezwykle miło, a prof. Geremek nie mógł sobie piękniej wyobrazić swego łabędziego śpiewu jako minister spraw zagranicznych. Tyle tylko, że nawet czytając jedynie sprawozdania prasowe z kolejnych sesji i dyskusji obu gremiów, trudno było oprzeć się wrażeniu, że podczas całych tych obrad zgromadzeni odczuwać musieli dosyć wyraźną woń trupa w szafie i to znacznie świeższego niż ten, którego swego czasu wytropiła w szafie SLD Barbara Labuda. Ten trup, a może jego duch, ingerował też parokrotnie w przebieg obrad i podejmowane uchwały. Tak więc na przykład

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Austria

Podczas gdy my uporczywie kołaczemy do drzwi Unii Europejskiej, za tymi drzwiami odbywa się pasjonująca dyskusja. Jest to polemika pomiędzy wizją przyszłej Unii jako wielkiego federacyjnego państwa, obejmującego do trzydziestu nawet krajów, ze wspólnie wybieranym parlamentem, a może nawet i prezydentem, a koncepcją znacznie luźniejszą, opartą na państwach narodowych, z których jedne stanowić będą “twarde jądro” Unii, inne zaś jej obrzeża. Pierwszą z tych wizji narysował Joschka Fischer, niemiecki minister spraw zagranicznych, drugą wspiera dyplomacja francuska, która obejmuje właśnie przewodnictwo w Unii. Stanowisko amerykańskiej arogancji wyraził zaś w tej materii Zbigniew Brzeziński, pisząc w “National Interest” (co przedrukowała “Gazeta Wyborcza”), że Europa tak czy owak pozostanie amerykańskim protektoratem, a w najlepszym razie czymś w rodzaju kolosalnej Szwajcarii, ponieważ brak jej wystarczającej siły militarnej, porównywalnej z siłą amerykańskiego NATO. Nikt też, zdaniem Brzezińskiego, nie będzie chciał umierać za Europę, tak jak obywatele Stanów Zjednoczonych umierali za Amerykę, ponieważ nie istnieje nic takiego, jak europejski patriotyzm. Oczywiście, Brzeziński myśli w kategoriach imperialistycznego mocarstwa, nie przychodzi mu więc do głowy, że dążeniem Europejczyków może nie być umieranie, lecz raczej życie w granicach sensownie urządzonego kontynentu, a kryterium, kto silniej potrafi dać w zęby, nie jest jedynym spoiwem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Skansen?

Premier Buzek powołał do swego mniejszościowego rządu nowych ministrów i trzeba przyznać, że zrobił to na swój sposób dobrze. Co znaczy “na swój sposób” – wyjaśnię to za chwilę. Natomiast w rządzie pojawiły się postacie wyraźne, o skrystalizowanych poglądach, a więc nie tylko ludzie, którzy po prostu lubią być ministrami, ale tacy, którzy traktują swoje urzędy jako instrumenty do realizowania własnych pomysłów. Takim ministrem jest bez wątpienia p. Lech Kaczyński. Wiadomo, że p. Kaczyński razem ze swoim bratem – bo poglądy mają oni wspólne, jak przystało na bliźniaków – jest zwolennikiem kary śmierci i obniżenia wieku karalności dla nieletnich. Można się z nim zgadzać lub nie, ale wiadomo, o co mu chodzi. Chodzi mu też zapewne o to, aby wreszcie złapać za rękę ludzi odpowiedzialnych za policyjne śledzenie prawicy i pewnie tego dokona, nawet jeśli palec losu wskaże na jego poprzedniczkę na ministerialnym urzędzie. Człowiekiem o jasnych poglądach jest minister Kropiwnicki; wiadomo, że z jego “studiów strategicznych” wynikało co innego niż z optymistycznych prognoz prof. Balcerowicza, dzięki czemu cieszył się on długotrwałymi przymusowymi urlopami i myślę, że teraz też będzie się upierał przy swoich prognozach i antyliberalnych poglądach gospodarczych. Nieco mniej wyraziście rysuje się nowy minister obrony, p. Komorowski,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Wyznanie internetowe

Mamy już komplet kandydatów na prezydenta, od poważnych do całkiem zabawnych, chociaż tak czy owak z dotychczasowych badań opinii wynika, że główną stawką tych wyborów będzie to, czy Aleksander Kwaśniewski wygra w pierwszej, czy też dopiero w drugiej turze wyborów. Tym natomiast, co uderzyło mnie w dotychczasowych obietnicach kandydackich, jest to, że, po pierwsze, żaden z kandydatów nie powiedział dotychczas ani słowa na temat swojej wizji kultury, jaka zapanować ma w Polsce w XXI wieku, po drugie zaś, że kilku z nich powiedziało nam za to o komputerze i Internecie. Nie jest to przypadek. Wiara w komputer i Internet coraz częściej zastępuje wiarę w kulturę i jej wartości. Nie tak dawno we Florencji spotkali się szefowie państw zachodnich rządzonych przez socjaldemokrację i w rezolucji tego spotkania także przeczytaliśmy o Internecie jako o kluczu do przyszłości. Komputer i Internet stają się zaklęciem, takim jakim na progu XX wieku była elektryfikacja. To prawda, że wówczas bez elektryfikacji, a dzisiaj bez komputera i Internetu trudno jest myśleć o nowoczesnej cywilizacji. Jak tego jednak doświadczyliśmy, sama elektryfikacja okazała się dalece niewystarczającym narzędziem postępu, zważywszy że zarówno hitlerowskie Niemcy, jak i ZSRR były krajami świetnie zelektryfikowanymi. Komputer jest znakomitą maszyną do pisania i zadziwiająco sprawnym liczydłem, Internet zaś składnicą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Licz się pan ze słowami!

Kiedyż to po raz ostatni słyszałem to popularne ongiś ostrzeżenie? Chyba w młodości, a więc w czasach już dzisiaj zamierzchłych. Dziś nawoływanie, aby liczyć się ze słowami, brzmi jak głos wołającego na puszczy. Nie idzie mi też wcale o to, że język nasz schamiał i najgorsze słowa stały się udziałem mowy potocznej, którą posiłkują się nawet damy; zostawmy te zmartwienia purystom. Chodzi mi o to, że ostatnimi zwłaszcza czasy, a więc w momencie zamieszania politycznego, nieliczenie się ze słowami i ich właściwym sensem przybiera charakter swoistego szantażu, co znakomicie utrudnia zrozumienie tego, co dzieje się dookoła nas naprawdę. Co gorsza, owo szantażowe użycie słów i zwrotów praktykowane jest nie tylko przez polityków i dziennikarskich skrybów, ale także przez osoby poważne, których żadną miarą nie można podejrzewać, że mają jakiekolwiek trudności z językiem polskim. Tak więc na przykład w dniu, kiedy rozpadła się koalicja AWS-UW, czytam komentarz pióra tak znakomitego jak Adam Michnik (“GW”, 7.06. br.), w którym autor pisze, że “prawdziwym powodem tego rozwodu jest utrata możliwości realizacji polityki zgodnej z interesem państwa. O ile jeszcze w rządzie udawało się dla tej polityki znaleźć większość, o tyle w parlamencie – nie. Część posłów AWS wolała głosować wspólnie z SLD i PSL przeciw

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

CWS T-1, polski syndrom

Zanim utrzęsie się nam jakiś byle-rząd i zakończy się w tę lub w tamtą stronę przewlekła koalicyjna komedia, jest okazja, aby porozmawiać o czymś poważniejszym. Otóż ekonomiści coraz głośniej i śmielej mówią o tym, że zbliża się ku nam nowy kryzys gospodarczy. Padają różne daty, a także różne argumenty, dlaczego kryzys ten jest nieuchronny. Prof. Kazimierz Z. Poznański w swojej książce “Wielki przekręt”, która stała się nieoczekiwanie bestsellerem sezonu, mimo że jest to książka o gospodarce, dowodzi, że kryzys ten jest skutkiem “reformatorskiej” polityki Balcerowicza, prof. Witold M. Orłowski zaś w artykule “Witajcie w ciężkich czasach” (“Gazeta Wyborcza”, 31.05. br.) tłumaczy coś wręcz przeciwnego i wzywa do akceptacji nowych, “niepopularnych decyzji” reformatora, jakby dotychczasowe nie były już wystarczająco niepopularne, a w dodatku nieskuteczne. Tak czy owak jednak wszyscy zgodni są co do tego, że kłopoty nadchodzą i zwiastunem owych nadchodzących, ciężkich czasów jest nasz zatrważająco ujemny bilans handlowy. Więcej kupujemy z zagranicy, niż sprzedajemy, a czym to się kończy, o tym wie każdy, kto spróbował wydawać więcej, niż zarabia i niż ma szanse zarobić w przewidywalnej przyszłości. Żeby jednak sprzedawać, trzeba mieć coś na sprzedaż, oprócz resztek zgromadzonego jeszcze za czasów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Kolos

Od roku co najmniej powtarzam wokół, a także napisałem to kilkakroć dosłownie, że żyjemy w czasie przeszłym, który naprawdę się już nie liczy. Dlatego obojętne w gruncie rzeczy były dla mnie wszelkie zmiany personalne czy też przepychanki-połajanki, dokonujące się w ramach tej minionej już faktycznie koalicji, niezależnie od tego, jak długo miałaby jeszcze zajmować rządowe budynki. Obecnie jednak wygląda na to, że kolejne zawirowanie w koalicji rządowej może stanowić przejście do czasu teraźniejszego, w którym coś stać się może naprawdę, choć nie jest to jeszcze pewne. Wszystko to razem bowiem zamienić się może także w ruchy robaczkowe jedynie, jeśli nie zadamy sobie przy tym pytań zasadniczych. A więc o co tu naprawdę chodzi? I przed jakim wyborem stoimy? W obecnym zamęcie na czoło wysuwają się zagrania taktyczne. A więc takie na przykład, co i dlaczego robi Unia Wolności? Czy po prostu ucieka z tonącego okrętu i chcąc uratować swoją opinię, zwala wszystko na partnera, czy też chodzi jej o coś więcej? A też, czy skacząc z pokładu, puszcza równocześnie oko w stronę SLD dlatego, aby nadal siedzieć w rządzie, tyle tylko, że w przyszłym, czy też dlatego, że gotowa jest przemyśleć także swoje własne błędy i winy? I czy SLD wreszcie wie na pewno, co mu wolno, a czego nie wolno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Widzenie

“Gazeta Wyborcza” obchodzi 11-lecie swego istnienia, o czym poinformowała swoich czytelników. Z okazji tej rocznicy, jak donosi “GW”, dwa wielkie dzienniki europejskie, “Le Monde” i “Financial Times”, poświęciły “Wyborczej” obszerne artykuły, nazywając ją “jednym z symboli polskiego snu o kapitalizmie”. Moje sny bywają ciężkie, pełne niepokoju, a także zdumiewająco realistyczne, dlatego też rzadko zgadzam się ze snami “Gazety Wyborczej”, za co ona w rewanżu stara się usilnie połączyć moją skromną osobę ze wszystkimi możliwymi nieprawościami czasów zarówno minionych, jak i obecnych – z umiarkowanym zresztą skutkiem. Ale sukces “Gazety” jest prawdziwym sukcesem i warto się nad nim zastanowić. Otóż w jednej z cytowanych laurek okolicznościowych “Le Monde” pisze o “Gazecie” i o Adamie Michniku, że od jedenastu lat “kieruje polskim życiem intelektualnym” ze swego zagraconego ponoć gabinetu. To krótkie zdanie jest ważną wskazówką. Niedługo po zamachu majowym Piłsudskiego w 1926 roku Ignacy Matuszewski, ideologiczny mózg obozu sanacyjnego, zwołał ponoć poufną naradę prominentów tego obozu, na której powiedział, że co wyjdzie z rządów sanacji, tego dokładnie nie da się przewidzieć, ale pamięć o obozie sanacyjnym pozostanie dokładnie taka, jaką utrwalą ją intelektualiści, artyści, ludzie pióra i myśli. Dlatego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Sprzedana narzeczona

Wielką miłością szefa naszej dyplomacji, prof. Bronisława Geremka, są słowa – co zresztą dobrze świadczy o nim jako o humaniście. Dlatego też tak pięknie zabrzmiało w jego ustach wygłoszone w czasie sejmowej debaty o polityce zagranicznej zdanie, iż “nie do końca zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy krajem zachodnim i tak jesteśmy już postrzegani przez świat”. Co do “postrzegania” – zgoda. Bo przecież na tej samej zasadzie Korea Południowa, na przykład, albo Tajwan, “postrzegane” są jako kraje “atlantyckie”, chociaż z Atlantykiem nie mają nic wspólnego. Podobnie Polska “postrzegana” jest jako kraj zachodni, ponieważ znajduje się w sferze zachodnich wpływów politycznych – ale jest to na razie wszystko, poza uczestnictwem w NATO, pod względem organizacyjnym, politycznym, prawnym, faktycznym. Pocieszającą stroną niedawnej sejmowej debaty o polityce zagranicznej było to, że po raz pierwszy chyba od 1990 roku złamane zostało niepisane porozumienie, że o polityce zagranicznej wszystkie ugrupowania i partie obowiązane są mówić “jednym głosem”, ponieważ wymaga tego polska racja stanu. Był to osobliwy szantaż, niejednokrotnie osłaniający polityczne partactwo. Tymczasem polska racja stanu zarówno w tej, jak i we wszystkich innych kwestiach publicznych wcale nie wymaga mówienia jednym głosem, lecz wymaga mówienia prawdy. Otóż w obecnej debacie sejmowej w kilku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Długi weekend

Długi weekend pozwala na zdarzenia nie całkiem przewidziane. Podczas długiego weekendu więc kupiłem przypadkowo na straganie antykwarycznym w Kazimierzu Dolnym niewielką, bo nie dokończoną, książeczkę Leopolda Tyrmanda “Wędrówki i myśli porucznika Stukułki”, którą przeczytałem ze wzruszeniem. Nie dlatego, że co trafniejsze myśli z tego utworu znałem już z opowiadań autora, przypominając sobie teraz nasze rozmowy, ani też nie dlatego, że w świetle “Stukułki” Tyrmand prezentuje się jednak całkowicie inaczej niż przedstawiają go jego dzisiejsi hagiografowie. Prostowanie ich opinii byłoby jednak trudem równie jałowym, jak korygowanie sądów i faktów, podawanych przez panie Bikont i Szczęsną, które na łamach “Gazety Wyborczej” postanowiły dać portret polskiego środowiska literackiego po wojnie, nie mając o nim pojęcia i pisząc zapewne w oparciu o wspomnienia nieżyjącej już Wilhelminy Skulskiej, a więc osoby, która ostatnie lata swojego życia poświęciła pracowitemu wysiłkowi zapomnienia o wszystkim, o czym wiedziała naprawdę i w czym uczestniczyła. Ale nie o to chodzi. Z nie dokończonej książeczki Tyrmanda odezwał się do mnie znowu jego rezonerski sposób myślenia, w którym najbardziej błahe i banalne fakty stanowiły podstawę do śmiałych i zachwycających, choć często przewrotnych syntez. Dzisiejsi apologeci Tyrmanda wyobrażają go sobie jako uduchowionego antykomunistycznego cymbała, żonglującego wzniosłymi frazesami. Tymczasem jego prawdziwą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.