Awantura o ciepło

Do końca XXI wieku poziom mórz i oceanów podniesie się od 15 do 90 cm

„Ta konferencja zostanie zapamiętana jako chwila, w której rządy porzuciły obietnicę globalnej współpracy w celu ochrony planety Ziemi”, ogłosiła w komunikacie organizacja ekologiczna „Greenpeace”.
Rzeczywiście, zorganizowana wielkim nakładem kosztów międzynarodowa konferencja klimatyczna w Hadze z udziałem 6 tysięcy uczestników, reprezentujących 170 państw, nie doprowadziła do niczego. Po jałowych obradach przewodniczący spotkania – minister ochrony środowiska Holandii, Jan Pronk, i wicepremier Wielkiej Brytanii, John Prescott, przyznali się do porażki.
Początkowo wydawało się, że konferencja, najważniejsza od czasu szczytu klimatycznego w Kioto w 1997 roku, doprowadzi przynajmniej do symbolicznych rezultatów. „Jeszcze nigdy w dziejach ludzkości klimat nie zmieniał się tak szybko”, oświadczył w mowie inauguracyjnej Jan Pronk. Sekretarz generalny ONZ, Kofi Annan, wezwał do przeprowadzenia „radykalnych zmian” w gospodarce, ale także w indywidualnym stylu życia. Naukowcy

przytoczyli alarmujące dane:

– według najnowszego raportu Rady Narodów Zjednoczonych ds. Zmian Klimatycznych (IPPC), do końca XXI wieku globalne temperatury wzrosną od 1,5 do 6 stopni Celsjusza – czyli dwa razy więcej niż przewidywano do tej pory. Poziom mórz i oceanów podniesie się od 15 do 90 cm – niektóre atole i wybrzeża znikną więc pod wodą. „Jeżeli emisja dwutlenku węgla zostanie utrzymana na obecnym poziomie, koncentracja tego gazu cieplarnianego w atmosferze osiągnie do końca XXI wieku 700 ppm (parts per million, tj. cząsteczek na milion), czyli będzie dwa razy większa niż obecnie. Dla porównania, gdybyśmy ponownie zasadzili wszystkie lasy zniszczone przez człowieka, poziom CO2 spadłby najwyżej o 70 ppm”, twierdzi Kevin Trentberth z Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych w Boulder (Kolorado). Jest wysoce prawdopodobne (aczkolwiek nie do końca pewne), że globalny wzrost temperatur został spowodowany przez emisję dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Winę ponosi ludzkość, spalająca masy węgla, ropy i innych paliw organicznych. W związku z tym podczas konferencji klimatycznej w Kioto państwa przemysłowe zobowiązały się do zredukowania emisji dwutlenku węgla, metanu i czterech innych gazów cieplarnianych o 5,2% do 2012 roku (w stosunku do poziomu z 1990 roku). W praktyce postanowienia z Kioto pozostały martwą literą, bowiem nie ratyfikowało ich żadne liczące się państwo. Konferencja w Hadze miała zakończyć ten impas. Uważni obserwatorzy zdawali sobie jednak sprawę, że będzie to praca Syzyfa. Postanowienia z Kioto przewidywały bowiem nie tylko rzeczywistą redukcję emisji z kominów czy rur wydechowych, ale także możliwość „wykonania planu” poprzez np. sadzenie lasów, spełniających rolę „pochłaniaczy” dwutlenku węgla. Według protokołów z Kioto, poszczególne kraje mogą też spełnić swe zobowiązania, wprowadzając nowoczesne technologie i alternatywne źródła energii nie u siebie, lecz np. w ubogich państwach Trzeciego Świata. Zezwolono również na „handel emisjami”. Kraj, który wytworzy mniej dwutlenku węgla, niż przewiduje przyznany mu limit, może „odsprzedać” tę nadwyżkę innemu, zazwyczaj bogatemu państwu. Kostaryka spieniężyła już certyfikaty na 200 tysięcy ton dwutlenku węgla.
Decydującą rolę podczas obrad w Hadze odegrało stanowisko Stanów Zjednoczonych, które są odpowiedzialne za 1/4 globalnej „produkcji” gazów cieplarnianych. Amerykanie oświadczyli, że swoją emisję ograniczą tylko w niewielkim stopniu, nie mogą bowiem

narażać na szwank interesów
przemysłu,

zwłaszcza naftowego i samochodowego oraz rzesz konsumentów. Wysłannicy amerykańskich koncernów już krążą po całym świecie i nabywają tereny w afrykańskiej sawannie czy argentyńskich pampasach. Planują je zalesić w celu uzyskania „ekologicznego rozgrzeszenia”. Amerykanie zamierzają także intensywnie nawozić własne lasy, aby szybciej rosły.
Stany Zjednoczone przewodziły w Hadze tzw. „Grupie Parasola”, skupiającej państwa reprezentujące podobne poglądy, jak Kanada, Japonia, Australia i Nowa Zelandia. Zaproponowanemu przez „Parasol” rozwiązaniu sprzeciwiły się jednak kraje Unii Europejskiej, podkreślając, że handel dwutlenkiem węgla oznacza żonglowanie liczbami, a nie rzeczywistą redukcję.
Amerykanie zażądali, aby za sadzenie i nawożenie lasów przyznać im „odpust” na 100 milionów ton dwutlenku węgla i dodatkowe 24 miliony za „ekologiczne rolnictwo” (chodziło o to, by za „pochłaniacze CO2” uznać także niewielkie kępki drzew, rosnące na preriach będących pastwiskami dla bydła). Negocjatorzy Unii Europejskiej odrzucili tę propozycję. Mimo zastosowania najpotężniejszych komputerów naukowcy nie potrafią bowiem ustalić „bilansu gazowego lasów”. Nie wiadomo, ile dwutlenku węgla i na jak długo absorbuje określony rodzaj lasu przy różnych warunkach glebowych i klimatycznych. Gaz cieplarniany może zresztą zostać błyskawicznie uwolniony z biomasy np. na skutek pożaru, albo też suszy (na terenach bagiennych). Przewodniczący IPCC, Robert Watson, ostrzegł ponadto, że pospieszne sadzenie drzew może doprowadzić do zastąpienia wielogatunkowej dżungli przez monokulturę leśną, z ogromną szkodą dla środowiska i miejscowych ludów.
Kiedy fiasko konferencji wydawało się nieuchronne, w nocy z 24 na 25 listopada wicepremier Prescott i minister Pronk wypracowali z Amerykanami kompromis, zgodnie z którym Waszyngton uzyskałby „leśny odpust” na 50 milionów ton dwutlenku węgla. Ministrowie państw UE, zwłaszcza skandynawscy, sprzeciwili się podpisaniu takiego układu, argumentując, że oznacza on faktyczny wzrost emisji od 3 do 9%. 25 listopada ogłoszono

fiasko haskich obrad.

„Społeczność międzynarodowa skapitulowała przed globalnym wzrostem temperatur”, napisała monachijska „Süddeutsche Zeitung”. Szwajcarska „Sonntaszeitung” sugerowała, że Amerykanie myślą tylko o dniu dzisiejszym i liczą chyba, że gdy podniesie się poziom morza, schronią się w Górach Skalistych. Organizacje obrońców środowiska z USA stwierdziły natomiast, że to Europejczycy przez swe doktrynerstwo udaremnili przyjęcie kompromisu, kiedy był jeszcze na to czas.
Tak naprawdę wydaje się, że konferencja w Hadze musiała skończyć się porażką. Postanowienia z Kioto były zbyt skomplikowane i niejasne, by mogły wejść w życie. Zresztą, nawet gdyby ustalenia z Kioto zostały spełnione, wzrost temperatur zostałby zredukowany najwyżej o 0,06 stopnia C (do 2050 roku). Nie powstrzymałoby to więc zmian klimatycznych. Wydaje się, że emisja gazów cieplarnianych zostanie realnie zmniejszona dopiero za 30-40 lat, gdy skończą się zasoby ropy naftowej.

 

Wydanie: 2000, 49/2000

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy