Nie tylko w sprawie dziennikarskiego pytania prezes PAP daje sobą manipulować. Na jego biurku leży wniosek o ściągnięcie od Tomasza Arabskiego długu wobec agencji Proszę, by reporter Polskiej Agencji Prasowej nie pytał podczas konferencji prasowej premierów Polski i Izraela w Jerozolimie o ustawę reprywatyzacyjną – z taką prośbą do Jerzego Paciorkowskiego, prezesa i redaktora naczelnego Polskiej Agencji Prasowej, zadzwonił Tomasz Arabski, szef Kancelarii Premiera – poinformowało radio TOK FM. Prezes PAP oczywiście zaprzecza, by minister wywierał na niego nacisk. Zanim zapytasz – pomyśl Tak czy owak – pytanie nie padło, a pytania niezadane nie wymagają odpowiedzi. Ale nie u nas. Komentarzy i opinii w tej sprawie było już sporo i pewnie wiele jeszcze się uzbiera, bo każda strona sceny politycznej chce na tym zbić jakiś kapitał, uderzając albo w rząd, premiera i jego ministra, albo w publiczną Polską Agencję Prasową i jej szefa z politycznego nadania, albo w demokratyczne standardy, które w starciu politycznym stają się argumentami mniejszej wagi. Nie chodzi zresztą wcale o treść i sens pytania, ale o tzw. ręczne sterowanie pytającym. A tak naprawdę był to dziennikarski błąd, wypadek przy pracy, który mógł wynikać z kilku powodów, np. z niedostatecznego przygotowania dziennikarza albo z chęci wyjścia na prowadzenie w wyścigu medialnych szczurów. Zwolennicy teorii spiskowych mogą jeszcze powiedzieć, że była to prowokacja, wiadomo czyja… Było więc pytanie, którego nie zadano. I choć w Jerozolimie się upiekło, to Warszawa przygotowała odpowiednie przyjęcie uczestnikom wydarzenia, z których żaden nie był bez grzechu. Nie zapytasz, nie istniejesz Praprzyczyną zamieszania był zapewne dziennikarz, korespondent PAP z Jerozolimy, Krzysztof Strzępka, który zdradził treść pytania, zapewne nieprzemyślanego do końca, nieprzedyskutowanego. Wiedział, że w stosunkach polsko-żydowskich są jakieś niezałatwione do końca sprawy. Nie pomyślał, że kwestie te budzą emocje, bo mogą sporo kosztować nas wszystkich. Chciał być ostry, chciał się wyróżnić na tle dyplomatycznych uśmiechów i zapewnień o udanej wizycie. Ponoć na sugestię ministra Arabskiego nie zareagował, posłuchał dopiero swojego szefa. Dobry dziennikarz powinien mieć łeb jak globus, zwłaszcza jeśli operuje na płaszczyźnie międzynarodowej i reprezentuje agencję państwową. Jeśli do tego towarzyszy wizycie premiera własnego kraju, staje się jakby przedłużeniem oficjalnej delegacji, członkiem drużyny premiera. Powinien wiedzieć, że nie strzela się do własnej bramki. Ale jeszcze większe głowy muszą mieć ci, którzy są w kierownictwie delegacji i dbają o właściwy przebieg wizyty. Na dywaniku u prezesa Czy dziennikarz otrzymał pochwałę, czy naganę? – Nie było ani wyróżnienia, ani nagany – odpowiada szef PAP. – Dziennikarzowi nie stała się żadna krzywda, ale też musieliśmy się głębiej zastanowić nad rolą dziennikarza PAP i standardami, których powinien się trzymać, jak reagować, zwłaszcza podczas oficjalnej wizyty. Moim zdaniem musi być lepiej przygotowany, wyposażony w wiedzę o tym, jakimi interesami trzeba się kierować, jakie sprawy załatwia się podczas oficjalnych spotkań w obcym kraju, a jakie na miejscu, w Polsce. Pytanie na temat ustawy reprywatyzacyjnej, która regulowałaby także sprawy zwrotu mienia pożydowskiego, nie zostało zadane. Uznałem, że konferencja prasowa w Izraelu nie jest odpowiednim miejscem do jego postawienia. Taki temat powinien być podnoszony w Warszawie, a nie w Jerozolimie. Najbardziej zawiły i relatywizujący komentarz do całej sytuacji zamieściła „Gazeta Wyborcza”. Z jednej strony, gani szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego za nadużycie władzy poprzez wywieranie presji na szefa PAP, który przez ministra skarbu podlega rządowi. Z drugiej, pisze, że Arabski miał rację, bo pytanie o reprywatyzację mienia żydowskiego było bez sensu, jeśli ta kwestia nie była tematem polsko-izraelskiego spotkania. Podobnie odnosi się do prezesa PAP. Źle, że uległ presji ministra, który wtrącał się w pracę „niezależnych mediów”, ale właściwie nie uległ presji, tylko się zgodził z ministrem Arabskim. Z jednej strony, „nie nadaje się na szefa największej polskiej agencji informacyjnej”, z drugiej – „zważył skutki podawanych informacji na szali interesu publicznego”. W końcu komentatorka „GW” pisze, że szef PAP dokonał złego wyboru, bo „poświęcił niezależność na rzecz komfortu premiera, ale też dał sygnał politykom, że można nim manipulować”. Jak to widzi sam dziennikarz PAP? Z redaktorskiej poczty pantoflowej dowiadujemy się, że Krzysztof Strzępka zdecydowanie odmawia wszelkich komentarzy. Arabski
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









