Baronowie ekranu

Baronowie ekranu

Ranking najbardziej wpływowych ludzi w branży filmowej Listę stu najbardziej wpływowych ludzi kina sporządził brytyjski liberalny dziennik „The Guardian”. Obyło się bez niespodzianek, ale miło sprawdzić, kto aktualnie na szczycie, a kto dołuje. My też ulegliśmy pokusie. Zestawiamy piątkę (całkiem wystarczy) najbardziej wpływowych rodaków w branży. Rządzi kasa „Jeżeli ktoś żywił wątpliwości co do tego, że w przemyśle filmowym najgłośniej przemawiają pieniądze, to teraz powinien się tych wątpliwości pozbyć ostatecznie”, tak redakcja „Guardiana” skwitowała obsadzenie na pierwszym miejscu listy Jamesa Camerona. Te pieniądze to rekordowe 4,61 mld dol., które przyniosły wspólnie „Titanic” i „Avatar”. Ale – i tu już biegnie nasza interpretacja – nawet tak wyśrubowane kominy płacowe to nie wszystko. Ważniejsze, że Cameron przestawia właśnie kino na trzeci wymiar. Swego „Titanica” chce dać w wersji 3D na setną rocznicę pamiętnej katastrofy z 1912 r., a podobna przeróbka ma też spotkać jego „Terminatora 2” (1991), swego czasu uznanego za przełom w efektach specjalnych. To kreuje modę. Od sukcesu „Avatara” producenci jeden po drugim ciepłą rączką wykładają fundusze na trójwymiarowe wersje filmów – obojętnie, czy to filmy taneczne („Taniec zmysłów”), czy horrory („Resident Evil: Afterlife”). Stało się – Cameron zdetronizował Stevena Spielberga. Ten załapał się na miejsce drugie, choć jego inwencja w kreowaniu tematów dla kina popularnego jest bez porównania bogatsza – Cameron zajmuje się tylko tematem człowiek a maszyna – i ma znacznie dłuższą metrykę. Ale selekcjonerzy pozwolili sobie uznać „Szczęki”, „E.T.”, „Poszukiwaczy zaginionej arki”, „Park jurajski” i „Szeregowca Ryana” za niezobowiązującą przeszłość. Na świeżo pamiętają mu produkcję „Listów z Ivo Jimy”. Z tym że Spielberg ma w tej chwili w robocie ze 20 projektów – choćby science fiction „Interstellar”, rozwijający teorie Einsteina. I któryś z kolei pewnie znów otworzy masową wyobraźnię w nieprzeczuwanych jeszcze kierunkach. Leonardo DiCaprio wspiął się na miejsce trzecie dzięki dwóm widowiskom tegorocznym: „Wyspie tajemnic” i „Incepcji”, choć w obu grał podobnie i niezachwycająco. Gdzie dzisiejszemu Leonardowi choćby do Arthura Rimbauda, jakiego dał w „Całkowitym zaćmieniu” Agnieszki Holland, filmie skromnym i zapomnianym. Teraz DiCaprio nie tworzy już kreacji, przedstawia na ekranie typy (powiedzmy: agenta jako takiego), co odpowiada ramowym komercyjnym scenariuszom. Ale dzięki temu prześcignął wyczynowców kina akcji: Bruce’a Willisa, Mela Gibsona, a przede wszystkim Toma Cruise’a, którego tegoroczną „Wybuchową parę” uznano za smutne popłuczyny. No i z tyłu ma rolę w „Titanicu”, a z przodu postać Hoovera, którego pokaże w dużym filmie za dwa lata. Czwarte miejsce to kolejny ukłon w stronę technologii. Przypadło Johnowi Lasseterowi. Z jednej strony reżyserowi dwóch części animacji „Toy Story”, a z drugiej szefowi artystycznemu wytwórni Pixar, która od 2005 r. jest częścią The Walt Disney Company. Lasseter ma chlubne zaszłości: pierwsze cyfrowe filmy animowane tworzył jeszcze w połowie lat 80. A „Toy Story” była – przypomnijmy – pierwszym pełnometrażowym filmem animowanym cyfrowo w dziejach kina. Przyniosła 362 mln dol. zysku (sequel dał aż 500 mln) i specjalnego Oscara dla Lassetera. Dziś zatwierdza on wszelkie projekty firmy: od reklamówek przez filmy po parki rozrywki. A kolejne filmy Disneya/Pixara („Auta”, „Iniemamocni”) zarabiają setki milionów, ponieważ podobają się równocześnie rodzicom i dzieciom. Co w najbliższym czasie tylko się umocni. Pierwszą piątkę zamyka Brad Pitt, oswojony twardziel. Ostatnio zasłużył się jako mściciel w „Bękartach wojny” (2009), poza tym został ciepło zapamiętany z „Mr & Mrs Smith” (2005). Świetnie sprzedaje się w kolorówkach, zwłaszcza dzięki romansom na planie (weźmy Gwyneth Paltrow) oraz burzliwemu małżeństwu z Jennifer Aniston, o Angelinie Jolie nie wspominając. Magazyn „People” ogłosił go najseksowniejszym mężczyzną świata, co było wprawdzie 20 lat temu, ale Brad ma urodę chłopca, który nigdy nie dorasta. Poza tym od czasu do czasu zdradza inklinacje w stronę kina ambitniejszego (np. rola w „Babel”), ale to mu nie mąci kariery. Bohaterowie drugiego planu To rekordziści. Na dalszych pozycjach kilka ciekawostek. Na 30., wyważonym miejscu znaleźli się Barbara Broccoli i Michael G. Wilson, producenci „bondów” (by poprzestać na „Casino Royale” i „Quantum of Solace”). Uporczywa opinia głosi, że Bond

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 40/2010

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot